Niska frekwencja jest złem?!
Ad vocem listu pana Andrzeja Markowiaka.
Jeżeli niska frekwencja jest złem, to należy wnioskować, że duża, ba!, 100 % frekwencja jest dobrem, wręcz dobrem absolutnym. Zastanawiające jest tylko to, że za PRL-u frekwencje bywały bardzo wysokie, ale jakoś nikt tego stanu nie chwali. Więc gdzie tkwi problem?
Pan A. Markowiak mitologizuje pojęcie „demokracja”. Demokracja, jako model ustrojowy, jest sposobem, jednym z wielu, wyłaniania władz przedstawicielskich. I nic więcej. I tylko tyle. Albo aż tyle. Mitologizacja zaś polega na tym, że domokrację traktuje się jako wartość samą w sobie, jako wartość wręcz uniwersalną. Stąd autor używa oklepanego zwrotu „cały cywilizowany demokratyczny świat”. Zaraz potem stosuje się ją (demokrację) nie wiedzieć czemu, do innych aspektów życia – do rodziny, do form zachowań, obyczajów, instytucji, do pracy, zabawy itp. Ale czy widział ktoś firmę zarządzana w sposób demokratyczny? (Pomijam oczywiście etap „demokracji ludowej”, gdzie masy „rządziły” państwem w osobach swych przedstawicieli, ich zaś ustami lud pracujący miast i wsi spijał np. szampana.) Albo rodzinę demokratyczną? Istnienie Kościoła Powszechnego od 2000 lat przeczy założeniu, że demokracja to ustrój idealny. Kościół jest strukturą hierarchiczną i autorytarną, gdzie decyzje podejmuje się dlatego, że coś jest słuszne lub nie, mądre lub nie. A nie dlatego, że większość tak chce.
Tak więc, niska lub wysoka frekwencja (kolejny mit demokratyczny) nie ma żadnego znaczenia dla jakości rządzenia. Ludzie wybierają kogoś, kto według ich przekonania nadaje się do rządzenia i ma odrobinę oleju w głowie, aby podejmować dobre decyzje i dobrze rządzić. A już na pewno bierność wyborców i niska frekwencja w wyborach nie jest powodem kłopotów w zarządzaniu naszym miastem. Jeżeli już, to powodem tym są tylko i wyłącznie nim zarządzający.
Przerzucanie winy za problemy w rządzeniu miasta na barki, i tak już obciążonego do granic wytrzymałości, społeczeństwa jest tyle błędne, co i niebezpieczne. Oby to społeczeństwo w przypływie desperacji nie wzięło spraw w swoje ręce i nie „wygarbowało” swego zdania na skórze swoich przedstawicieli.
Podstawą dobrego funkcjonowania państwa, a tym samym gminy, jest szacunek dla prawa i sprawiedliwe jego egzekwowanie. I nie jest prawdą, jakoby władze naszego miasta pochłonięte były jakąś „bezsensowną grą o pozbawianie mandatów”. To jest walka o szacunek dla prawa! I to prawa, do którego i pan poseł przyłożył rękę. Bo albo jest tak, że niektórzy radni stracili swoje mandaty, albo radnymi nadal są. Tertium non datur! Trzeciej możliwości nie ma. W państwie prawa taka kwestia musi być wyjaśniona.
Odnosząc się do mitycznego pojęcia „demokracji” należałoby stwierdzić, że ustrój jest nie istotny. Ważne, żeby wszyscy byli równi wobec prawa, i żeby prawo było sprawiedliwie egzekwowane. Celem jest, bowiem państwo praworządne, a państwo praworządne to, jak pisał w encyklice Centesimus Annus Jan Paweł II, to państwo, w którym najwyższą władzę ma prawo, a nie samowola ludzi. Wydaje się, że nasza demokracja jest słabym gwarantem tego. A nawet, że w naszym przypadku historia się powtarza, bo „Historia uczy, że demokracja bez wartości łatwo się przemienia w jawny lub zakamuflowany totalitaryzm” (Jan Paweł II w przytoczonej encyklice).
I na koniec, stwierdza autor, że ustawodawca konstruując ustrój samorządu gminnego w Polsce „zapewnił” układ równowagi pomiędzy organem wykonawczym a ustawodawczym. Jeżeli układ, w którym prezydent, burmistrz, wójt, nie może nic zrobić, bo nie pozwala na to rada, trzymająca rękę na budżecie, nazwiemy układem równowagi, to jest to prawda. Ale w normalnych warunkach nazywamy taki stan paraliżem! I śmiem twierdzić, że było to zamierzone działanie ustawodawcy. Jeżeli lud domagał się bezpośrednich wyborów to je dostał, ale skonstruowano ustawę tak, że już dzisiaj możemy tego żałować. Chcieliście - to macie!
Wiadomo skądinąd, że poprzez odpowiednie zapisy prawa można skompromitować nawet najszlachetniejszą inicjatywę ustawodawczą. Znając zaś parlamentarną tendencję do „psucia prawa”, należy się spodziewać, że ostatecznie wywalczona ordynacja większościowa w jednomandatowych okręgach wyborczych (tak jak np. w Wielkiej Brytanii) będzie miała podobnego „wirusa”.
