Holenderskie rozczarowanie
Sławików. Lidia Kicka wyjechała do pracy w Holandii z nadzieją, że zarobione tam pieniądze podreperują rodzinny budżet. Powróciła rozgoryczona, rozczarowana i z długami.
Musiała się zapożyczyć, by mieć za co wrócić do domu. Skorzystała z oferty jednej z raciborskich firm pośrednictwa pracy za granicą. Teraz czuje się przez nią oszukana, ponieważ zarobione pieniądze do tej pory otrzymuje w ratach. To naciąganie ludzi - twierdzi kobieta.
Zarobek gwarantowany
Praca w Holandii miała trwać dwa tygodnie. To jedna z tzw. „akcji”, czyli krótkoterminowych zadań. W umowie Lidia Kicka miała zagwarantowanych min. 35 godz. pracy tygodniowo, po 6 euro każda. Nawet, gdyby faktycznie przepracowała ich znacznie mniej. Oznaczało to, że za dwa tygodnie zarobi 420 euro.
W pierwszym tygodniu przepracowałam 37 godz., w drugim 18 godz., bo nie było pracy. Te dwie godziny ponad to minimum zostały mi przeniesione do rezerwy na następny tydzień. Więc jakbym przepracowała więcej niż 70 godz. to by mi za to nie zapłacili? - dziwi się Lidia Kicka. Ja też miałem zagwarantowanych 35 godz. tygodniowo. Przepracowałem 46 a zapłacili mi za 34. Od pół roku czekam na resztę - twierdzi jej sąsiad Janusz Lampka, który również skorzystał z pośrednictwa tej samej firmy.
Jak twierdzi kobieta, jej problemy zaczęły się już w dniu wyjazdu z Raciborza. Kierowcy firmowych busów, które miały dowieźć pracowników do Holandii, posiadali imienne listy pasażerów. Jakie było jej zdziwienie, gdy okazało się, że na żadnej z nich nie figuruje jej nazwisko. Dowiedziała się, że bus, którym miała jechać, wyruszył za wcześnie. Na szczęście dla niej w innym pojeździe było wolne miejsce. Kolejnym negatywnym zaskoczeniem były warunki zakwaterowania w przyczepie campingowej. W pokoiku spały po dwie osoby. Był tak ciasno, że jak jedna z nas chciała się przebrać, to druga musiała wyjść, bo nie szło się nawet obrócić - opowiada Lidia Kicka. Przyznaje, że za kwaterę nie musiała płacić.
Następnego dnia po przyjeździe nie było dla niej pracy, została więc wysłana do oddalonej o 30 km miejscowości, na inny camping. Ale i tam propozycji nie mała za wiele. W drugim tygodniu przepracowała tylko dwa dni. W Raciborzu zapewniali, że w pierwszym tygodniu dostanę 100 euro zaliczki. Otrzymałam ją dopiero po powrocie do kraju - mówi Kicka. Pieniądze miały być przelane na konto, zakładane wszystkim wyjeżdżającym z tej firmy do pracy.
Pożyczka na powrót
Na dzień przed końcem umowy została wysłana przez opiekuna grupy do Polski. Musiała się spakować, bo na jej miejsce w campingu miał przyjechać już ktoś inny. Kolejnym zaskoczeniem dla kobiety była konieczność zapłacenia 55 euro za powrót. Także firmowym busem. Nie miała na to pieniędzy, bo zapewniana o zaliczce, z Raciborza wyruszyła z 20 euro w portfelu. Musiała się zapożyczyć u innych powracających do kraju. W Raciborzu przed wyjazdem powiedzieli mi, że koszt to 250 zł. Nikt nie powiedział, że to tylko w jedną stronę – żali się kobieta. Po przyjeździe do Polski zarobione pieniądze przekazywane jej były w cotygodniowych ratach. Czemu tego nie wypłacą od razu? - dziwi się Gerard Kicka, mąż kobiety.
Praca w Holandii miała pomóc rodzinie, a tym czasem wyjazd naraził ich na spore, jak dla nich, koszty. 250 zł za bilet w jedną stronę i 55 euro w drugą, do tego odtrącili 13 euro za ubezpieczenie - wyliczają. Po zsumowaniu daje to ponad 500 zł wydatków. Oprócz tego miało zostać jeszcze ok. 1 tys. zł. Nawet ta suma, zarobiona w dwa tygodnie, wydaje się atrakcyjna. Pod jednym warunkiem, że zostałaby wypłacona w całości. Dla nas to oszustwo! Potrzebowaliśmy tych pieniędzy na szybko a okazało się, że żona musiała się zapożyczyć a potem prosić się o każde euro - denerwuje się Gerard Kicka. Dziwią się też, że rozliczenie za pracę otrzymali jedynie w języku holenderskim. Nie wiem co jest tam napisane, skąd biorą się te wyliczenia - mówi Lidia Kicka.
