Sprawa ordynatora - kulisy
Przeciwko doktorowi Stanisławowi M. wytoczono największą armatę, ale czy starczy prochu, by z niej wystrzelić wypowie się jedna z prokuratorów okręgu gliwickiego, gdzie trafi zawiadomienie dyrekcji Szpitala Rejonowego.
Szeroko opisywana w mediach sprawa Stanisława M., ordynatora oddziału wewnętrznego Szpitala Rejonowego w Raciborzu, trafiła, jak dowiedzieliśmy się w Prokuraturze Rejonowej w Raciborzu, do Prokuratury Okręgowej w Gliwicach. Zawiadomienie będące podstawą do wszczęcia postępowania wyjaśniającego przesłała dyrekcja Szpitala Rejonowego. Jego treść jest efektem prowadzonego postępowania wewnętrznego. Przypomnijmy, że jego przedmiotem było podejrzenie ordynatora o rzekome uzależnianie wykonania świadczeń medycznych od korzyści majątkowych.
Ze sprawy, gdzie najpierw trafiło zawiadomienie dyrekcji Szpitala, wyłączyła się prokuratura raciborska, która wcześniej, kierowana doniesieniami prasowymi, domagała się od szefostwa lecznicy informacji w sprawie. Prokurator Janusz Smaga uzasadnia, że prowadząc postępowanie mogłaby być posądzona o stronniczość. Prokuratorzy znają zainteresowanego, a jego syn jest biegłym sądowym. Właściwy organ musi więc wytypować Prokuratura Okręgowa w Gliwicach. Decyzja zapadnie lada dzień.
Główny zainteresowany, 3 czerwca, wrócił na oddział. Wcześniej w sądzie toczyła się sprawa z jego powództwa o przywrócenie do pracy. Z racji przywrócenia przez dyrekcję została umorzona. Jednocześnie w Prokuraturze Rejonowej w Raciborzu, z zawiadomienia doktora, prowadzone jest postępowanie w sprawie z art. 218 kodeksu karnego, w którym mowa o „złośliwym lub uporczywym naruszaniu praw pracownika”.
Blotki czy konkrety?
Sprawa ciągnie się od marca. 22 dnia tego miesiąca Stanisław M. wyjechał na urlop. 24 marca został zawieszony w czynnościach z zakazem wstępu na oddział ze względu na prowadzone postępowanie wewnętrzne dyrekcji Szpitala Rejonowego, które, jak dowiadywali się dziennikarze, miało dać odpowiedź na pytanie, czy prawdą jest, iż lekarz uzależniał wykonanie świadczeń od korzyści majątkowych. M. przerwał urlop, ale od dyrekcji niczego konkretnego się nie dowiedział, rzekomo aby nie wpływać na pacjentów.
Dziś wiadomo, że postępowanie zostało zakończone i sformułowano zarzuty, skoro sprawa trafiła do prokuratora. Dyrekcja nie chce jednak ujawniać, jakie to zarzuty będą przedmiotem badania organów ścigania. Nie zna ich także, co potwierdził w rozmowie z nami, sam zainteresowany. Ujawnienia szczegółów odmówiła nam Prokuratura Rejonowa w Raciborzu. W Starostwie udało nam się dowiedzieć, że wskazano dwóch świadków. Co mają poświadczyć? Tego prokuratorzy nie ujawniają z tej prostej przyczyny, że cały materiał musi być dokładnie przeanalizowany, co pozwoli wskazać wątki procesowe, czyli dopasować odpowiedni paragraf, o ile oczywiście materiał na to pozwoli.
Anonim
W naszych rozmowach z dr. Stanisławem M. najczęściej przewijał się wątek donosu, który spowodował zamieszanie. Jego autorem miał być zastępca dyrektora ds. medycznych Stanisław Płonka, do niedawna radny powiatowy z ramienia Razem dla Ziemi Raciborskiej, właściciel prywatnej kliniki chirurgicznej, o której było głośno po tym, jak kasa chorych zerwała z nią kontrakt za rzekomo stosowanie praktyk paramedycznych i nieprawidłowości w dokumentacji medycznej (dr Płonka na łamach Nowin Raciborskich ustosunkował się do tych zarzutów uznając je za bezzasadne).
