Sobota, 28 grudnia 2024

imieniny: Teofili, Godzisława, Antoniego

RSS

Król bez berła

06.08.2003 00:00
Racibórz. Artykuł „Walka o władzę” wzbudził spore zainteresowanie naszych czytelników. Otrzymaliśmy mnóstwo telefonów. Mieszkańcy nie mają wątpliwości, że w obliczu walki politycznej dobro Raciborza stoi dziś na boku. W tym numerze wracamy więc do tematu konfliktu prezydenta z radnymi. To nie wyborcy bowiem, jak twierdzi były prezydent a obecnie poseł, lecz ustawodawca winien jest zamętu, który powstał w naszym mieście i wielu innych. Wszystko przez to, że ojcom gmin nałożył koronę, ale zapomniał dać berło.
Ułomność wyborców a nie przepisów o wyborze prezydenta winna jest obecnej trudnej sytuacji politycznej w raciborskim samorządzie - taką tezę w ostatnim numerze Nowin Raciborskich postawił były prezydent Raciborza, a obecnie poseł Andrzej Markowiak, wbrew tej ferowanej przez nas w artykule „Walka o władzę”. Czy tak radykalną opinię można przyjąć bezkrytycznie? Wracając do tematu chcemy choć trochę wskazać na wszelkie zawiłości polskiej rzeczywistości samorządowej.

Przypomnijmy; po jednej stronie stoi dziś prezydent z SLD, po drugiej większość w Radzie Miasta z Ruchu Samorządowego „Racibórz 2000” i Towarzystwo Miłośników Ziemi Raciborskiej, które rządziły miastem, a więc i wybierały prezydenta, w latach 1994-2002. Zdaniem posła Markowiaka, większość wyborców już po pierwszej turze wiedziała, iż wybór Jana Osuchowskiego nie będzie rokował zbyt dobrze, skoro przeciwna mu opcja wygrała elekcję do Rady. Źródło trudnej sytuacji widzi też w niskiej frekwencji - jak można się domyślać - premiującej kandydata SLD, bo - wiadomo - lewica ma żelazny elektorat. Słowem: winni są też ci, którzy nie poszli. To bardzo wątpliwe tezy, bo niby skąd wiadomo, że nie głosowaliby na obecnego prezydenta.

Po pierwsze, skoro wyborcy pierwszy raz sami mogli wybierać prezydenta, to głosowali z nadzieją, iż to on ma decydujący wpływ na losy miasta, bo trudno by wychodzili z założenia, iż oddają głos na figuranta. Po drugie, wygraną Jana Osuchowskiego można - bez wnikania w przyczyny - interpretować jako chęć zmian po 10 latach rządów RS-u i TMZR. Wygrana RS i TMZR-u w Radzie jest w większym stopniu sukcesem ludzi tworzących te ugrupowania niż szyldów partyjnych. Wyborcy głosują bowiem na znane nazwiska. Ten schemat zadziałał w przypadku J. Osuchowskiego, ale już nie SLD, które z wyborów na wybory ma coraz słabsze listy i stąd klęska w 2002 r., a przez to ławy opozycji w Radzie. Po trzecie wreszcie, frekwencja w 2002 r. była zbliżona do tej z poprzednich wyborów, choć zakładano, że tym razem - w związku z bezpośrednim wyborem prezydenta - będzie znacznie większa.

Tak więc trudno mówić o winie tych, którzy nie poszli do wyborów, bo po prostu nigdy nie chodzili i dla sztabów wyborczych w Raciborzu od dawna jest wiadomo, że batalia o głosy dotyczy od 30 do 40 proc. wyborców. Trzymając się tymczasem tez posła Markowiaka, można by - na zasadzie przeciwieństwa - przyjąć, że ci którzy nie poszli do wyborów w latach 1994 i 1998 winni są jego dwóm prezydenturom, bo nie brakowało mu przecież przeciwników politycznych.

Wracając jednak do kluczowej tezy ułomności przepisów, z którą poseł się nie zgadza. Bez dyskusji, moim zdaniem, jest to, iż to ludzie a nie radni powinni wybierać prezydenta. Wątpliwości rodzą się w momencie, gdy analizujemy, co wybrany przez ludzi prezydent może.

Kompetencje głowy miasta, w myśl ustawy o bezpośrednim wyborze prezydenta, są takie same, jakie w poprzedniej kadencji miał kolegialny zarząd złożony z osób wybieranych przez opcję mającą większość w Radzie. Najprościej tłumacząc, prezydent to dziś władza wykonawcza, a Rada uchwałodawcza. Zmieniły się jednak zasadniczo zależności. Zarządy gmin odzwierciedlały układy sił w radzie. Rada wytyczyła swoim ludziom kierunki działań, rozliczała ich i mogła też zarząd zmienić.

