Niedziela, 28 lipca 2024

imieniny: Aidy, Innocentego, Marceli

RSS

Wypędzona z raju

17.09.2003 00:00
Miało być jak w pięknej bajce. Ślub a później dostatnie życie w bogatym kraju, u boku kochającego męża. Skończyło się dramatycznym powrotem pod osłoną nocy do Raciborza.
„Uprzejmie proszę o pomoc dla mnie i mego syna, który jest dzieckiem specjalnej troski, bo na dzień dzisiejszy od 14.08.2003 jesteśmy bez jakiejkolwiek pomocy! (...) Jes-tem zdesperowana i załamana, nie wiem co dalej ze sobą i dzieckiem zrobić, po tragedii życiowej, którą przeżyliśmy” - to fragment listu Patrycji D., do niedawna pracownicy raciborskiego szpitala. Wydarzenia, których doświadczyła tego lata nadają się na scenariusz dramatycznego filmu. Pewnie nie spodziewała się, że spotka ją taki ciężki cios, kiedy rok temu zamieściła w naszej gazecie swoje ogłoszenie matrymonialne. Była wtedy matką samotnie wychowującą syna, miała pracę, alimenty i zasiłek pielęgnacyjny na dziecko. Przez ogłoszenie w gazecie poznałam wspaniałego człowieka, obywatela Niemiec polskiego pochodzenia, który ożenił się ze mną po roku znajomości, 20 czerwca tego roku w Niemczech. Obiecał mojej rodzinie, że zaopiekuje się mną i niepeł-nosprawnym synem oraz jego leczeniem i wykształceniem - mówi Patrycja. Bezgranicznie mu zaufała, więc wyjeżdżając z Polski zrezygnowała, co jest oczywiste z pracy, ale również z alimentów na syna i dodatku pielęgnacyjnego na niego. Zdała się wyłącznie na utrzymanie przyszłego męża, za jego zresztą namową. Obiecywał bowiem, że uzna dziecko za swoje.

41-letni Zygmunt K. okazał się, jak się początkowo wydawało, godnym zaufania życiowym partnerem. Jednak sielanka trwała zaledwie parę tygodni. Dramatyczny zwrot w mał-żeństwie Patrycji nastąpił późnym wieczorem 14 sierpnia, a więc zaledwie 55 dni po ślubie. Zygmunt K. wrócił z pracy około godz. 22. i nieoczekiwanie kazał żonie i jej dziecku natychmiast się spakować, krzycząc, że nic na to nie poradzi, ale dłużej tej sytuacji psychicznie nie wytrzyma, nie poświęci dla niej swojej rodziny i zdrowia. Patrycja D. była śmiertelnie przerażona, choć nic z tego nie rozumiała. Sytuację pogarszał fakt, że siostra męża, mieszkająca piętro wyżej w tym samym domu, odebrała jej paszporty. Błagała więc ją tylko o to by ich nie podarła. Mimo, że była już noc, obydwoje kazali jej wsiąść do samochodu, wręczając dwa worki z naprędce spakowanymi ubraniami. Samochód prowadził Zygmunt, obok siedziała jego siostra. Po koszmarnej podróży, około 6.00 dojechali pod stację PKP w Raciborzu. Tu Zygmunt polecił jej przesiąść się do taksówki, a kierowcy podał adres, pod którym wcześniej mieszkała. Sam z oddali, jadąc w bezpiecznej odległości, śledził trasę przejazdu taksówki. Kilka minut później dotarli na miejsce. Ostatnim wydarzeniem, które Patrycja zapamiętała tego ranka, było rzucenie paszportów na chodnik przez siostrę męża, czemu towarzyszył odpowiedni komentarz. Zrozumiała, że została na przysłowiowym lodzie, bez środków do życia i jakiejkolwiek pomocy. To wszystko przerasta moje możliwości, siły, jestem na lekach psychotropowych. Moja mama z I grupą inwalidzkiej przyjęła mnie pod swój dach, ale co z resztą? - mówi z rozpaczą. Nie pozostało jej nic... oprócz olbrzymiego ciężaru tragicznych wspomnień.

Obecnie zarejestrowała się już w Powiatowym Urzędzie Pracy, stara się o odzyskanie alimentów i zasiłku pielęgnacyjnego. Będzie także w miarę swoich możliwości walczyć o swoje prawa w związku z tym niefortunnym małżeństwem.

Imiona i pierwsze litery nazwisk bohaterów artykułu zostały zmienione.

Ewa Halewska
  • Numer: 38 (597)
  • Data wydania: 17.09.03