Koalicja rządząca w powiecie widziała w nim remedium na bolączki lecznicy. Liczono, że jako osoba, która nie ma układów w środowisku lekarskim (według naszych informacji jest w nim postrzegana jako kontrowersyjna i konfliktogenna), zrobi przysłowiowy porządek. Rzeczywiście dr Płonka szybko opracował program naprawczy szpitala oparty na dwóch filarach: przeniesienie wszystkich oddziałów z Bema na Gamowską i znaczna redukacja zatrudnienia. Jak się można domyśleć, program został totalnie skrytykowany przez lekarzy i pielęgniarki.
Poza restrukturyzacją lecznicy, na czoło wysunęła się także sprawa dra M. Już w marcu radni powiatowi komentowali, że będzie to gra na śmierć i życie. Koledzy z koalicji mieli powiedzieć Płonce, że jeśli z zarzutów nic nie wyjdzie, wówczas poleci jego głowa, bo popierające go ugrupowanie ryzykuje reputację i wiarygodność.
Jak ustaliliśmy, rzeczywiście notatka dr Płonki, przez Stanisława M. nazywana donosem, rozpętała całe zamieszanie. Miała to być relacja z zebrania związków niewidomych, na którym ci skarżyli się na lekarzy, głównie na ordynatora M. Dyrektor naczelny W. Krzyżek zgodził się, by na czas wyjaśnienia zarzutów zawiesić go w pełnieniu obowiązków. Faktem jest też, że nie za bardzo dano mu okazję do obrony, trzymając wszystko w tajemnicy. W samym szpitalu stało się jednak głośno o szukaniu świadków na rzekome wyłudzanie przez inkryminowanego lekarza pieniędzy.
#nowastrona#
Dał głowę?
Postępowanie wewnętrzne szło zapewne topornie, bo dyrekcja stawała się coraz bardziej tajemnicza. Po zakończeniu prac komisji wewnętrznej ordynatora przywrócono do pracy, co ten komentuje dziś: gdyby rzeczywiście stało się jasne, że jestem przestępcą, to do pracy na pewno bym nie wrócił.
Nieoczekiwanie jednak w minionym tygodniu z posadą zastępcy dyrektora pożegnał się S. Płonka. Jeden z wysokich rangą urzędników Starostwa, chcący jednak zachować anonimowość, powiedział nam, że „Stasiu poleciał m.in. za M.”. Dodał, że inne przyczyny to „zła atmosfera jaką wokół siebie stworzył”.
Formalnie Stanisław Płonka wygrał konkurs na stanowisko zastępcy dyrektora ds. medycznych. Jak się dowiedzieliśmy, starosta chciał jednak polecić dyrektorowi, by nie zatrudniał wyłonionego co kandydata. Sprawę musiano jednak dograć w kuluarach, bo 20 czerwca S. Płonka złożył rezygnację z zajmowanego stanowiska. W telefonicznej rozmowie z nami podał, że nie widział możliwości realizowania skonstruowanego przez siebie programu naprawczego. Tłumaczył, że kierował się również przedłużającym się brakiem decyzji władz powiatu, co do uznania wyniku konkursu. Dodał, że w ostatnim czasie zmalała jego rola w lecznicy, a wzrosło znaczenie związków. Byłbym słabym ogniwem. W Starostwie potwierdzono nam, że dr Płonka był bojkotowany przez środowisko i źle przyjmowany.
Były zastępca dyrektora powiedział nam, iż nic nie wie, aby przyczyną jego złej oceny przez zarząd powiatu była sprawa doktora M., a dokładnie rzekomo nie najlepsze wyniki szpitalnego śledztwa.
Pacjenci umierali?
Doktor Płonka zapytany przez nas, co zawiera zawiadomienie do prokuratury, ujawnił, iż chodzi o rzekomą odmowę ordynatora przyjęcia na oddział chorych w stanie zagrożenia życia. Kiedy zapytaliśmy, co z posądzeniami o uzależnianie wykonania świadczeń od korzyści majątkowych, usłyszeliśmy, że „te kwestie nagłośniły media”, a „wątki finansowe były akcentowane”. Proponuję zapytać o szczegóły prokuratora - usłyszeliśmy na koniec.
To jakaś kompletna bzdura, głupota i wymysł - komentuje dr Stanisław M. Zapowiada, że sprawą dr Płonki zainteresuje izbę lekarską. Nie ukrywa, że w nim widzi głównego winowajcę. Jak lekarz mógł zrobić coś takiego lekarzowi - dodaje. Ujawnia, iż jego adwersarz proponował mu przejście na wcześniejszą emeryturę, a w przypadku odmowy groził zwolnieniem dyscyplinarnym. Odmówiłem, bo straciłbym wiarygodność - dodaje. Jak było naprawdę i czy, zdaniem dra M., doszło do szantażu ma zbadać prokurator.