Obecnie zarządu nie ma, a jego kompetencje skupił w jednym ręku prezydent, którego wybierają mieszkańcy. Poza ruchami personalnymi i wydawaniem zarządzeń w bieżących sprawach może jednak niewiele i to przy świadomości, że to przede wszystkim jego będą oceniać wyborcy, a nie anonimową dla nich większość w Radzie. Generalnie, skoro prezydent może tyle, co poprzednio zarząd, to logiczny staje się wniosek, iż nadal głównym rozgrywającym jest Rada. Zakres jej władzy pozostał prawie bez zmian. Z jednym, ważnym wyjątkiem; radni nie mogą odwołać wybranego przez ludzi prezydenta.

Prezydent jest więc skazany na współpracę z radnymi, której efekty mogą być zarówno dobre jak i mizerne. Wszystko zależy bowiem od tego, kto jaką reprezentuje opcję. Ideałem jest skupienie władzy uchwałodawczej i wykonawczej przez jedną siłę lub też - co jest niezmiernie trudne - konstruktywne porozumienie i praca ponad podziałami. Zaprzeczeniem ideału jest sytuacja, kiedy naprzeciwko siebie stają ludzie z różnych opcji o innych interesach politycznych, przez co zamiast do współdziałania dochodzi do podkładania nóg, a czasami i politycznych kopniaków policzonych na doraźny efekt i to zarówno z dwóch stron.

Do tego dochodzi jeszcze skomplikowany podział kompetencji pomiędzy państwo a samorządy, trójstopniowy, nieczytelny dla zwykłego śmiertelnika podział zadań samorządu pomiędzy gminy, powiat i województwo, niezrozumiała dla większości istota rozróżnienia na zadania własne i zlecone, niezwykle trudny do pojęcia system finansowania, powszechny brak orientacji co do tego, co mogą decydenci w ratuszu i starostwie.
#nowastrona#
Dlaczego więc przepisy są wadliwe? Wprowadzając bezpośredni wybór prezydenta ustawodawca zrobił tylko jeden krok do przodu. Mamy co prawda jasny podział na władzę wykonawczą i uchwałodawczą, ale w szczegółach obraz ten wygląda mniej różowo. Na szczycie władzy Sejm uchwala budżet, ale rzeczywiste jego wykonanie leży po stronie rządu. „Na dole” Rada uchwala budżet, ale tak szczegółowy, iż prezydentowi pozostaje jedynie przyglądać się realizacji dochodów i wydatkować pieniądze, tak jak chcą radni. Prezydent miasta gospodaruje nieruchomościami, ale każdy jego krok wymaga zgody Rady. Prezydent zarządza oświatą, ale o kształcie sieci placówek decydują radni. W Polsce może funkcjonować rząd mniejszościowy, ale z kolei rządy prezydenta bez zaplecza uchwałodawczego sprowadzają go do roli kierownika magistratu.

Podsumowując. Być może wyjściem z sytuacji byłoby przyznanie prezydentowi większych kompetencji w zakresie określania sposobu wydatkowania pieniędzy w ramach działów budżetu, gospodarki nieruchomościami i kształtowania sieci placówek oświatowych, czyli najważniejszych dziedzin zarządzania miastem. Umocnienie pozycji zbliżałoby go na pewno do roli prawdziwego gospodarza miasta, którego decyzje łatwiej byłoby też oceniać wyborcom.

Kwestię oceny komu bardziej w Raciborzu zależy na współpracy, czy radnym czy też prezydentowi, jak również to, kto w ogóle jest w stanie skutecznie rządzić, czy prezydent SLD czy też RS i TMZR, pozostawiam do oceny czytelnikom. Dodam tylko, że w 2002 r. w wyborach głosowało 16,4 tys. osób (36 proc. uprawnionych), z których 40,9 proc. poparło RS i TMZR, zaś 18,7 proc. SLD (Forum Samorządowe, które z SLD zawarło przedwyborczy sojusz 12,3 proc.). W wyborach prezydenckich, w drugiej turze przy frekwencji 29 proc., J. Osuchowski uzyskał ponad 7,3 tys. głosów (M. Lenk z RS i TMZR 6,2 tys.), czyli znacznie więcej niż samo SLD w wyborach do Rady. Trudno o lepsze potwierdzenie, że ludzie głosują po prostu na tych, których znają, a układanki polityków są im naprawdę obce.

Grzegorz Wawoczny
  • Numer: 32 (591)
  • Data wydania: 06.08.03