Zamek Dietrichsteinów
Książka historyczna napisana przez archeologów, którzy zamiast za szpadle zabrali się za analizę źródeł historycznych musi budzić ciekawość. Niedawno na rynku wydawniczym ukazała się praca Mirosława Furmanka i Sławomira Kulpy pt. „Zamek wodzisławski i jego właściciele”
Efekt zaspokaja ciekawość nawet najbardziej wybrednych miłośników historii lokalnej.
Wodzisław, obok Żor, to jedno z nielicznych miejsc w granicach dawnego księstwa raciborskiego, które może poszczycić się wspaniałą historią. Miasto z historią ma swoją dumę i tradycję. To zaś nakazuje wielką staranność przy badaniu zamierzchłych dziejów. Wiedział o tym dobrze Franz Hanke, autor wydanej niedawno w polskim tłumaczeniu XIX-wiecznej monografii miasta. Wiedzieli też Furmanek i Kulpa, archeolodzy, ale i - jak się okazuje - świetni historycy.
Książka, patrząc na nią jako na produkt rynkowy, jest przystępna dla czytelnika zajmującego się historią „od niedzieli” i ciekawa, dla wytrawnych koneserów, zbieraczy wszelakich silesiaków. Pełna zdjęć i przypisów, wyników badań i ciekawej ikonografii. To wszystko sprawia, że chce się ją czytać.
Najważniejsze jednak jest to, iż autorzy nie włożyli na półki księgarskie pozycji powielaczowej, czyli takiej, która otwiera dawno już otwarte drzwi. Nie powtarzają informacji już znanych. Na kartach znajduje się więc to „coś nowego”, w tym przypadku wyniki badań archeologicznych wykonanych w ostatnich latach oraz efekty kwerendy archiwalnej, w tym w czeskiej Opawie, gdzie coraz częściej zaglądają polscy historycy Śląska chcący „spłodzić” coś odkrywczego.
Zamek w Wodzisławiu należał do Planknarów z Vikštejna, Plaveckich, panów na Niedzicy, czy sławnego rodu Dietrichsteinów. To ważne dla miasta, że gościły tu niepoślednie rody. Historia staje się przez to ciekawsza, tak samo jak spojrzenie na nią przez archeologów. Wydawałoby się, że jedyną ich bronią jest tzw. dobry niuch i szpadel. Tymczasem Furmanek i Kulpa wykazali się przenikliwością i uporem w docieraniu do źródeł. Wszystkiemu towarzyszyła pasja i przez to dobry efekt pracy.
Wydawnictwo to powinny mieć w swojej biblioteczce wszyscy miłośnicy regionu, w tym z Raciborza.
G. Wawoczny
Wodzisław, obok Żor, to jedno z nielicznych miejsc w granicach dawnego księstwa raciborskiego, które może poszczycić się wspaniałą historią. Miasto z historią ma swoją dumę i tradycję. To zaś nakazuje wielką staranność przy badaniu zamierzchłych dziejów. Wiedział o tym dobrze Franz Hanke, autor wydanej niedawno w polskim tłumaczeniu XIX-wiecznej monografii miasta. Wiedzieli też Furmanek i Kulpa, archeolodzy, ale i - jak się okazuje - świetni historycy.
Książka, patrząc na nią jako na produkt rynkowy, jest przystępna dla czytelnika zajmującego się historią „od niedzieli” i ciekawa, dla wytrawnych koneserów, zbieraczy wszelakich silesiaków. Pełna zdjęć i przypisów, wyników badań i ciekawej ikonografii. To wszystko sprawia, że chce się ją czytać.
Najważniejsze jednak jest to, iż autorzy nie włożyli na półki księgarskie pozycji powielaczowej, czyli takiej, która otwiera dawno już otwarte drzwi. Nie powtarzają informacji już znanych. Na kartach znajduje się więc to „coś nowego”, w tym przypadku wyniki badań archeologicznych wykonanych w ostatnich latach oraz efekty kwerendy archiwalnej, w tym w czeskiej Opawie, gdzie coraz częściej zaglądają polscy historycy Śląska chcący „spłodzić” coś odkrywczego.
Zamek w Wodzisławiu należał do Planknarów z Vikštejna, Plaveckich, panów na Niedzicy, czy sławnego rodu Dietrichsteinów. To ważne dla miasta, że gościły tu niepoślednie rody. Historia staje się przez to ciekawsza, tak samo jak spojrzenie na nią przez archeologów. Wydawałoby się, że jedyną ich bronią jest tzw. dobry niuch i szpadel. Tymczasem Furmanek i Kulpa wykazali się przenikliwością i uporem w docieraniu do źródeł. Wszystkiemu towarzyszyła pasja i przez to dobry efekt pracy.
Wydawnictwo to powinny mieć w swojej biblioteczce wszyscy miłośnicy regionu, w tym z Raciborza.
G. Wawoczny
Najnowsze komentarze