Niska frekwencja jest złem
Szanowni Koledzy,
Pozwalam sobie jeszcze raz zabrać głos w sprawach poruszonych przez Pana redaktora naczelnego G. Wawocznego, w artukułach: „Walka o władzę” i „Król bez berła” ponieważ wydaje się, że punkt widzenia tam zaprezentowany może tworzyć pewien zafałszowany obraz warunków w jakich funkcjonuje nasz raciborski samorząd. Liczę też na to, że nasza wymiana poglądów zainteresuje czytelników.
Łączę wyrazy szacunku i sympatii
Andrzej Markowiak
Co może Prezydent?
Problemy jakie poruszył w artykule „Walka o władzę” redaktor G. Wawoczny wywołały sporą reakcję czytelników co pozwala sądzić, że raciborzanie bacznie obserwują lokalną scenę polityczną i poczynania miejscowych liderów. W moim liście opublikowanym w następnym numerze NR postawiłem kontratezę, że kłopoty w zarządzaniu naszym miastem nie wynikają wprost z ułomności polskiego prawa, lecz są także skutkiem dużej bierności wyborców i niskiej frekwencji w głosowaniu. Kolejny artykuł w tej sprawie pod tytułem „Król bez berła” mógłby zakończyć wymianę zdań na łamach naszej lokalnej gazety, ale niektóre tezy autora mogą pozostawić wielu zainteresowanych tymi sprawami czytelników w błędnym przeświadczeniu, że tak musi być, co nie pozostałoby zapewne bez wpływu na zachowanie w kolejnych wyborach i to nie tylko lokalnych.
Trudno zgodzić się z podejściem redaktora Wawocznego do znaczenia frekwencji wyborczej i rozgrzeszania tych raciborzan, którzy uchylili się od tego ważnego dla nas wszystkich głosowania. Że „nigdy nie chodzili” to żaden argument. Zresztą wywody przedstawione przez autora artykułu przypominają mi uzasadnianie twierdzenia, że palenie papierosów nie jest szkodliwe, bo dziadek palił czterdzieści dziennie i zmarł w wieku dziewięćdziesięciu lat. A tymczasem wiadomo już, że palenie tytoniu szkodzi i takiego twierdzenia już nie trzeba udowadniać bo jest oczywiste. Podobnie jest z udziałem w każdych demokratycznych wyborach. W całym cywilizowanym demokratycznym świecie uważa się powszechnie, że niska frekwencja wyborcza jest złem ze względu na skutki jakie wywołuje i twierdzący tak nie muszą tego w szczególny sposób uzasadniać.
Jest to zjawisko negatywne nie ze względu na sam wybór konkretnej osoby - radnego czy prezydenta miasta, ale dlatego, że ci wybrańcy obdarzeni mandatem zaufania niewielkiej części elektoratu muszą działać w politycznej próżni, w poczuciu braku oparcia w społe-czeństwie w imieniu którego występują. Mogą oni oczywiście ten fakt ignorować, ale to jeszcze gorzej. Ma to szczególne znaczenie w sytuacjach konfliktowych, a taką mamy obecnie w Raciborzu, gdzie istnieje spór pomiędzy Radą Miasta a Prezydentem, a obie strony mają poczucie niewielkiego poparcia społecznego co przekłada się na konkretne zachowania i decyzje. Rada aktualnie pochłonięta jest bezsensowną grą o pozbawianie mandatów, a prezydent po, bardziej spektakularnym niż rzeczywistym, niepowodzeniu z podziałem nadwyżki budżetowej z 2002 roku oraz kilku innych przegranych głosowaniach w radzie odpuścił bo uznał, że niewiele może zdziałać. Redaktor Wawoczny na łamach gazety utwierdza go w takim przeświadczeniu. W tej sytuacji rodzi się fundamentalne pytanie:
Co może Prezydent?
Szukając odpowiedzi na to pytanie rzecz jasna odwołam się do moich subiektywnych doświadczeń z siedmiu ponad lat sprawowania tej funkcji, przydatnych o tyle, że miało to miejsce tutaj w Raciborzu i stosunkowo niedawno, choć w nieco gorszej sytuacji prawnej, gdy los Prezydenta Miasta leżał w rękach Rady, która mogła go w każdej chwili odwołać z dowolnych powodów.
