Od wizji do złudzeń
Rodacy koczujący na dworcach i w metrach nie zniechęcają wielu młodych Polaków do szukania pracy w zachodnich krajach UE. Tymczasem wizja dobrego zarobku to często tylko złudzenia. Przekonali się o tym kolejni raciborzanie.
Rodacy koczujący na dworcach i w metrach nie zniechęcają wielu młodych Polaków do szukania pracy w zachodnich krajach UE. Tymczasem wizja dobrego zarobku to często tylko złudzenia. Przekonali się o tym kolejni raciborzanie.
Promem po szczęście
Dwudziestoparoletni przyjaciele - Marek, Justyna i Wioleta, pełni optymizmu postanowili szukać szczęścia i życiowej szansy w Skandynawii. Znajomi z Kędzierzyna, którzy pracowali w Szwecji, przekonali ich, że załatwią dla nich pracę. Kiedy raciborzanie kupili już bilety na prom, koledzy wycofali się z obietnicy. Przyszło samemu szukać zatrudnienia.
Po wejściu Polski do Unii Europejskiej w każdej gazecie można było przeczytać, że w Szwecji praca dla Polaków jest, wręcz na nich czeka, że można od razu się pakować i jechać. Znamy angielski, kolega niemiecki, więc mieliśmy nadzieję, że w takiej sytuacji doskonale sami sobie poradzimy i coś znajdziemy. Postanowiliśmy pojechać w ciemno - mówi Justyna.
Tuż przed wyjazdem nawiązali kontakt z Polką, która miała załatwić robotę w jednym ze sztokholmskich barów. Nasi ziomkowie tak byli pewni tej pracy w Szwecji, że rozeszli się ze swoimi polskimi pracodawcami. Planowali tam pobyć od 2 do 3 lat. Wyjechali 20 maja tego roku.
Już to, co działo się na promie, dyskwalifikowało Polaków, którzy płynęli z nami. Upici do nieprzytomności leżeli na środku hollu we własnych wymiocinach. Zrobili taki chlew, że aż dziwili się i podśmiewali z naszych Bułgarzy i Litwini - mówi Marek.
Uroki Sztokholmu
Dopłynęli do Karlskrony i własnym samochodem pojechali w stronę Sztokholmu. Mieli tam umówione spotkanie z Polką, która jeszcze w kraju zaoferowała im zatrudnienie w barze. Zarobek był nędzny, jak się okazało, mniejszy niż w Polsce.
Zrezygnowali więc z „fuchy” w barze i postanowili poszukać czegoś na własną rękę w innych miejscowościach. Pojechali na północ. Po drodze pytali o pracę na stacjach benzynowych, w domach, prywatnych gospodarstwach. Wszyscy mówili, że nie ma pracy nawet dla Szwedów, a co dopiero dla Polaków...
Tułali się przez miesiąc, wciąż jadąc przed siebie, śpiąc w samochodzie i jedząc prowiant przywieziony z Polski. Pracę zaoferował im Litwin, prowadzący pizzerię. Zapłata w przeliczeniu na złotówki wynosiła 4 zł za godzinę. Wystarczyłoby tylko na skromne jedzenie. Znów mniej niż w Polsce.
W głębi Szwecji zamieszkaliśmy na parkingu. Przez trzy dni pomagała nam Szwedka. Poradziła, żebyśmy pojechali na południe i popracowali przy truskawkach, dała nam adresy z urzędu pracy. Tak też zrobiliśmy - opowiada Wioleta.
Z deszczu pod rynnę
To było średniej wielkości gospodarstwo, ale przyjęli nas tylko na kilka dni, bo miała przyjechać stała ekipa z Polski. Ostrzegli nas, żebyśmy odeszli, bo tamci nas zniszczą. Ktoś może sobie zadać pytanie, dlaczego po takich doświadczeniach nie wróciliśmy do kraju? Zrezygnowaliśmy w Polsce z pracy, spaliliśmy za sobą mosty. Poza tym codziennie budziliśmy się z nadzieją, że w końcu coś znajdziemy - wzdycha Justyna.
Po dalszych desperackich poszukiwaniach dostali się do innego, dużego gospodarstwa, gdzie truskawki zbierało osiemset osób. W większości byli to Polacy, Litwini i Buł-garzy. Całym tym interesem zarządzał Polak.
