Od jedzenia brzuch urośnie
Wyjątkowo obfitą spuściznę kulinarną pozostawił po sobie Joseph von Eichendorff. Pochodzący z Łubowic poeta nie słynie li tylko z romantyzmu, lecz również znakomitych relacji z upodobań swojego podniebienia.
Książęce żarcie
W Raciborskiem Eichendorff spędził beztrosko swoją młodość, która upłynęła mu pod znakiem Amora1 i Bachusa2 . Miłosne sprawy poety zostawimy jednak na boku, a zajmiemy się jego upodobaniem do ucztowania, czego dowody dał zarówno w swej poezji jak i pamiętnikach.
Tuż przed wyjazdem na studia do Heidelbergu, czternastoletni Eichendorff zapisał w swoich dziennikach pod datą 1802: „byli u nas [w Łubowicach] na kolacji Miketta z panią, Koschatzky z panią dzierżawcy Sławikowa, proboszcz sławikowski z wikarym, nasz ditto z ditto [proboszcz i wikary]. Przyrządzono poncz, a po jedzeniu na nasze pożegnanie zostały zapalone sztuczne ognie”. Rodzinne, można rzec, imprezy były jednak niczym w porównaniu do tego, czego u progu pełnoletniości młody jeszcze Joseph zaznał podczas gościny u swojego wuja.
W październiku 1806 roku, Eichendorff gościł z bratem Wilhelmem w Opawie, gdzie zaprosił ich bezdzietny kuzyn ojca, Johann Friedrich von Eichendorff, otaczający paniczów z Łubowic iście ojcowską miłością. Eichendorff nazywał go „wujem Johaniselem”. Wuj ów był majętną osobą - właścicielem wielkiego, klasycystycznego pałacu w Szylerzowicach oraz domu w Opawie, który stanowił zimową siedzibę jego rodziny.
Pobyt zaplanowano na pięć dni. Czwartego dnia Friedrich postanowił przedstawić krewniaków opawskim osobistościom. Najpierw złożono wizytę komendantowi wojskowemu Opawy, hrabiemu Orlichowi, który „przyjął [paniczów] bardzo dobrze i wspomniał dni karlsbadzkie”, gdy ci gościli z rodzicami w tym uzdrowisku w 1799 roku.
Obiad zaplanowano u wicegubernatora prowincji, do którego młodzi Eichendorffowie pojechali „wspaniałym ekwipażem wuja”. Odbyło się tam - jak relacjonował poeta - „Książęce żarcie. Osiem gatunków wina-wielka gala”. Wspominał, że do stołu zasiedli również „Gruby hrabia Larisch. Silny hrabia Wirben etc.”.
Podczas licznych pobytów w Raciborzu, Eichendorff zawsze zatrzymywał się z matką u Hillmera. Lokal ten znajdował się w narożu Rynku i ulicy Długiej. Tutejsza oferta kulinarna musiała odpowiadać poecie, bo o Hillmerze nader często wspomina w swoich dziennikach. Na przykład pod datą 20 stycznia 1807: „Rano pojechaliśmy obaj z mamą na jarmark do Raciborza, u Hillmera dużo jedliśmy i łasowaliśmy...”.
Zwierzyna uwielbia dym
W XIX wieku myślistwo było modną rozrywką dla bogatych mieszczan, raciborskich przemysłowców oraz okolicznej szlachty. Nie stronił od niej również Eichendorff, choć, jak dalej się okaże, łowca był z niego marny. W 1806 roku wziął udział w polowaniu w lasach rudzkich. Poeta odnotował to w swoim pamiętniku. Pisał: „Byliśmy obaj z Forchem i dyrektorem zakładu królewskiego ziemskiego v. Schimonskym na polowaniu w Kuźni Raciborskiej, gdzie Miketta ustrzelił sarnę i lisa, a ja na starym pniaku wypaliłem dwie fajki (zwierzyna uwielba myśliwych, sygnalizujących dymem tytoniowym, gdzie oni stoją). Obiad spożywaliśmy u p. inspektora lasów. (...) Po obiedzie polowania na zające i kuropatwy”. Widać więc, że Joseph zamiast celować do zwierza wolał przesiadywać na pniakach, zaciągać się dymem z fajki i oddawać się zapewne romantycznym wizjom.