Ordynator zapowiada również, że będzie szukał satysfakcji na drodze procesu cywilnego. Argumentuje, iż jego opinia doznała zbyt dużego uszczerbku, by sprawę ot tak pozostawić. Nie wiem, komu przeszkadzałem i czy to była zemsta na mojej osobie. Nikt z powiatu nie wystąpił w mojej obronie - kończy.
Grzegorz Wawoczny
Ze sprawy, gdzie najpierw trafiło zawiadomienie dyrekcji Szpitala, wyłączyła się prokuratura raciborska, która wcześniej, kierowana doniesieniami prasowymi, domagała się od szefostwa lecznicy informacji w sprawie. Prokurator Janusz Smaga uzasadnia, że prowadząc postępowanie mogłaby być posądzona o stronniczość. Prokuratorzy znają zainteresowanego, a jego syn jest biegłym sądowym. Właściwy organ musi więc wytypować Prokuratura Okręgowa w Gliwicach. Decyzja zapadnie lada dzień.
Główny zainteresowany, 3 czerwca, wrócił na oddział. Wcześniej w sądzie toczyła się sprawa z jego powództwa o przywrócenie do pracy. Z racji przywrócenia przez dyrekcję została umorzona. Jednocześnie w Prokuraturze Rejonowej w Raciborzu, z zawiadomienia doktora, prowadzone jest postępowanie w sprawie z art. 218 kodeksu karnego, w którym mowa o „złośliwym lub uporczywym naruszaniu praw pracownika”.
Blotki czy konkrety?
Sprawa ciągnie się od marca. 22 dnia tego miesiąca Stanisław M. wyjechał na urlop. 24 marca został zawieszony w czynnościach z zakazem wstępu na oddział ze względu na prowadzone postępowanie wewnętrzne dyrekcji Szpitala Rejonowego, które, jak dowiadywali się dziennikarze, miało dać odpowiedź na pytanie, czy prawdą jest, iż lekarz uzależniał wykonanie świadczeń od korzyści majątkowych. M. przerwał urlop, ale od dyrekcji niczego konkretnego się nie dowiedział, rzekomo aby nie wpływać na pacjentów.
Dziś wiadomo, że postępowanie zostało zakończone i sformułowano zarzuty, skoro sprawa trafiła do prokuratora. Dyrekcja nie chce jednak ujawniać, jakie to zarzuty będą przedmiotem badania organów ścigania. Nie zna ich także, co potwierdził w rozmowie z nami, sam zainteresowany. Ujawnienia szczegółów odmówiła nam Prokuratura Rejonowa w Raciborzu. W Starostwie udało nam się dowiedzieć, że wskazano dwóch świadków. Co mają poświadczyć? Tego prokuratorzy nie ujawniają z tej prostej przyczyny, że cały materiał musi być dokładnie przeanalizowany, co pozwoli wskazać wątki procesowe, czyli dopasować odpowiedni paragraf, o ile oczywiście materiał na to pozwoli.
Anonim
W naszych rozmowach z dr. Stanisławem M. najczęściej przewijał się wątek donosu, który spowodował zamieszanie. Jego autorem miał być zastępca dyrektora ds. medycznych Stanisław Płonka, do niedawna radny powiatowy z ramienia Razem dla Ziemi Raciborskiej, właściciel prywatnej kliniki chirurgicznej, o której było głośno po tym, jak kasa chorych zerwała z nią kontrakt za rzekomo stosowanie praktyk paramedycznych i nieprawidłowości w dokumentacji medycznej (dr Płonka na łamach Nowin Raciborskich ustosunkował się do tych zarzutów uznając je za bezzasadne).
Koalicja rządząca w powiecie widziała w nim remedium na bolączki lecznicy. Liczono, że jako osoba, która nie ma układów w środowisku lekarskim (według naszych informacji jest w nim postrzegana jako kontrowersyjna i konfliktogenna), zrobi przysłowiowy porządek. Rzeczywiście dr Płonka szybko opracował program naprawczy szpitala oparty na dwóch filarach: przeniesienie wszystkich oddziałów z Bema na Gamowską i znaczna redukacja zatrudnienia. Jak się można domyśleć, program został totalnie skrytykowany przez lekarzy i pielęgniarki.
