Skandal!
Te 2 mln euro to był sukces władz poprzedniej kadencji, które zdobyły pieniądze z funduszu Phare CBC składając najlepszy - w ocenie warszawskich specjalistów - projekt zakładający budowę obwodnicy centrum, która ma wieść od ronda przez ul. Nowomiejską i Pocztową do Kościuszki i dalej w kierunku przejścia w Pietraszynie-Sudzicach. Jak ma to wyglądać, można obejrzeć na wielkiej tablicy informacyjnej przed dworcem PKP.
Problem w tym, że poprzednie władze miasta składając wniosek i przygotowując dokumentację chciały budować na cudzym gruncie. Jak się okazało, wykazały nadmiar optymizmu, jakby zapominając, że w tych sprawach trzeba mocno stąpać po ziemi i to - dosłownie - najlepiej swojej. Chodzi o tereny wzdłuż projektowanej arterii i dworzec autobusowy, które teraz są własnością PKS-u, czyli pośrednio Skarbu Państwa. Na dodatek na pasie wzdłuż ul. Nowomiejskiej PKS ma myjnię, warsztaty, magazyn i kotłownię. To wszystko ma zostać zburzone, a potrzebna infrastruktura wybudowana w innym miejscu. Rozstrzygnięcie kwestii, kto za to odtworzenie ma zapłacić jest dziś kluczem do rozwiązania sporu, który ostatnio przybrał dramatyczny przebieg.
Gadu, gadu
Poprzednie władze miasta dość intensywnie prowadziły negocjacje w sprawie zakupu prawa użytkowania wieczystego do działek z zarządem PKS, ale w dokumentacji - poza korespondencją - nie zachowały się ślady jakicholwiek ustaleń, czyli protokoły uzgodnień czy notatki. W ogóle sprawia ona wrażenie bardzo chaotycznej i wybiórczej. Z treści trudno dociec na co tak naprawdę mogły liczyć władze miasta. Są opinie rady nadzorczej i jej zapewnienia o dobrej woli w załatwieniu sprawy. Żadnych terminów i harmonogramu postępowania z uwzględniem konieczności przesłania materiałów do ministerstwa skarbu oraz obligatoryjnego w tym przypadku ogłoszenia przetargu na zbycie prawa do gruntów. Jakby wszyscy wierzyli, że jakoś to będzie.
Generalnie magistrat chciał początkowo przejąć pas pod drogę i dworzec nieodpłatnie. Grant z UE przewiduje bowiem także modernizację placu manewrowego i stanowisk autobusowych. W zamian za nieruchomości, PKS miał dostać w bezpłatne użytkowanie zmodernizowany, na wskroś nowoczesny dworzec.
PKS-owi pomysł nie bardzo się spodobał, bo należało dokonać podziału geodezyjnego dworca (miastu zależało jedynie na placu manewrowym i stanowiskach odjazdu). Zaproponowano więc gminie sprzedaż pożądanych terenów i zasygnalizowano, co do dziś jest przedmiotem największych zadrażnień, że w grę będzie wchodzić również rozstrzygnięcie kwestii odbudowy infrastruktury PKS-u, która z powodu budowy drogi zostanie zburzona. Miasto przystało na tę propozycję, dokonało podziału geodezyjnego działek i zleciło wycenę. Cena 854 tys. zł miała być zapłacona w latach 2003-2007 (pierwsza rata do końca marca 2003 r. 300 tys. zł). PKS uznał, że to za mało i zlecił alternatywną wycenę. Wynik: tereny są warte 1,04 mln zł. Ratusz zgodził się tyle dać, ale przy spłacie w ratach do 2008 r.
Z korespondencji PKS-u i miasta wynika, że te ustalenia - wieńczące z pozoru sukces - wzięły w łeb. Nasza propozycja pozostała bez odzewu - mówi dziś były prezydent Adam Hajduk. Wspomina, że rozmawiał w sprawie działek w ministerstwie skarbu, naciskał z posłem A. Markowiakiem, za którego kadencji unijny grant przyznano, ale w stolicy miano mu powiedzieć, że „mają większe problemy” niż jakaś tam działka. Było to po wyborach parlamentarnych. W Polsce nastąpiła zmiana kadr, która po jakimś czasie dotknęła i raciborski - państwowy PKS, który jakiś czas pozostawał bez rady nadzorczej, a sam prezes niewiele mógł obiecywać. Mówiąc krótko; nie bardzo było z kim rozmawiać, bo nowa władza w kraju dopiero krzepła.