Po jednym z polowań w Łężczoku, na tzw. Kępie zorganizowano „solenną ucztę”, na której „jedzono mieszaninę z zupy, kiszki i ogórków”. Innym razem „następnie wielkie polowanie na kaczki i słonki na stawie Brzezina, zakończone piciem wina na grobli. Hurra, wiwat, salwy. Rzucano do góry próżną beczułkę po winie i wszyscy ją przestrzeliwali w locie”. Jakkolwiek Eichendorff był myśliwskim obibokiem, to już do uczt podchodził z należytym szacunkiem.
Po łowach w grudniu 1806 roku - jak pisze - spotkał się z przyjaciół-mi w należącej do dóbr raciborskich leśniczówce w Kuźni Raciborskiej. Delektował się tam zimną pieczenią z dziczyzny, winem, ponczem, aromatycznym dymem z fajki oraz graniem w karty. Nocleg odbywał się na słomie.
Po kolejnym polowaniu w Bargłówce, z którego Eichendorff swoim zwyczajem nic nie przyniósł, wspomniany jest zjedzony z dużym apetytem posiłek myśliwski. Ucztowano w domku myśliwskim, a poeta opychał się „niby strudzony łowca”.
W rzeczywistości Eichendorff był więc znacznie lepszy w piórze niż w celowaniu do dzikich zwierząt. Jego relacje z polowań to w istocie dionizyjskie wręcz opowieści o beztroskim lenistwie. Częściej bowiem delektował się paleniem fajki i zajadaniem czarnych jagód niż ustrzeloną przez siebie zwierzyną. Jadł za to chętnie to, co przynieśli z lasu inni. „Wczesną porą pojechaliśmy z p. Adamtzem na polowanie do Krowiarek, na obiad spożyliśmy w pewnym folwarku krzepki posiłek myśliwski” - pisał.
Podczas polowań dostarczał za to kompanom sporo dobrego humoru. Lubił wszak nie tylko romantyzm, ale i komedię. „Rozeszliśmy się około północy. My całą armią legliśmy na słomie. Pan Adametz ryczący lew w pełnym szale - Hanke kurzący tytoń. Ja ciągle nie śpiący, albo roześmiany, albo poprzez wspomnienia bardzo poetycki. Nota bene. Przed zaśnięciem jeszcze długie dialogi o tresowanej świni Adamtza”.
Innym razem: „Po południu poszliśmy obaj, mama, pan wikary i Luizka, przystawająca koło każdego robaczka, do Ganiowic, gdzie piliśmy czekoladę, wino etc., paliliśmy tytoń, byliśmy weseli. Moja szarża na madame Adamtzową przy drzwiach piwnicy na wino z powodu butelki”.
(waw) Tekst stanowi fragment nowej książki Grzegorza Wawocznego pt. „Kuchnia Raciborska”, w której opisano kulinarne upodobania raciborskiej szlachty. Na blisko 500 stronach w książce zawarto także dzieje raciborskiego: gorzelnictwa, rzeźnictwa, piekarstwa, piernikarstwa, cukiernictwa, młynarstwa, bartnictwa i pasiecznictwa, myślistwa oraz kuchni miejskiej i wiejskiej. Autor naszkicował historię raciborskiego karczmarstwa i restauratorstwa oraz zaopatrzenia w wodę. Opisał wielkie miejscowe uczty, kulinarne upodobania raciborskiej szlachty i tajniki ziołolecznictwa. Mowa o słynnych niegdyś raciborskich producentach warzyw. Wiele miejsca poświęcił produkcji tytoniowych używek Domsa i Reinersa. Szkicom historycznym towarzyszą oryginalne receptury i współczesne raciborskie przepisy podane przez gospodynie wiejskie z okolicznych wsi. Całość wzbogacają liczne archiwalne i niepublikowane fotografie, etykiety, opakowania i przedwojenne reklamy. Książka ukaże się na pół-kach księgarskich wiosną.
