Na tropie historii pałacu
Niedawno pisaliśmy na naszych łamach, iż do niedawna niszczejący pałac w Wojnowicach ma nowego właściciela, który zamierza przy okazji uruchomienia w nim restauracji i hotelu, przywrócić mu blask dawnej świetności...
Prace projektowe już trwają, ale żeby efekt końcowy był jak najbardziej zbliżony do oryginału sprzed wieku, trzeba przestudiować wiele materiałów źródłowych, zdjęć, planów budowlanych, map itp., ale jeszcze wcześniej, odszukać je i do nich dotrzeć. Niestety okazuje się, że dokumentacja na temat pałacu jest bardziej niż skąpa. Wojna, upływ czasu i powódź zrobiły swoje, tak że nawet w zasobach raciborskiego oddziału Archiwum Państwowego nie znaleziono nic, co by mogło rzucić światło na ten temat. Publikacje dotyczące Raciborza i okolic też nie grzeszą nadmiarem informacji. Niewiele wiadomo na temat, jak obiekt funkcjonował do 1945 roku, do kogo należał i jak wyglądało w nim życie codzienne. Znane są dwie przedwojenne pocztówki przedstawiające pałac z frontowej i ogrodowej strony, ale na tym koniec. Jest jeszcze nadzieja, że coś się znajdzie w innych oddziałach archiwum państwowego, gdzie zlecone zostały poszukiwania.
Na szczęście jest jeszcze inne źródło, z którego można skorzystać, a mianowicie pamięć ludzka. Mimo iż od wojny minęło już 58 lat, nowemu właścicielowi założenia pałacowo-parkowego - Zbigniewowi Woźniakowi z Raciborza, udało się odszukać i zaprosić do obiektu Huberta Soricha z Pszowskich Dołów, który wraz z rodzicami od urodzenia do piętnastego roku życia mieszkał na terenie przypałacowego folwarku.
Pan Hubert, dziś 73-latek, jest emerytowanym górnikiem, cieszącym się dobrym zdrowiem. Ma bardzo pogodne usposobienie i duże poczucie humoru. Widać, że był niezwykle bystrym chłopakiem i do dziś ma niesamowicie dobrą pamięć, czego dowodził wielokrotnie w czasie swych odwiedzin w pałacu, bezbłędnie wskazując na wiele szczegółów: gdzie co było zlokalizowane, gdzie kiedyś była furtka - dawno zamurowana prawie bez śladu, gdzie był przelew przy ogrodowym stawie, którędy wchodziło się do pałacowej kuchni, oczywiście od strony zaplecza, bo tylko tamtędy mógł się do niej dostawać, pomagając ojcu przy wnoszeniu upolowanej dziczyzny - opowiada Zbigniew Woźniak.
Ówczesny właściciel pałacu zatrudniał ojca pana Huberta, Ottona Soricha, jako revierjaegermeistra, czyli gajowego, zajmującego się wszystkim, co dotyczyło spraw związanych z lasami i myślistwem. A wiedzieć trzeba, że pan na Wojnowicach, Eduard von Bank był wielkim pasjonatem polowania. Często zapraszał gości, którzy zjeżdżali z odległych nieraz stron i strzelali do bażantów, kuropatw, zajęcy i saren, a zdarzało się, że i do grubszego zwierza. Na kaczki natomiast jeździli do Kornic, gdzie też mieli posiadłość, obejmującą stawy hodowlane. Każdy myśliwy miał pomocnika, który ładował i podawał strzelby, zaś gość koncentrował się wyłącznie na strzelaniu. Dlatego też wyniki polowań były imponujące, a w skali roku ojciec wpisywał do rejestru po 1100 -1300 upolowanych zajęcy, bażantów, kuropatw - wspomina pan Hubert.
Pan Hubert wraz z trójką swego rodzeństwa byli w podobnym wieku jak dzieci pana, a ponieważ ojciec stał stosunkowo wysoko w hierarchii folwarcznego personelu, mogli się bawić wspólnie w ogrodzie, a nieraz nawet i w pałacu. W takim jednym pokoju dziecinnym - opowiada pan Hubert - na całej podłodze rozłożona była kolejka, z wagonikami, stacjami, semaforami i zwrotnicami. Był to sielski i do dziś niezapomniany widok, ale obok tego w pałacu panowała wielka dyscyplina. Kiedy jeden z synów zachował się źle, pan hrabia po prostu wziął go na kolano i złoił mu skórę rzemieniem.
Eduard von Bank był człowiekiem bardzo bogatym. Miał wiele folwarków i lasów, a podobno nawet jakąś fabrykę, gdzieś w Niemczech. Ożenił się z Angielką, z którą miał dwie córki, Giselę i Heni oraz dwóch synów, Hasie i Heino. Pod koniec wojny był to tęgi, rudowłosy jegomość po czterdziestce, w okularach, o wyglądzie wielkiego pana, bo też takim w istocie był. Rano wychodził głównym wyjściem z pałacu, wsiadał do czekającej już bryczki i wyjeżdżał główną bramą w kierunku Raciborza. Przez ostatnie kilkadziesiąt lat brama ta nie była używana i tak zarosła chaszczami, że jeszcze do zeszłego miesiąca była prawie niewidoczna dla rowerzystów, którzy licznie korzystają z przebiegającej tam, bardzo znanej trasy rowerowej, biegnącej z Raciborza do Krzanowic i dalej, do Czech - dodaje Zbigniew Woźniak.