Jerzy Staroń
Prezes Koła UPR w Raciborzu
Pan A. Markowiak mitologizuje pojęcie „demokracja”. Demokracja, jako model ustrojowy, jest sposobem, jednym z wielu, wyłaniania władz przedstawicielskich. I nic więcej. I tylko tyle. Albo aż tyle. Mitologizacja zaś polega na tym, że domokrację traktuje się jako wartość samą w sobie, jako wartość wręcz uniwersalną. Stąd autor używa oklepanego zwrotu „cały cywilizowany demokratyczny świat”. Zaraz potem stosuje się ją (demokrację) nie wiedzieć czemu, do innych aspektów życia – do rodziny, do form zachowań, obyczajów, instytucji, do pracy, zabawy itp. Ale czy widział ktoś firmę zarządzana w sposób demokratyczny? (Pomijam oczywiście etap „demokracji ludowej”, gdzie masy „rządziły” państwem w osobach swych przedstawicieli, ich zaś ustami lud pracujący miast i wsi spijał np. szampana.) Albo rodzinę demokratyczną? Istnienie Kościoła Powszechnego od 2000 lat przeczy założeniu, że demokracja to ustrój idealny. Kościół jest strukturą hierarchiczną i autorytarną, gdzie decyzje podejmuje się dlatego, że coś jest słuszne lub nie, mądre lub nie. A nie dlatego, że większość tak chce.
Tak więc, niska lub wysoka frekwencja (kolejny mit demokratyczny) nie ma żadnego znaczenia dla jakości rządzenia. Ludzie wybierają kogoś, kto według ich przekonania nadaje się do rządzenia i ma odrobinę oleju w głowie, aby podejmować dobre decyzje i dobrze rządzić. A już na pewno bierność wyborców i niska frekwencja w wyborach nie jest powodem kłopotów w zarządzaniu naszym miastem. Jeżeli już, to powodem tym są tylko i wyłącznie nim zarządzający.
Przerzucanie winy za problemy w rządzeniu miasta na barki, i tak już obciążonego do granic wytrzymałości, społeczeństwa jest tyle błędne, co i niebezpieczne. Oby to społeczeństwo w przypływie desperacji nie wzięło spraw w swoje ręce i nie „wygarbowało” swego zdania na skórze swoich przedstawicieli.
Podstawą dobrego funkcjonowania państwa, a tym samym gminy, jest szacunek dla prawa i sprawiedliwe jego egzekwowanie. I nie jest prawdą, jakoby władze naszego miasta pochłonięte były jakąś „bezsensowną grą o pozbawianie mandatów”. To jest walka o szacunek dla prawa! I to prawa, do którego i pan poseł przyłożył rękę. Bo albo jest tak, że niektórzy radni stracili swoje mandaty, albo radnymi nadal są. Tertium non datur! Trzeciej możliwości nie ma. W państwie prawa taka kwestia musi być wyjaśniona.
Odnosząc się do mitycznego pojęcia „demokracji” należałoby stwierdzić, że ustrój jest nie istotny. Ważne, żeby wszyscy byli równi wobec prawa, i żeby prawo było sprawiedliwie egzekwowane. Celem jest, bowiem państwo praworządne, a państwo praworządne to, jak pisał w encyklice Centesimus Annus Jan Paweł II, to państwo, w którym najwyższą władzę ma prawo, a nie samowola ludzi. Wydaje się, że nasza demokracja jest słabym gwarantem tego. A nawet, że w naszym przypadku historia się powtarza, bo „Historia uczy, że demokracja bez wartości łatwo się przemienia w jawny lub zakamuflowany totalitaryzm” (Jan Paweł II w przytoczonej encyklice).
I na koniec, stwierdza autor, że ustawodawca konstruując ustrój samorządu gminnego w Polsce „zapewnił” układ równowagi pomiędzy organem wykonawczym a ustawodawczym. Jeżeli układ, w którym prezydent, burmistrz, wójt, nie może nic zrobić, bo nie pozwala na to rada, trzymająca rękę na budżecie, nazwiemy układem równowagi, to jest to prawda. Ale w normalnych warunkach nazywamy taki stan paraliżem! I śmiem twierdzić, że było to zamierzone działanie ustawodawcy. Jeżeli lud domagał się bezpośrednich wyborów to je dostał, ale skonstruowano ustawę tak, że już dzisiaj możemy tego żałować. Chcieliście - to macie!
Wiadomo skądinąd, że poprzez odpowiednie zapisy prawa można skompromitować nawet najszlachetniejszą inicjatywę ustawodawczą. Znając zaś parlamentarną tendencję do „psucia prawa”, należy się spodziewać, że ostatecznie wywalczona ordynacja większościowa w jednomandatowych okręgach wyborczych (tak jak np. w Wielkiej Brytanii) będzie miała podobnego „wirusa”.
Jerzy Staroń
Prezes Koła UPR w Raciborzu
Najnowsze komentarze