Był sobie obóz
Przez 19 dni w okresie od 27 czerwca do 15 lipca w Kuźni Raciborskiej trwał obóz szkoleniowo-wypoczynkowy w zakresie przysposobienia obronnego. Był to już 21 taki obóz, przy okazji obchodzący jubileusz 20-lecia.
Liczną grupę uczestników tworzyli uczniowie II i III klas gimnazjum oraz I i II klas szkół ponadgimnazjalnych. Przyjechali do Kuźni z całego województwa śląskiego. Z rejonu Raciborza nie ma tu prawie nikogo, młodzi chcą wyjechać jak najdalej od miejsca zamieszkania - uważa Andrzej Bieda, komendant obozu.
Główny cel stanowił wypoczynek, na drugim planie znalazło się szkolenie. Odbywało się ono w czterech kategoriach: strzelectwo, survival, terenoznawstwo i pierwsza pomoc. W Kuźni strzelano głównie z kabekaesu - broni sportowej. Zainteresowanym udostępniano broń nietypową - Mosberg (broń gładkolufowa na kule albo śrut, popularna „pompka” policyjna) i broń osobistą (tetetka 33, P-83 i Glauberyt-pistolet maszynowy). Survival wiązał się z zajęciami w terenie (w tym 3 noce „bytowania” w trudnych warunkach - młodzież nocowała w lesie w przygotowanych własnoręcznie szałasach). Dzięki temu, że survival prowadził instruktor wspinaczki Ireneusz Waluga, nie zabrakło elementów tej dyscypliny. W terenoznawstwie prowadzono bieg na orientację i uczono pracy z mapą. Młodzież ćwiczyła też udzielanie pomocy w nagłych wypadkach drogowych i innych (opatrywanie ran, tamowanie krwawienia, unieruchamianie złamań i rozpoznawanie urazów). Zdarzały się sytuacje humorystyczne. Na jednym ognisku chłopak nosił dużą makietę pocisku jako karę od dowódcy. Później nosił ją dalej, dowcipkując, że to jego dziecko. Jak je postawi to się mu ubrudzi - opowiada Bieda.
Zajęcia prowadzili specjaliści, m.in. Radosław Michalski, który przyjechał tu aż z Łodzi. Aby umożliwić tzw. pozoracje wypadków (w różnym terenie i różnych porach dnia a nawet nocy) wypożyczono karetkę pogotowia. Nasza kadra to głównie nauczyciele, ale w sytuacji kiedy potrzebujemy konkretnego instruktora wymagamy pełnych uprawnień, np. strzeleckich. Minimum to ukończony kurs wychowawcy kolonijnego - wylicza komendant obozu.
W okresie letnim Śląskie Kuratorium Oświaty organizuje i dofinansowuje trzy podobne obozy. Oprócz Kuźni Raciborskiej w Porąbce i Wiśle. Z tych trzech ten jest najbardziej specjalistyczny. Jeśli ktoś tutaj przyjeżdża, to wie, że się przykładamy a szkolenia są na odpowiednio wysokim poziomie - sądzi komendant Bieda. O popularności miejsca świadczą losy życiowe uczestników. Są tacy, którzy jeżdżą do Kuźni już kilka lat i z uczestników stali się opiekunami. Andrzej Bieda zaczął w roku 1987, na praktyce studenckiej i teraz jest tutaj już siedemnasty raz. My się bardzo przyzwyczailiśmy do Kuźni i przyjeżdżamy tu z przyjemnością. Lubimy ludzi i lubimy to miejsce. Pomagają nam burmistrz i dyrektor MZO - mówi w imieniu kadry wychowawców komendant.
Niestety przyszłość obozu nie jawi się w kolorowych barwach. Problemy stwarza ustawa o zamówieniach publicznych. Narzuca tryb postępowania według przetargowej procedury. Nie wiadomo czy Kuźnia wygra w niej z konkurentami. Dla nas nie jest to takie korzystne. My tu znamy teren i ludzi. Bez problemów dogadujemy się w miejscowym Nadleśnictwie, gdzie już nas znają i niezbędne pozwolenia mamy od ręki. Tak samo jest z policją. Teraz w Kuźni nas akceptują, choć lata temu bywało trudno. Kłopoty miewaliśmy z niektórymi „wyrostkami”. Według mnie to atrakcja i odmiana dla miejscowości - sądzi Andrzej Bieda.