To był jeden z bardziej życzliwych i wyrozumiałych, spotkanych tam przez nas rodaków. Reszta to oszuści i złodzieje. To co się działo na plantacji, budziło niesmak. Polacy, pracujący tam od dłuższego czasu wpuszczali swoje rodziny na najlepsze grządki, bili się, kradli sobie owoce. Dominowała nienawiść i złość. O piątej rano odbywał się bieg po skrzynki. Ludzie, nawet ci w wieku 50-60 lat, kradli sobie wózki. Znikało też wszystko co cenniejsze z pola namiotowego. Sprawcami kradzieży byli właśnie Polacy. Jak się widzi rodaka za granicą, lepiej się nie przyznawać do niego. Po prostu wstyd - stwierdza Marek. Kiedyś poszliśmy zbierać puszki i butelki po imprezie w plenerze. I tutaj przekonaliśmy się ostatecznie, jaki Szwedzi mają stosunek do Polaków. Już samo zbieranie butelek spośród śmieci jest upokarzające, a ochroniarze po prostu nam tego zabronili, odebrali nam je i wyrzucili nas - dodaje z goryczą.
Frajda z litości
Truskawki szybko się skończyły, bo ciągle padało. Mieszkali pod namiotem, spali na wilgotnych, przegniłych ubraniach, bo nie mieli materaca. Po półtorej miesiąca miejscowi Szwedzi zlitowali się i zaczęli im szukać pracy. Okazało się, że można ją znaleźć, ale tylko z polecenia. Starsze małżeństwo wzięło ich z litości do różnych zajęć w swoim gospodarstwie. Czasem absurdalnych, żeby tylko dać im zarobić na jedzenie. Pomalowali też kilka domów. Układali płytki chodnikowe.
Zrezygnowani i rozgoryczeni wrócili do kraju na trzy tygodnie, a następnie ponownie pojechali do Szwecji. Byli umówieni z tymi starszymi ludźmi na pracę, ponieważ ktoś z ich rodziny miał fabrykę chusteczek higienicznych i papierowych ręczników. Niestety, w tamtejszym urzędzie pracy nie dano im żadnych szans. Powiedziano, że pierwszeństwo w zatrudnieniu mają Szwedzi.
Jeśli jeszcze kiedyś tam pojedziemy, to sfilmujemy to wszysko co się dzieje, szczególnie na plantacji truskawek, po czym pokażemy w Polsce. Żeby przestrzec innych - mówi Justyna.
E.H.
Promem po szczęście
Dwudziestoparoletni przyjaciele - Marek, Justyna i Wioleta, pełni optymizmu postanowili szukać szczęścia i życiowej szansy w Skandynawii. Znajomi z Kędzierzyna, którzy pracowali w Szwecji, przekonali ich, że załatwią dla nich pracę. Kiedy raciborzanie kupili już bilety na prom, koledzy wycofali się z obietnicy. Przyszło samemu szukać zatrudnienia.
Po wejściu Polski do Unii Europejskiej w każdej gazecie można było przeczytać, że w Szwecji praca dla Polaków jest, wręcz na nich czeka, że można od razu się pakować i jechać. Znamy angielski, kolega niemiecki, więc mieliśmy nadzieję, że w takiej sytuacji doskonale sami sobie poradzimy i coś znajdziemy. Postanowiliśmy pojechać w ciemno - mówi Justyna.
Tuż przed wyjazdem nawiązali kontakt z Polką, która miała załatwić robotę w jednym ze sztokholmskich barów. Nasi ziomkowie tak byli pewni tej pracy w Szwecji, że rozeszli się ze swoimi polskimi pracodawcami. Planowali tam pobyć od 2 do 3 lat. Wyjechali 20 maja tego roku.
Już to, co działo się na promie, dyskwalifikowało Polaków, którzy płynęli z nami. Upici do nieprzytomności leżeli na środku hollu we własnych wymiocinach. Zrobili taki chlew, że aż dziwili się i podśmiewali z naszych Bułgarzy i Litwini - mówi Marek.
Uroki Sztokholmu
Dopłynęli do Karlskrony i własnym samochodem pojechali w stronę Sztokholmu. Mieli tam umówione spotkanie z Polką, która jeszcze w kraju zaoferowała im zatrudnienie w barze. Zarobek był nędzny, jak się okazało, mniejszy niż w Polsce.