Wyposażenie pałacu było luksusowe. W głównym hallu, na parterze, tam, gdzie do dziś stoi cudem ocalały kominek, stały wytworne, powlekane skórą meble, zaś na ścianach zawieszone były trofea myśliwskie. W pałacu były ich setki. Było wiele mebli, dzieł sztuki, kandelabrów, zastaw itp. W ogrodzie, pod murem, funkcjonował kort tenisowy (pan Hubert czasem podawał piłki), a po parkowej polanie spacerowały bażanty. Do gabinetu pana, na pierwszym piętrze, nie miały wstępu nawet jego dzieci, więc o nim niewiele wiadomo, prócz tego, że musiało się tam znajdować wiele książek, bo jeszcze jakiś czas po wojnie poniewierały się one po okolicy. Natomiast pałacowa kuchnia dysponowała pomieszczeniami w piwnicach, w których nawet w lecie przechowywany był lód, a dziczyzna wisiała całymi miesiącami bez uszczerbku dla swych walorów konsumpcyjnych.
W roku 1945 szczęście opuściło pałac. Kiedy Armia Czerwona zdobywała przedmieścia Raciborza, część dobytku spakowano do mercedesa i pan wyjechał z rodziną na Zachód. Wiele dóbr zamurowano w piwnicach, ale - jak twierdzi pan Hubert - nie na wiele to się zdało, bo na własne oczy widział jak Sowieci schowki odkryli i opróżnili. Wyposażenie pałacu również wywieźli, a co nie wydawało im się cenne, w szczególności trofea myśliwskie, po prostu wrzucali do stawu. Strzelby myśliwskie, które gajowy zakopał pod szopą w ogrodzie, też zostały odnalezione i zabrane. Nie odpuszczono nawet koniom, bo to przecież niemieckie, więc je wykastrowano... Na szczęście, nikomu nie przyszło do głowy by obiekt spalić - dodaje mężczyzna.
Po wojnie, na terenie przypałacowego parku, wybudowano kilka baraków, po których zostały do dziś fundamenty i uruchomiono ośrodek szkoleniowy dla kadry partyjnej. Potem, na kilka dziesięcioleci, znalazł tu swe miejsce szpital, co chyba należy uznać za okoliczność dość szczęśliwą, bo dzięki temu obiekt nie popadł w ruinę.
Jak podaje nowy właściciel, do lata przyszłego roku pałac zostanie gruntownie odnowiony i udostępniony społeczeństwu. Znów będzie mógł cieszyć ludzi pięknem swej architektury i parkowego otoczenia - mówi Z. Woźniak. Przy okazji, apeluję do czytelników, którzy mogą i chcieliby pomóc w naświetleniu historii pałacu, posiadają jakieś stare zdjęcia lub ciekawe informacje, czy przedmioty związane z pałacem, o kontakt pod nr tel. 502 556621.
E.Wa
Na szczęście jest jeszcze inne źródło, z którego można skorzystać, a mianowicie pamięć ludzka. Mimo iż od wojny minęło już 58 lat, nowemu właścicielowi założenia pałacowo-parkowego - Zbigniewowi Woźniakowi z Raciborza, udało się odszukać i zaprosić do obiektu Huberta Soricha z Pszowskich Dołów, który wraz z rodzicami od urodzenia do piętnastego roku życia mieszkał na terenie przypałacowego folwarku.
Pan Hubert, dziś 73-latek, jest emerytowanym górnikiem, cieszącym się dobrym zdrowiem. Ma bardzo pogodne usposobienie i duże poczucie humoru. Widać, że był niezwykle bystrym chłopakiem i do dziś ma niesamowicie dobrą pamięć, czego dowodził wielokrotnie w czasie swych odwiedzin w pałacu, bezbłędnie wskazując na wiele szczegółów: gdzie co było zlokalizowane, gdzie kiedyś była furtka - dawno zamurowana prawie bez śladu, gdzie był przelew przy ogrodowym stawie, którędy wchodziło się do pałacowej kuchni, oczywiście od strony zaplecza, bo tylko tamtędy mógł się do niej dostawać, pomagając ojcu przy wnoszeniu upolowanej dziczyzny - opowiada Zbigniew Woźniak.
Ówczesny właściciel pałacu zatrudniał ojca pana Huberta, Ottona Soricha, jako revierjaegermeistra, czyli gajowego, zajmującego się wszystkim, co dotyczyło spraw związanych z lasami i myślistwem. A wiedzieć trzeba, że pan na Wojnowicach, Eduard von Bank był wielkim pasjonatem polowania. Często zapraszał gości, którzy zjeżdżali z odległych nieraz stron i strzelali do bażantów, kuropatw, zajęcy i saren, a zdarzało się, że i do grubszego zwierza. Na kaczki natomiast jeździli do Kornic, gdzie też mieli posiadłość, obejmującą stawy hodowlane. Każdy myśliwy miał pomocnika, który ładował i podawał strzelby, zaś gość koncentrował się wyłącznie na strzelaniu. Dlatego też wyniki polowań były imponujące, a w skali roku ojciec wpisywał do rejestru po 1100 -1300 upolowanych zajęcy, bażantów, kuropatw - wspomina pan Hubert.