Rządzenie to trudna sztuka i wymaga od rządzącego dużej wyobraźni i umiejętności osiągania kompromisu zwykle kosztem własnych zamiarów i ambicji i to szczególnie w sytuacji gdy wynik wyborczy nie daje bezwzględnej przewagi własnemu zapleczu uchwałodawczemu w radzie, a społeczność lokalna nie udzieliła w wyborach zdecydowanego poparcia gdy ponad 70% wyborców wykazało obojętność.
Kiedy w 1994 roku rozpoczynałem swoją prezydenturę moje zaplecze posiadało większość w Radzie Miasta, wystarczającą do zignorowania opozycji i realizowania wyłącznie własnych pomysłów i planów. I wtedy właśnie przy powoływaniu struktur samorządowych ta większość zaproponowała udział w nich kolegom z opozycji SLD-owskiej. To dzięki temu w skład Zarządu Miasta wszedł nieodżałowany śp. Kazimierz Bojczuk. To Tadeuszowi Karskiemu powierzono kierowanie najważniejszą Komisją Budżetu i Finansów. Uczyniono tak nie tylko w uznaniu wysokich kwalifikacji tych osób , ale przede wszystkim przez szacunek do ich lewicowego elektoratu, który też miał prawo być reprezentowany w organach samorządu. I te decyzje nie zaszkodziły zarządzaniu miastem, a wręcz przeciwnie dały prezydentowi oparcie w konstruktywnej opozycji i możliwość realizowania programu wyborczego skorygowanego o postulaty innych środowisk reprezentowanych w Radzie Miasta. Podobnie było później, gdy przy uzupełnianiu składu Zarządu Miasta sięgano po reprezentantów elektoratu SLD: Józefa Gurka i Mirosława Pielkę.
Czy obecny prezydent nie mógł uczynić podobnie i włączyć w zarządzanie miastem tę część rady, która stanowiła jej większość, a więc miała realny wpływ na podejmowane kolegialnie decyzje? Czy musiał wbrew opinii powołanych przez siebie, komisji konkursowych obsadzać stanowiska ludźmi, którzy do powierzonych im funkcji nie nadają się? Prezydent Miasta ma jednak prawo i może jednoosobowo powoływać podległych mu urzędników oraz kierowni-ków gminnych jednostek organizacyjnych: dyrektorów placówek oświatowych, gminnych instytucji kultury, zakładów komunalnych i za ich pośrednictwem sprawować realną władzę w mieście w oparciu o roczne budżety. Trzeba przy tym pamiętać, że lwią część tych budżetów stanowią tzw. wydatki sztywne: subwencja oświatowa, wydatki na pomoc społeczną, dodatki mieszkaniowe itp., na które ani jednoosobowy zarząd, ani rada wpływu nie mają. Tłumaczenie, że o niemocy prezydenta świadczy podział ostatniej nadwyżki budżetowej jest nieuprawnione i mocno naciągane. Budżet 2002 roku wyniósł w Raciborzu ok. 85 mln zł, a nadwyżka do podziału - ok. 2 mln zł czyli niecałe 2,4%. Jeżeli weźmie się pod uwagę, że z tej nadwyżki tylko kwotę ok. 260 tys. zł, a więc 13 % radni podzielili inaczej niż chciał prezydent ,to czy jest powód do uznania, że niewiele on może i do postawienia tezy, iż „król bez berła chodzi”?
Ustawodawca, konstruując ustrój samorządu gminnego w Polsce zapewnił układ równowagi pomiędzy organem wykonawczym jakim jest, jednoosobowo pełniący funkcje zarządcze, wójt, burmistrz, prezydent miasta, a uchwałodawczą radą gminy, ewoluując stopniowo w kierunku wzmocnienia tego pierwszego organu. Czy jest to równowaga idealna? Zapewne nie, ale stanowi wypadkową doświadczeń kilkunastu lat transformacji ustrojowej w III-ej Rzeczypospolitej . Jest to jednak pewien stan realny i każdy, kto chce skutecznie i z pożytkiem dla społeczności samorządowej, sprawować władzę, musi ten stan rzeczy w swoich poczynaniach uwzględniać. Podobna jak w Raciborzu sytuacja po ostatnich wyborach ma miejsce w wielu polskich samorządach, a mimo to, dzięki roztropności i wyobraźni rządzących, udaje się osiągać porozumienie i współpracować dla dobra całej wspólnoty samorządowej. Pozostaje tylko żywić nadzieję, że i na naszym „raciborskim podwórku” rozwagi i odpowiedzialności nie zabraknie czego życzę Panu Prezydentowi i wszystkim Radnym. Czas bowiem biegnie nieubłaganie, a zaprzepaszczone szanse prawdopodobnie przepadną bezpowrotnie.