#nowastrona#
Holendrski okres rozliczeniowy
Pracownicy otrzymują pieniądze po zakończeniu okresu rozliczeniowego. Za każdy tydzień pracy dostają 100 euro zaliczki. Później wszystko jest wyrównywane - twierdzi Grzegorz Warchałowski, dyrektor polskiego oddziału agencji pośrednictwa pracy, z usług którego skorzystała Lidia Kicka. Twierdzi, że to, kiedy klientka otrzymała pieniądze, można łatwo sprawdzić na podstawie wyciągu z rachunku bankowego, zakładanego wszystkim wyjeżdżającym. Nie wyklucza, że faktycznie mogło dojść do pewnych opóźnień. Rocznie wysyłamy ok. 4 tys. osób. Pewnych rzeczy nie da się uniknąć. Jeżeli są reklamacje, to my się tym zajmujemy, ale musimy mieć ku temu podstawy. Gdy przychodzi do nas taka osoba, to prosimy o wyciąg z bankowego konta i wtedy reklamujemy to u księgowego w Holandii - tłumaczy. Twierdzi również, że Lidia Kicka musiała się liczyć z koniecznością opłaty za powrót, ponieważ w bilecie nie miała stosownej adnotacji.
Przed rozmową z Grzegorzem Warchałowskim anonimowo, jako jedna z potencjalnych klientek, odwiedziłam raciborskie biuro firmy. Wypytałam się o warunki pracy i wyjazdu. W odpowiedzi usłyszałam o zaliczkach, holenderskim okresie rozliczeniowym, potrąceniach za ubezpieczenie, cenie przejazdu oraz ewentualnych promocjach na darmowy powrót do kraju. Pracownica biura przyznała, że te ostatnie nie są regułą i zależą od holenderskiego pracodawcy. Gdy przedstawiłam się jako dziennikarka Nowin Raciborskich i zdradziłam, że moja wizyta związana jest ze skargą Lidii Kicki, kobieta zapewniła, że klientka została o wszystkim poinformowana i nie ma powodu, by czuć się oszukaną. Dotarła też do akt Janusza Lampki. Stwierdziła, że miał on donieść jeszcze odpowiednie dokumenty, dające podstawę do rozpatrzenia ewentualnej reklamacji.
Trzeba pytać
Niby wszystko w porządku, w czym tkwi problem osób, czujących się oszukanymi przez pośrednika? Trudno tego teraz dojść. Być może niedokładnie zapoznali się z wybraną przez siebie ofertą pracy. Skuszeni wizją zarobku, a przede wszystkim potrzebą szybkiego zdobycia pieniędzy, nie wyjaśnili wszelkich niedomówień i wątpliwości, których, w momencie podpisywania umowy, być może nawet nie byli świadomi. W tym przypadku jak najbardziej aktualne jest powiedzenie „koniec języka za przewodnika”. Dzięki temu można uniknąć późniejszego rozczarowania, a w wielu przypadkach faktycznego oszustwa.
(A. Dik)
Zarobek gwarantowany
Praca w Holandii miała trwać dwa tygodnie. To jedna z tzw. „akcji”, czyli krótkoterminowych zadań. W umowie Lidia Kicka miała zagwarantowanych min. 35 godz. pracy tygodniowo, po 6 euro każda. Nawet, gdyby faktycznie przepracowała ich znacznie mniej. Oznaczało to, że za dwa tygodnie zarobi 420 euro.
W pierwszym tygodniu przepracowałam 37 godz., w drugim 18 godz., bo nie było pracy. Te dwie godziny ponad to minimum zostały mi przeniesione do rezerwy na następny tydzień. Więc jakbym przepracowała więcej niż 70 godz. to by mi za to nie zapłacili? - dziwi się Lidia Kicka. Ja też miałem zagwarantowanych 35 godz. tygodniowo. Przepracowałem 46 a zapłacili mi za 34. Od pół roku czekam na resztę - twierdzi jej sąsiad Janusz Lampka, który również skorzystał z pośrednictwa tej samej firmy.
Jak twierdzi kobieta, jej problemy zaczęły się już w dniu wyjazdu z Raciborza. Kierowcy firmowych busów, które miały dowieźć pracowników do Holandii, posiadali imienne listy pasażerów. Jakie było jej zdziwienie, gdy okazało się, że na żadnej z nich nie figuruje jej nazwisko. Dowiedziała się, że bus, którym miała jechać, wyruszył za wcześnie. Na szczęście dla niej w innym pojeździe było wolne miejsce. Kolejnym negatywnym zaskoczeniem były warunki zakwaterowania w przyczepie campingowej. W pokoiku spały po dwie osoby. Był tak ciasno, że jak jedna z nas chciała się przebrać, to druga musiała wyjść, bo nie szło się nawet obrócić - opowiada Lidia Kicka. Przyznaje, że za kwaterę nie musiała płacić.
Następnego dnia po przyjeździe nie było dla niej pracy, została więc wysłana do oddalonej o 30 km miejscowości, na inny camping. Ale i tam propozycji nie mała za wiele. W drugim tygodniu przepracowała tylko dwa dni. W Raciborzu zapewniali, że w pierwszym tygodniu dostanę 100 euro zaliczki. Otrzymałam ją dopiero po powrocie do kraju - mówi Kicka. Pieniądze miały być przelane na konto, zakładane wszystkim wyjeżdżającym z tej firmy do pracy.