Poza restrukturyzacją lecznicy, na czoło wysunęła się także sprawa dra M. Już w marcu radni powiatowi komentowali, że będzie to gra na śmierć i życie. Koledzy z koalicji mieli powiedzieć Płonce, że jeśli z zarzutów nic nie wyjdzie, wówczas poleci jego głowa, bo popierające go ugrupowanie ryzykuje reputację i wiarygodność.
Jak ustaliliśmy, rzeczywiście notatka dr Płonki, przez Stanisława M. nazywana donosem, rozpętała całe zamieszanie. Miała to być relacja z zebrania związków niewidomych, na którym ci skarżyli się na lekarzy, głównie na ordynatora M. Dyrektor naczelny W. Krzyżek zgodził się, by na czas wyjaśnienia zarzutów zawiesić go w pełnieniu obowiązków. Faktem jest też, że nie za bardzo dano mu okazję do obrony, trzymając wszystko w tajemnicy. W samym szpitalu stało się jednak głośno o szukaniu świadków na rzekome wyłudzanie przez inkryminowanego lekarza pieniędzy.
#nowastrona#
Dał głowę?
Postępowanie wewnętrzne szło zapewne topornie, bo dyrekcja stawała się coraz bardziej tajemnicza. Po zakończeniu prac komisji wewnętrznej ordynatora przywrócono do pracy, co ten komentuje dziś: gdyby rzeczywiście stało się jasne, że jestem przestępcą, to do pracy na pewno bym nie wrócił.
Nieoczekiwanie jednak w minionym tygodniu z posadą zastępcy dyrektora pożegnał się S. Płonka. Jeden z wysokich rangą urzędników Starostwa, chcący jednak zachować anonimowość, powiedział nam, że „Stasiu poleciał m.in. za M.”. Dodał, że inne przyczyny to „zła atmosfera jaką wokół siebie stworzył”.
Formalnie Stanisław Płonka wygrał konkurs na stanowisko zastępcy dyrektora ds. medycznych. Jak się dowiedzieliśmy, starosta chciał jednak polecić dyrektorowi, by nie zatrudniał wyłonionego co kandydata. Sprawę musiano jednak dograć w kuluarach, bo 20 czerwca S. Płonka złożył rezygnację z zajmowanego stanowiska. W telefonicznej rozmowie z nami podał, że nie widział możliwości realizowania skonstruowanego przez siebie programu naprawczego. Tłumaczył, że kierował się również przedłużającym się brakiem decyzji władz powiatu, co do uznania wyniku konkursu. Dodał, że w ostatnim czasie zmalała jego rola w lecznicy, a wzrosło znaczenie związków. Byłbym słabym ogniwem. W Starostwie potwierdzono nam, że dr Płonka był bojkotowany przez środowisko i źle przyjmowany.
Były zastępca dyrektora powiedział nam, iż nic nie wie, aby przyczyną jego złej oceny przez zarząd powiatu była sprawa doktora M., a dokładnie rzekomo nie najlepsze wyniki szpitalnego śledztwa.
Pacjenci umierali?
Doktor Płonka zapytany przez nas, co zawiera zawiadomienie do prokuratury, ujawnił, iż chodzi o rzekomą odmowę ordynatora przyjęcia na oddział chorych w stanie zagrożenia życia. Kiedy zapytaliśmy, co z posądzeniami o uzależnianie wykonania świadczeń od korzyści majątkowych, usłyszeliśmy, że „te kwestie nagłośniły media”, a „wątki finansowe były akcentowane”. Proponuję zapytać o szczegóły prokuratora - usłyszeliśmy na koniec.
To jakaś kompletna bzdura, głupota i wymysł - komentuje dr Stanisław M. Zapowiada, że sprawą dr Płonki zainteresuje izbę lekarską. Nie ukrywa, że w nim widzi głównego winowajcę. Jak lekarz mógł zrobić coś takiego lekarzowi - dodaje. Ujawnia, iż jego adwersarz proponował mu przejście na wcześniejszą emeryturę, a w przypadku odmowy groził zwolnieniem dyscyplinarnym. Odmówiłem, bo straciłbym wiarygodność - dodaje. Jak było naprawdę i czy, zdaniem dra M., doszło do szantażu ma zbadać prokurator.
Ordynator zapowiada również, że będzie szukał satysfakcji na drodze procesu cywilnego. Argumentuje, iż jego opinia doznała zbyt dużego uszczerbku, by sprawę ot tak pozostawić. Nie wiem, komu przeszkadzałem i czy to była zemsta na mojej osobie. Nikt z powiatu nie wystąpił w mojej obronie - kończy.
Grzegorz Wawoczny
Najnowsze komentarze