Andrzej Markowiak
Problemy jakie poruszył w artykule „Walka o władzę” redaktor G. Wawoczny wywołały sporą reakcję czytelników co pozwala sądzić, że raciborzanie bacznie obserwują lokalną scenę polityczną i poczynania miejscowych liderów. W moim liście opublikowanym w następnym numerze NR postawiłem kontratezę, że kłopoty w zarządzaniu naszym miastem nie wynikają wprost z ułomności polskiego prawa, lecz są także skutkiem dużej bierności wyborców i niskiej frekwencji w głosowaniu. Kolejny artykuł w tej sprawie pod tytułem „Król bez berła” mógłby zakończyć wymianę zdań na łamach naszej lokalnej gazety, ale niektóre tezy autora mogą pozostawić wielu zainteresowanych tymi sprawami czytelników w błędnym przeświadczeniu, że tak musi być, co nie pozostałoby zapewne bez wpływu na zachowanie w kolejnych wyborach i to nie tylko lokalnych.
Trudno zgodzić się z podejściem redaktora Wawocznego do znaczenia frekwencji wyborczej i rozgrzeszania tych raciborzan, którzy uchylili się od tego ważnego dla nas wszystkich głosowania. Że „nigdy nie chodzili” to żaden argument. Zresztą wywody przedstawione przez autora artykułu przypominają mi uzasadnianie twierdzenia, że palenie papierosów nie jest szkodliwe, bo dziadek palił czterdzieści dziennie i zmarł w wieku dziewięćdziesięciu lat. A tymczasem wiadomo już, że palenie tytoniu szkodzi i takiego twierdzenia już nie trzeba udowadniać bo jest oczywiste. Podobnie jest z udziałem w każdych demokratycznych wyborach. W całym cywilizowanym demokratycznym świecie uważa się powszechnie, że niska frekwencja wyborcza jest złem ze względu na skutki jakie wywołuje i twierdzący tak nie muszą tego w szczególny sposób uzasadniać.
Jest to zjawisko negatywne nie ze względu na sam wybór konkretnej osoby - radnego czy prezydenta miasta, ale dlatego, że ci wybrańcy obdarzeni mandatem zaufania niewielkiej części elektoratu muszą działać w politycznej próżni, w poczuciu braku oparcia w społe-czeństwie w imieniu którego występują. Mogą oni oczywiście ten fakt ignorować, ale to jeszcze gorzej. Ma to szczególne znaczenie w sytuacjach konfliktowych, a taką mamy obecnie w Raciborzu, gdzie istnieje spór pomiędzy Radą Miasta a Prezydentem, a obie strony mają poczucie niewielkiego poparcia społecznego co przekłada się na konkretne zachowania i decyzje. Rada aktualnie pochłonięta jest bezsensowną grą o pozbawianie mandatów, a prezydent po, bardziej spektakularnym niż rzeczywistym, niepowodzeniu z podziałem nadwyżki budżetowej z 2002 roku oraz kilku innych przegranych głosowaniach w radzie odpuścił bo uznał, że niewiele może zdziałać. Redaktor Wawoczny na łamach gazety utwierdza go w takim przeświadczeniu. W tej sytuacji rodzi się fundamentalne pytanie:
Co może Prezydent?
Szukając odpowiedzi na to pytanie rzecz jasna odwołam się do moich subiektywnych doświadczeń z siedmiu ponad lat sprawowania tej funkcji, przydatnych o tyle, że miało to miejsce tutaj w Raciborzu i stosunkowo niedawno, choć w nieco gorszej sytuacji prawnej, gdy los Prezydenta Miasta leżał w rękach Rady, która mogła go w każdej chwili odwołać z dowolnych powodów.
Rządzenie to trudna sztuka i wymaga od rządzącego dużej wyobraźni i umiejętności osiągania kompromisu zwykle kosztem własnych zamiarów i ambicji i to szczególnie w sytuacji gdy wynik wyborczy nie daje bezwzględnej przewagi własnemu zapleczu uchwałodawczemu w radzie, a społeczność lokalna nie udzieliła w wyborach zdecydowanego poparcia gdy ponad 70% wyborców wykazało obojętność.