Pan Hubert wraz z trójką swego rodzeństwa byli w podobnym wieku jak dzieci pana, a ponieważ ojciec stał stosunkowo wysoko w hierarchii folwarcznego personelu, mogli się bawić wspólnie w ogrodzie, a nieraz nawet i w pałacu. W takim jednym pokoju dziecinnym - opowiada pan Hubert - na całej podłodze rozłożona była kolejka, z wagonikami, stacjami, semaforami i zwrotnicami. Był to sielski i do dziś niezapomniany widok, ale obok tego w pałacu panowała wielka dyscyplina. Kiedy jeden z synów zachował się źle, pan hrabia po prostu wziął go na kolano i złoił mu skórę rzemieniem.
Eduard von Bank był człowiekiem bardzo bogatym. Miał wiele folwarków i lasów, a podobno nawet jakąś fabrykę, gdzieś w Niemczech. Ożenił się z Angielką, z którą miał dwie córki, Giselę i Heni oraz dwóch synów, Hasie i Heino. Pod koniec wojny był to tęgi, rudowłosy jegomość po czterdziestce, w okularach, o wyglądzie wielkiego pana, bo też takim w istocie był. Rano wychodził głównym wyjściem z pałacu, wsiadał do czekającej już bryczki i wyjeżdżał główną bramą w kierunku Raciborza. Przez ostatnie kilkadziesiąt lat brama ta nie była używana i tak zarosła chaszczami, że jeszcze do zeszłego miesiąca była prawie niewidoczna dla rowerzystów, którzy licznie korzystają z przebiegającej tam, bardzo znanej trasy rowerowej, biegnącej z Raciborza do Krzanowic i dalej, do Czech - dodaje Zbigniew Woźniak.
Wyposażenie pałacu było luksusowe. W głównym hallu, na parterze, tam, gdzie do dziś stoi cudem ocalały kominek, stały wytworne, powlekane skórą meble, zaś na ścianach zawieszone były trofea myśliwskie. W pałacu były ich setki. Było wiele mebli, dzieł sztuki, kandelabrów, zastaw itp. W ogrodzie, pod murem, funkcjonował kort tenisowy (pan Hubert czasem podawał piłki), a po parkowej polanie spacerowały bażanty. Do gabinetu pana, na pierwszym piętrze, nie miały wstępu nawet jego dzieci, więc o nim niewiele wiadomo, prócz tego, że musiało się tam znajdować wiele książek, bo jeszcze jakiś czas po wojnie poniewierały się one po okolicy. Natomiast pałacowa kuchnia dysponowała pomieszczeniami w piwnicach, w których nawet w lecie przechowywany był lód, a dziczyzna wisiała całymi miesiącami bez uszczerbku dla swych walorów konsumpcyjnych.
W roku 1945 szczęście opuściło pałac. Kiedy Armia Czerwona zdobywała przedmieścia Raciborza, część dobytku spakowano do mercedesa i pan wyjechał z rodziną na Zachód. Wiele dóbr zamurowano w piwnicach, ale - jak twierdzi pan Hubert - nie na wiele to się zdało, bo na własne oczy widział jak Sowieci schowki odkryli i opróżnili. Wyposażenie pałacu również wywieźli, a co nie wydawało im się cenne, w szczególności trofea myśliwskie, po prostu wrzucali do stawu. Strzelby myśliwskie, które gajowy zakopał pod szopą w ogrodzie, też zostały odnalezione i zabrane. Nie odpuszczono nawet koniom, bo to przecież niemieckie, więc je wykastrowano... Na szczęście, nikomu nie przyszło do głowy by obiekt spalić - dodaje mężczyzna.
Po wojnie, na terenie przypałacowego parku, wybudowano kilka baraków, po których zostały do dziś fundamenty i uruchomiono ośrodek szkoleniowy dla kadry partyjnej. Potem, na kilka dziesięcioleci, znalazł tu swe miejsce szpital, co chyba należy uznać za okoliczność dość szczęśliwą, bo dzięki temu obiekt nie popadł w ruinę.
Jak podaje nowy właściciel, do lata przyszłego roku pałac zostanie gruntownie odnowiony i udostępniony społeczeństwu. Znów będzie mógł cieszyć ludzi pięknem swej architektury i parkowego otoczenia - mówi Z. Woźniak. Przy okazji, apeluję do czytelników, którzy mogą i chcieliby pomóc w naświetleniu historii pałacu, posiadają jakieś stare zdjęcia lub ciekawe informacje, czy przedmioty związane z pałacem, o kontakt pod nr tel. 502 556621.
E.Wa
Najnowsze komentarze