Zrezygnowali więc z „fuchy” w barze i postanowili poszukać czegoś na własną rękę w innych miejscowościach. Pojechali na północ. Po drodze pytali o pracę na stacjach benzynowych, w domach, prywatnych gospodarstwach. Wszyscy mówili, że nie ma pracy nawet dla Szwedów, a co dopiero dla Polaków...
Tułali się przez miesiąc, wciąż jadąc przed siebie, śpiąc w samochodzie i jedząc prowiant przywieziony z Polski. Pracę zaoferował im Litwin, prowadzący pizzerię. Zapłata w przeliczeniu na złotówki wynosiła 4 zł za godzinę. Wystarczyłoby tylko na skromne jedzenie. Znów mniej niż w Polsce.
W głębi Szwecji zamieszkaliśmy na parkingu. Przez trzy dni pomagała nam Szwedka. Poradziła, żebyśmy pojechali na południe i popracowali przy truskawkach, dała nam adresy z urzędu pracy. Tak też zrobiliśmy - opowiada Wioleta.
Z deszczu pod rynnę
To było średniej wielkości gospodarstwo, ale przyjęli nas tylko na kilka dni, bo miała przyjechać stała ekipa z Polski. Ostrzegli nas, żebyśmy odeszli, bo tamci nas zniszczą. Ktoś może sobie zadać pytanie, dlaczego po takich doświadczeniach nie wróciliśmy do kraju? Zrezygnowaliśmy w Polsce z pracy, spaliliśmy za sobą mosty. Poza tym codziennie budziliśmy się z nadzieją, że w końcu coś znajdziemy - wzdycha Justyna.
Po dalszych desperackich poszukiwaniach dostali się do innego, dużego gospodarstwa, gdzie truskawki zbierało osiemset osób. W większości byli to Polacy, Litwini i Buł-garzy. Całym tym interesem zarządzał Polak.
To był jeden z bardziej życzliwych i wyrozumiałych, spotkanych tam przez nas rodaków. Reszta to oszuści i złodzieje. To co się działo na plantacji, budziło niesmak. Polacy, pracujący tam od dłuższego czasu wpuszczali swoje rodziny na najlepsze grządki, bili się, kradli sobie owoce. Dominowała nienawiść i złość. O piątej rano odbywał się bieg po skrzynki. Ludzie, nawet ci w wieku 50-60 lat, kradli sobie wózki. Znikało też wszystko co cenniejsze z pola namiotowego. Sprawcami kradzieży byli właśnie Polacy. Jak się widzi rodaka za granicą, lepiej się nie przyznawać do niego. Po prostu wstyd - stwierdza Marek. Kiedyś poszliśmy zbierać puszki i butelki po imprezie w plenerze. I tutaj przekonaliśmy się ostatecznie, jaki Szwedzi mają stosunek do Polaków. Już samo zbieranie butelek spośród śmieci jest upokarzające, a ochroniarze po prostu nam tego zabronili, odebrali nam je i wyrzucili nas - dodaje z goryczą.
Frajda z litości
Truskawki szybko się skończyły, bo ciągle padało. Mieszkali pod namiotem, spali na wilgotnych, przegniłych ubraniach, bo nie mieli materaca. Po półtorej miesiąca miejscowi Szwedzi zlitowali się i zaczęli im szukać pracy. Okazało się, że można ją znaleźć, ale tylko z polecenia. Starsze małżeństwo wzięło ich z litości do różnych zajęć w swoim gospodarstwie. Czasem absurdalnych, żeby tylko dać im zarobić na jedzenie. Pomalowali też kilka domów. Układali płytki chodnikowe.
Zrezygnowani i rozgoryczeni wrócili do kraju na trzy tygodnie, a następnie ponownie pojechali do Szwecji. Byli umówieni z tymi starszymi ludźmi na pracę, ponieważ ktoś z ich rodziny miał fabrykę chusteczek higienicznych i papierowych ręczników. Niestety, w tamtejszym urzędzie pracy nie dano im żadnych szans. Powiedziano, że pierwszeństwo w zatrudnieniu mają Szwedzi.
Jeśli jeszcze kiedyś tam pojedziemy, to sfilmujemy to wszysko co się dzieje, szczególnie na plantacji truskawek, po czym pokażemy w Polsce. Żeby przestrzec innych - mówi Justyna.
E.H.
Najnowsze komentarze