Kiedy w 1994 roku rozpoczynałem swoją prezydenturę moje zaplecze posiadało większość w Radzie Miasta, wystarczającą do zignorowania opozycji i realizowania wyłącznie własnych pomysłów i planów. I wtedy właśnie przy powoływaniu struktur samorządowych ta większość zaproponowała udział w nich kolegom z opozycji SLD-owskiej. To dzięki temu w skład Zarządu Miasta wszedł nieodżałowany śp. Kazimierz Bojczuk. To Tadeuszowi Karskiemu powierzono kierowanie najważniejszą Komisją Budżetu i Finansów. Uczyniono tak nie tylko w uznaniu wysokich kwalifikacji tych osób , ale przede wszystkim przez szacunek do ich lewicowego elektoratu, który też miał prawo być reprezentowany w organach samorządu. I te decyzje nie zaszkodziły zarządzaniu miastem, a wręcz przeciwnie dały prezydentowi oparcie w konstruktywnej opozycji i możliwość realizowania programu wyborczego skorygowanego o postulaty innych środowisk reprezentowanych w Radzie Miasta. Podobnie było później, gdy przy uzupełnianiu składu Zarządu Miasta sięgano po reprezentantów elektoratu SLD: Józefa Gurka i Mirosława Pielkę.
Czy obecny prezydent nie mógł uczynić podobnie i włączyć w zarządzanie miastem tę część rady, która stanowiła jej większość, a więc miała realny wpływ na podejmowane kolegialnie decyzje? Czy musiał wbrew opinii powołanych przez siebie, komisji konkursowych obsadzać stanowiska ludźmi, którzy do powierzonych im funkcji nie nadają się? Prezydent Miasta ma jednak prawo i może jednoosobowo powoływać podległych mu urzędników oraz kierowni-ków gminnych jednostek organizacyjnych: dyrektorów placówek oświatowych, gminnych instytucji kultury, zakładów komunalnych i za ich pośrednictwem sprawować realną władzę w mieście w oparciu o roczne budżety. Trzeba przy tym pamiętać, że lwią część tych budżetów stanowią tzw. wydatki sztywne: subwencja oświatowa, wydatki na pomoc społeczną, dodatki mieszkaniowe itp., na które ani jednoosobowy zarząd, ani rada wpływu nie mają. Tłumaczenie, że o niemocy prezydenta świadczy podział ostatniej nadwyżki budżetowej jest nieuprawnione i mocno naciągane. Budżet 2002 roku wyniósł w Raciborzu ok. 85 mln zł, a nadwyżka do podziału - ok. 2 mln zł czyli niecałe 2,4%. Jeżeli weźmie się pod uwagę, że z tej nadwyżki tylko kwotę ok. 260 tys. zł, a więc 13 % radni podzielili inaczej niż chciał prezydent ,to czy jest powód do uznania, że niewiele on może i do postawienia tezy, iż „król bez berła chodzi”?
Ustawodawca, konstruując ustrój samorządu gminnego w Polsce zapewnił układ równowagi pomiędzy organem wykonawczym jakim jest, jednoosobowo pełniący funkcje zarządcze, wójt, burmistrz, prezydent miasta, a uchwałodawczą radą gminy, ewoluując stopniowo w kierunku wzmocnienia tego pierwszego organu. Czy jest to równowaga idealna? Zapewne nie, ale stanowi wypadkową doświadczeń kilkunastu lat transformacji ustrojowej w III-ej Rzeczypospolitej . Jest to jednak pewien stan realny i każdy, kto chce skutecznie i z pożytkiem dla społeczności samorządowej, sprawować władzę, musi ten stan rzeczy w swoich poczynaniach uwzględniać. Podobna jak w Raciborzu sytuacja po ostatnich wyborach ma miejsce w wielu polskich samorządach, a mimo to, dzięki roztropności i wyobraźni rządzących, udaje się osiągać porozumienie i współpracować dla dobra całej wspólnoty samorządowej. Pozostaje tylko żywić nadzieję, że i na naszym „raciborskim podwórku” rozwagi i odpowiedzialności nie zabraknie czego życzę Panu Prezydentowi i wszystkim Radnym. Czas bowiem biegnie nieubłaganie, a zaprzepaszczone szanse prawdopodobnie przepadną bezpowrotnie.
Andrzej Markowiak
Najnowsze komentarze