(ma.w)
Główny cel stanowił wypoczynek, na drugim planie znalazło się szkolenie. Odbywało się ono w czterech kategoriach: strzelectwo, survival, terenoznawstwo i pierwsza pomoc. W Kuźni strzelano głównie z kabekaesu - broni sportowej. Zainteresowanym udostępniano broń nietypową - Mosberg (broń gładkolufowa na kule albo śrut, popularna „pompka” policyjna) i broń osobistą (tetetka 33, P-83 i Glauberyt-pistolet maszynowy). Survival wiązał się z zajęciami w terenie (w tym 3 noce „bytowania” w trudnych warunkach - młodzież nocowała w lesie w przygotowanych własnoręcznie szałasach). Dzięki temu, że survival prowadził instruktor wspinaczki Ireneusz Waluga, nie zabrakło elementów tej dyscypliny. W terenoznawstwie prowadzono bieg na orientację i uczono pracy z mapą. Młodzież ćwiczyła też udzielanie pomocy w nagłych wypadkach drogowych i innych (opatrywanie ran, tamowanie krwawienia, unieruchamianie złamań i rozpoznawanie urazów). Zdarzały się sytuacje humorystyczne. Na jednym ognisku chłopak nosił dużą makietę pocisku jako karę od dowódcy. Później nosił ją dalej, dowcipkując, że to jego dziecko. Jak je postawi to się mu ubrudzi - opowiada Bieda.
Zajęcia prowadzili specjaliści, m.in. Radosław Michalski, który przyjechał tu aż z Łodzi. Aby umożliwić tzw. pozoracje wypadków (w różnym terenie i różnych porach dnia a nawet nocy) wypożyczono karetkę pogotowia. Nasza kadra to głównie nauczyciele, ale w sytuacji kiedy potrzebujemy konkretnego instruktora wymagamy pełnych uprawnień, np. strzeleckich. Minimum to ukończony kurs wychowawcy kolonijnego - wylicza komendant obozu.
W okresie letnim Śląskie Kuratorium Oświaty organizuje i dofinansowuje trzy podobne obozy. Oprócz Kuźni Raciborskiej w Porąbce i Wiśle. Z tych trzech ten jest najbardziej specjalistyczny. Jeśli ktoś tutaj przyjeżdża, to wie, że się przykładamy a szkolenia są na odpowiednio wysokim poziomie - sądzi komendant Bieda. O popularności miejsca świadczą losy życiowe uczestników. Są tacy, którzy jeżdżą do Kuźni już kilka lat i z uczestników stali się opiekunami. Andrzej Bieda zaczął w roku 1987, na praktyce studenckiej i teraz jest tutaj już siedemnasty raz. My się bardzo przyzwyczailiśmy do Kuźni i przyjeżdżamy tu z przyjemnością. Lubimy ludzi i lubimy to miejsce. Pomagają nam burmistrz i dyrektor MZO - mówi w imieniu kadry wychowawców komendant.
Niestety przyszłość obozu nie jawi się w kolorowych barwach. Problemy stwarza ustawa o zamówieniach publicznych. Narzuca tryb postępowania według przetargowej procedury. Nie wiadomo czy Kuźnia wygra w niej z konkurentami. Dla nas nie jest to takie korzystne. My tu znamy teren i ludzi. Bez problemów dogadujemy się w miejscowym Nadleśnictwie, gdzie już nas znają i niezbędne pozwolenia mamy od ręki. Tak samo jest z policją. Teraz w Kuźni nas akceptują, choć lata temu bywało trudno. Kłopoty miewaliśmy z niektórymi „wyrostkami”. Według mnie to atrakcja i odmiana dla miejscowości - sądzi Andrzej Bieda.
(ma.w)
Najnowsze komentarze