W Raciborskiem Eichendorff spędził beztrosko swoją młodość, która upłynęła mu pod znakiem Amora1 i Bachusa2 . Miłosne sprawy poety zostawimy jednak na boku, a zajmiemy się jego upodobaniem do ucztowania, czego dowody dał zarówno w swej poezji jak i pamiętnikach.
Tuż przed wyjazdem na studia do Heidelbergu, czternastoletni Eichendorff zapisał w swoich dziennikach pod datą 1802: „byli u nas [w Łubowicach] na kolacji Miketta z panią, Koschatzky z panią dzierżawcy Sławikowa, proboszcz sławikowski z wikarym, nasz ditto z ditto [proboszcz i wikary]. Przyrządzono poncz, a po jedzeniu na nasze pożegnanie zostały zapalone sztuczne ognie”. Rodzinne, można rzec, imprezy były jednak niczym w porównaniu do tego, czego u progu pełnoletniości młody jeszcze Joseph zaznał podczas gościny u swojego wuja.
W październiku 1806 roku, Eichendorff gościł z bratem Wilhelmem w Opawie, gdzie zaprosił ich bezdzietny kuzyn ojca, Johann Friedrich von Eichendorff, otaczający paniczów z Łubowic iście ojcowską miłością. Eichendorff nazywał go „wujem Johaniselem”. Wuj ów był majętną osobą - właścicielem wielkiego, klasycystycznego pałacu w Szylerzowicach oraz domu w Opawie, który stanowił zimową siedzibę jego rodziny.
Pobyt zaplanowano na pięć dni. Czwartego dnia Friedrich postanowił przedstawić krewniaków opawskim osobistościom. Najpierw złożono wizytę komendantowi wojskowemu Opawy, hrabiemu Orlichowi, który „przyjął [paniczów] bardzo dobrze i wspomniał dni karlsbadzkie”, gdy ci gościli z rodzicami w tym uzdrowisku w 1799 roku.
Obiad zaplanowano u wicegubernatora prowincji, do którego młodzi Eichendorffowie pojechali „wspaniałym ekwipażem wuja”. Odbyło się tam - jak relacjonował poeta - „Książęce żarcie. Osiem gatunków wina-wielka gala”. Wspominał, że do stołu zasiedli również „Gruby hrabia Larisch. Silny hrabia Wirben etc.”.
Podczas licznych pobytów w Raciborzu, Eichendorff zawsze zatrzymywał się z matką u Hillmera. Lokal ten znajdował się w narożu Rynku i ulicy Długiej. Tutejsza oferta kulinarna musiała odpowiadać poecie, bo o Hillmerze nader często wspomina w swoich dziennikach. Na przykład pod datą 20 stycznia 1807: „Rano pojechaliśmy obaj z mamą na jarmark do Raciborza, u Hillmera dużo jedliśmy i łasowaliśmy...”.
Zwierzyna uwielbia dym
W XIX wieku myślistwo było modną rozrywką dla bogatych mieszczan, raciborskich przemysłowców oraz okolicznej szlachty. Nie stronił od niej również Eichendorff, choć, jak dalej się okaże, łowca był z niego marny. W 1806 roku wziął udział w polowaniu w lasach rudzkich. Poeta odnotował to w swoim pamiętniku. Pisał: „Byliśmy obaj z Forchem i dyrektorem zakładu królewskiego ziemskiego v. Schimonskym na polowaniu w Kuźni Raciborskiej, gdzie Miketta ustrzelił sarnę i lisa, a ja na starym pniaku wypaliłem dwie fajki (zwierzyna uwielba myśliwych, sygnalizujących dymem tytoniowym, gdzie oni stoją). Obiad spożywaliśmy u p. inspektora lasów. (...) Po obiedzie polowania na zające i kuropatwy”. Widać więc, że Joseph zamiast celować do zwierza wolał przesiadywać na pniakach, zaciągać się dymem z fajki i oddawać się zapewne romantycznym wizjom.