Pożyczka na powrót
Na dzień przed końcem umowy została wysłana przez opiekuna grupy do Polski. Musiała się spakować, bo na jej miejsce w campingu miał przyjechać już ktoś inny. Kolejnym zaskoczeniem dla kobiety była konieczność zapłacenia 55 euro za powrót. Także firmowym busem. Nie miała na to pieniędzy, bo zapewniana o zaliczce, z Raciborza wyruszyła z 20 euro w portfelu. Musiała się zapożyczyć u innych powracających do kraju. W Raciborzu przed wyjazdem powiedzieli mi, że koszt to 250 zł. Nikt nie powiedział, że to tylko w jedną stronę – żali się kobieta. Po przyjeździe do Polski zarobione pieniądze przekazywane jej były w cotygodniowych ratach. Czemu tego nie wypłacą od razu? - dziwi się Gerard Kicka, mąż kobiety.
Praca w Holandii miała pomóc rodzinie, a tym czasem wyjazd naraził ich na spore, jak dla nich, koszty. 250 zł za bilet w jedną stronę i 55 euro w drugą, do tego odtrącili 13 euro za ubezpieczenie - wyliczają. Po zsumowaniu daje to ponad 500 zł wydatków. Oprócz tego miało zostać jeszcze ok. 1 tys. zł. Nawet ta suma, zarobiona w dwa tygodnie, wydaje się atrakcyjna. Pod jednym warunkiem, że zostałaby wypłacona w całości. Dla nas to oszustwo! Potrzebowaliśmy tych pieniędzy na szybko a okazało się, że żona musiała się zapożyczyć a potem prosić się o każde euro - denerwuje się Gerard Kicka. Dziwią się też, że rozliczenie za pracę otrzymali jedynie w języku holenderskim. Nie wiem co jest tam napisane, skąd biorą się te wyliczenia - mówi Lidia Kicka.
#nowastrona#
Holendrski okres rozliczeniowy
Pracownicy otrzymują pieniądze po zakończeniu okresu rozliczeniowego. Za każdy tydzień pracy dostają 100 euro zaliczki. Później wszystko jest wyrównywane - twierdzi Grzegorz Warchałowski, dyrektor polskiego oddziału agencji pośrednictwa pracy, z usług którego skorzystała Lidia Kicka. Twierdzi, że to, kiedy klientka otrzymała pieniądze, można łatwo sprawdzić na podstawie wyciągu z rachunku bankowego, zakładanego wszystkim wyjeżdżającym. Nie wyklucza, że faktycznie mogło dojść do pewnych opóźnień. Rocznie wysyłamy ok. 4 tys. osób. Pewnych rzeczy nie da się uniknąć. Jeżeli są reklamacje, to my się tym zajmujemy, ale musimy mieć ku temu podstawy. Gdy przychodzi do nas taka osoba, to prosimy o wyciąg z bankowego konta i wtedy reklamujemy to u księgowego w Holandii - tłumaczy. Twierdzi również, że Lidia Kicka musiała się liczyć z koniecznością opłaty za powrót, ponieważ w bilecie nie miała stosownej adnotacji.
Przed rozmową z Grzegorzem Warchałowskim anonimowo, jako jedna z potencjalnych klientek, odwiedziłam raciborskie biuro firmy. Wypytałam się o warunki pracy i wyjazdu. W odpowiedzi usłyszałam o zaliczkach, holenderskim okresie rozliczeniowym, potrąceniach za ubezpieczenie, cenie przejazdu oraz ewentualnych promocjach na darmowy powrót do kraju. Pracownica biura przyznała, że te ostatnie nie są regułą i zależą od holenderskiego pracodawcy. Gdy przedstawiłam się jako dziennikarka Nowin Raciborskich i zdradziłam, że moja wizyta związana jest ze skargą Lidii Kicki, kobieta zapewniła, że klientka została o wszystkim poinformowana i nie ma powodu, by czuć się oszukaną. Dotarła też do akt Janusza Lampki. Stwierdziła, że miał on donieść jeszcze odpowiednie dokumenty, dające podstawę do rozpatrzenia ewentualnej reklamacji.
Trzeba pytać
Niby wszystko w porządku, w czym tkwi problem osób, czujących się oszukanymi przez pośrednika? Trudno tego teraz dojść. Być może niedokładnie zapoznali się z wybraną przez siebie ofertą pracy. Skuszeni wizją zarobku, a przede wszystkim potrzebą szybkiego zdobycia pieniędzy, nie wyjaśnili wszelkich niedomówień i wątpliwości, których, w momencie podpisywania umowy, być może nawet nie byli świadomi. W tym przypadku jak najbardziej aktualne jest powiedzenie „koniec języka za przewodnika”. Dzięki temu można uniknąć późniejszego rozczarowania, a w wielu przypadkach faktycznego oszustwa.
(A. Dik)
Najnowsze komentarze