Inwalidzi z Biedronki – nowy świadek
Powracamy do bulwersującej sprawy dotyczącej informacji o zarzutach wykorzystywania pracowników sieci sklepów Biedronka. Po opublikowaniu artykułu „Inwalidzi z Biedronki” [N.R. z 8 lutego 2005 r.] zgłosiła się do nas Bogusława Lemańczyk (33 l.), była kierowniczka raciborskiego marketu.
Potwierdzam, że trzeba było harować tam ponad siły, pracowało się w nadgodzinach, które nigdzie nie były uwzględniane, nie było dni wolnych a kierownictwo wyższego szczebla pomiatało swoimi podwładnymi - mówi B. Lemańczyk. To dobrze, że wreszcie zaczęto o tym głośno mówić. Może zaczną traktować tam pracowników inaczej. Przecież jest jakaś granica pomiatnia ludźmi - dodaje.
Lemańczyk również czuje się wykorzystana. Sprawiedliwości dochodziła przed sądem w 2000 r. Przegrała. Wtedy nie było jeszcze tej świadomości. Pracownik nie miał szans w walce z dużą siecią. Były dowody i świadkowie, potwierdzający moje racje, ale najwidoczniej nie wzięto ich wtedy pod uwagę - twierdzi kobieta. W 2000 r. była kierowniczką sklepu. Została zwolniona z pracy, jej zdaniem niesłusznie.
Twierdzi, że była to zemsta kierownika rejonowego za to, że sprzeciwiła mu się. Zostałam wysłana na szkolenie do Poznania. W tym czasie kierownik rejonu wdrożył nową procedurę. Nie poinformował mnie o tym, choć miał taki obowiązek. Z tego powodu, przy pierwszej lepszej okazji, dostałam od niego naganę. Odwołałam się od tego do centrali. Tam sprawa został wyjaśniona i nagana została cofnięta. Wtedy zaczęły się notoryczne szykany ze strony rejonowego. Nagle wszystko, co robiłam, było źle. Przeszukiwał nawet mój prywatny samochód, by sprawdzić, czy czegoś nie ukradłam - opowiada była kierowniczka raciborskiego sklepu. W pewnym momencie po raz kolejny zarzucono jej, że nie stosuje się do obowiązujących w sieci procedur i wręczono jej wypowiedzenie. Oficjalnie nie zwolniono jej z pełnienia obowiązków służbowych, choć usłyszała, że może iść do domu. Zaczęłam domagać się takiego dokumentu. Dalej przychodziłam do sklepu. Obawiałam się, że bez oficjalnego zwolnienia z pełnienia obowiązków do czasu wygaśnięcia mojej umowy, moja nieobecność potraktowana zostałaby jako porzucenie stanowiska pracy. Wtedy oficjalnie mogliby mnie zwolnić dyscyplinarnie - opowiada. W tym czasie, ciągle jako kierowniczka sklepu, mogła jedynie rozładowywać towar, pracować przy kasie i sprzątać. Otrzymała zakaz wchodzenia do pomieszczeń biurowych, dostępu do komputera i dokumentów.
Jej zdaniem zwolnienie z pracy było dla niej krzywdzące i bezpodstawne. Nie pomogła próba dochodzenie sprawiedliwości przed sądem. Odwołam się od wyroku pierwszej instancji. Kolejna rozprawa wyglądała tak, że sędzia przeczytała tamten wyrok i jego uzasadnienie, powiedziała, że go podtrzymuje i zakończyła sprawę - mówi kobieta.
Powodem, dla którego B. Lemańczyk zgłosiła się do nas, jest chęć pomocy tym, którzy zaczynają walczyć z Biedronką. Mnie się nie udało. Jeżeli będą to moi dawni pracownicy, to mogę poświadczyć, w jakich warunkach pracowali - zapewnia kobieta.
(Adk)
Lemańczyk również czuje się wykorzystana. Sprawiedliwości dochodziła przed sądem w 2000 r. Przegrała. Wtedy nie było jeszcze tej świadomości. Pracownik nie miał szans w walce z dużą siecią. Były dowody i świadkowie, potwierdzający moje racje, ale najwidoczniej nie wzięto ich wtedy pod uwagę - twierdzi kobieta. W 2000 r. była kierowniczką sklepu. Została zwolniona z pracy, jej zdaniem niesłusznie.
Twierdzi, że była to zemsta kierownika rejonowego za to, że sprzeciwiła mu się. Zostałam wysłana na szkolenie do Poznania. W tym czasie kierownik rejonu wdrożył nową procedurę. Nie poinformował mnie o tym, choć miał taki obowiązek. Z tego powodu, przy pierwszej lepszej okazji, dostałam od niego naganę. Odwołałam się od tego do centrali. Tam sprawa został wyjaśniona i nagana została cofnięta. Wtedy zaczęły się notoryczne szykany ze strony rejonowego. Nagle wszystko, co robiłam, było źle. Przeszukiwał nawet mój prywatny samochód, by sprawdzić, czy czegoś nie ukradłam - opowiada była kierowniczka raciborskiego sklepu. W pewnym momencie po raz kolejny zarzucono jej, że nie stosuje się do obowiązujących w sieci procedur i wręczono jej wypowiedzenie. Oficjalnie nie zwolniono jej z pełnienia obowiązków służbowych, choć usłyszała, że może iść do domu. Zaczęłam domagać się takiego dokumentu. Dalej przychodziłam do sklepu. Obawiałam się, że bez oficjalnego zwolnienia z pełnienia obowiązków do czasu wygaśnięcia mojej umowy, moja nieobecność potraktowana zostałaby jako porzucenie stanowiska pracy. Wtedy oficjalnie mogliby mnie zwolnić dyscyplinarnie - opowiada. W tym czasie, ciągle jako kierowniczka sklepu, mogła jedynie rozładowywać towar, pracować przy kasie i sprzątać. Otrzymała zakaz wchodzenia do pomieszczeń biurowych, dostępu do komputera i dokumentów.
Jej zdaniem zwolnienie z pracy było dla niej krzywdzące i bezpodstawne. Nie pomogła próba dochodzenie sprawiedliwości przed sądem. Odwołam się od wyroku pierwszej instancji. Kolejna rozprawa wyglądała tak, że sędzia przeczytała tamten wyrok i jego uzasadnienie, powiedziała, że go podtrzymuje i zakończyła sprawę - mówi kobieta.
Powodem, dla którego B. Lemańczyk zgłosiła się do nas, jest chęć pomocy tym, którzy zaczynają walczyć z Biedronką. Mnie się nie udało. Jeżeli będą to moi dawni pracownicy, to mogę poświadczyć, w jakich warunkach pracowali - zapewnia kobieta.
(Adk)
Najnowsze komentarze