Po jednym z polowań w Łężczoku, na tzw. Kępie zorganizowano „solenną ucztę”, na której „jedzono mieszaninę z zupy, kiszki i ogórków”. Innym razem „następnie wielkie polowanie na kaczki i słonki na stawie Brzezina, zakończone piciem wina na grobli. Hurra, wiwat, salwy. Rzucano do góry próżną beczułkę po winie i wszyscy ją przestrzeliwali w locie”. Jakkolwiek Eichendorff był myśliwskim obibokiem, to już do uczt podchodził z należytym szacunkiem.
Po łowach w grudniu 1806 roku - jak pisze - spotkał się z przyjaciół-mi w należącej do dóbr raciborskich leśniczówce w Kuźni Raciborskiej. Delektował się tam zimną pieczenią z dziczyzny, winem, ponczem, aromatycznym dymem z fajki oraz graniem w karty. Nocleg odbywał się na słomie.
Po kolejnym polowaniu w Bargłówce, z którego Eichendorff swoim zwyczajem nic nie przyniósł, wspomniany jest zjedzony z dużym apetytem posiłek myśliwski. Ucztowano w domku myśliwskim, a poeta opychał się „niby strudzony łowca”.
W rzeczywistości Eichendorff był więc znacznie lepszy w piórze niż w celowaniu do dzikich zwierząt. Jego relacje z polowań to w istocie dionizyjskie wręcz opowieści o beztroskim lenistwie. Częściej bowiem delektował się paleniem fajki i zajadaniem czarnych jagód niż ustrzeloną przez siebie zwierzyną. Jadł za to chętnie to, co przynieśli z lasu inni. „Wczesną porą pojechaliśmy z p. Adamtzem na polowanie do Krowiarek, na obiad spożyliśmy w pewnym folwarku krzepki posiłek myśliwski” - pisał.
Podczas polowań dostarczał za to kompanom sporo dobrego humoru. Lubił wszak nie tylko romantyzm, ale i komedię. „Rozeszliśmy się około północy. My całą armią legliśmy na słomie. Pan Adametz ryczący lew w pełnym szale - Hanke kurzący tytoń. Ja ciągle nie śpiący, albo roześmiany, albo poprzez wspomnienia bardzo poetycki. Nota bene. Przed zaśnięciem jeszcze długie dialogi o tresowanej świni Adamtza”.
Innym razem: „Po południu poszliśmy obaj, mama, pan wikary i Luizka, przystawająca koło każdego robaczka, do Ganiowic, gdzie piliśmy czekoladę, wino etc., paliliśmy tytoń, byliśmy weseli. Moja szarża na madame Adamtzową przy drzwiach piwnicy na wino z powodu butelki”.
(waw) Tekst stanowi fragment nowej książki Grzegorza Wawocznego pt. „Kuchnia Raciborska”, w której opisano kulinarne upodobania raciborskiej szlachty. Na blisko 500 stronach w książce zawarto także dzieje raciborskiego: gorzelnictwa, rzeźnictwa, piekarstwa, piernikarstwa, cukiernictwa, młynarstwa, bartnictwa i pasiecznictwa, myślistwa oraz kuchni miejskiej i wiejskiej. Autor naszkicował historię raciborskiego karczmarstwa i restauratorstwa oraz zaopatrzenia w wodę. Opisał wielkie miejscowe uczty, kulinarne upodobania raciborskiej szlachty i tajniki ziołolecznictwa. Mowa o słynnych niegdyś raciborskich producentach warzyw. Wiele miejsca poświęcił produkcji tytoniowych używek Domsa i Reinersa. Szkicom historycznym towarzyszą oryginalne receptury i współczesne raciborskie przepisy podane przez gospodynie wiejskie z okolicznych wsi. Całość wzbogacają liczne archiwalne i niepublikowane fotografie, etykiety, opakowania i przedwojenne reklamy. Książka ukaże się na pół-kach księgarskich wiosną.
Najnowsze komentarze