Dramatyczny finisz
W listopadzie 2002 r., A. Hajduka na fotelu prezydenta zastąpił Jan Osuchowski. W rozmowach z PKS-em niewiele ruszyło, poza tym, że zaczął się wyścig z czasem. Ogłoszono przetarg na wyłonienie wykonawcy obwodnicy, którym została krakowska firma, zatwierdzona już w Brukseli. Jesienią mają ruszyć prace. Pieniądze z Unii więc czekają, ale zostaną - wedle oficjalnej terminologii - uruchomione dopiero po załatwieniu kwestii praw do działek. A tu miasto jest w szczerym polu. Co więcej, rozmowy zamiast zmierzać do szczęśliwego końca, ustawiły miasto i PKS na przeciwległych biegunach.
Z korespondencji ratusz-PKS wynika jednoznacznie, że w lutym 2003 r. upadła koncepcja sprzedaży dworca PKS. Okazało się, że miastu wystarczy mieć do niego tytuł zobowiązowaniowy, a więc np. umowę dzierżawy. Pozostała jednak sprawa nabycia pasa pod drogę. Z pozoru wszystko się uprościło (pozostała bowiem tylko kwestia ustalenia ceny pasa), ale w praktyce znacznie zagmatwało. Na wcześniejszym spotkaniu władz miejskich z radą nadzorczą PKS-u stało się bowiem jasne, że bez uwzględnienia w cenie działki kosztów odbudowy utraconej infrastruktury o pomyślnym zakończeniu sprawy nie ma mowy. W tej kwestii, niestety, do konsensusu bardzo daleko. Nawet jeśli zostanie osiągnięty, to pozostanie jeszcze do rozstrzygnięcia kwestia rozliczenia nakładów na modernizację dworca, czego dodatkowo żąda PKS.
Ostatni skonstruowany w ratuszu projekt porozumienia ma datę 21 marca 2003 r. O tej dacie można powiedzieć tyle, że zamiast obwieścić szczęśliwy koniec, rozpoczęła wojnę ratusz kontra PKS, w której łupem jest oczywiście kasa. Magistrat chce zapłacić jak najmniej, PKS sprzedać jak najlepiej, a przynajmniej, jak uzasadnia spółka, dostać tyle, by odbudować infrastrukturę, którą straci sprzedając pas gruntu pod drogę.
29 kwietnia 2003 r. rada nadzorcza nie omieszkała nazwać postępowania władz miasta „skandalem”. 9 czerwca wiceprezydent Andrzej Bartela wyraził z tego powodu zdumienie. Zarzucił radzie, że jej odpowiedzi na pisma miasta „nic nie wnoszą do sprawy”. „W sytuacji jeżeli prowadzone z Państwem negocjacje nie przyniosą oczekiwanego rezultatu, gmina (...) zmuszona będzie do wszczęcia postępowania wywłaszczeniowego” - napisał.
Mówiąc wprost: sprawa stanęła na ostrzu noża, a ratusz ustawił na polu bitwy działo największego kalibru, o którym można powiedzieć tyle, że na pewno robi sporo huku, ale z celnością jest różnie. Postępowanie wywłaszczeniowe jest bowiem trudne i czasochłonne. Decyzja prezydenta świadczy jednak o wielkiej determinacji. Jesteśmy już pod ścianą i to z podniesionymi rękoma - przyznaje J. Osuchowski. Jeśli miasto do jesieni nie zakupi działek, prace mogą się co prawda rozpocząć od ul. Pocztowej, a nie jak zakładano od ronda, ale nikt nie da gwarancji, że rozmowy z PKS-em zakończą się sukcesem. Ponadto prezydent wystosował skargę do ministra skarbu. Interweniuje w Warszawie również za pośrednictwem posłów SLD.
Kto kogo wyzyskuje?
W czym dziś tkwi największy problem? Według operatu szacunkowego wykonanego na zlecenie magistratu, działki PKS-u pod samą drogę (na razie pomijana jest kwestia terenu dworca) powinny kosztować 207 tys. zł. Tę samą działkę, inny rzeczoznawca, ale na zlecenie PKS-u, wycenił na 479 tys. zł. Rada nadzorcza spółki zleciła kolejną wycenę, z której wynika, że, wliczając odtworzenie przeznaczonej do zburzenia infrastruktury powinna kosztować ponad 600 tys. zł.
Skąd taki rozstrzał w wycenach rzeczoznawców? Według prezydenta PKS chce wyciągnąć od gminy pieniądze korzystając z przymusowej dla niej sytuacji. Bardziej dosadnie ocenił to wiceprezydent Andrzej Bartela w piśmie do szefa rady PKS-u, określając, iż działanie przewoźnika ma „znamiona wyzysku”, bo infrastruktura jest w znacznym stopniu zdekapitalizowana i nie przedstawia większej wartości. Prezydent w rozmowie z nami oświadczył, że może dać za teren 207 tys. zł plus maksymalnie 10 proc. ponad to. Za 600 tys. zł nie kupię, bo zarzucą mi, że źle gospodaruję pieniędzmi - dodaje. Takie samo stanowisko wyraził w piśmie z 9 czerwca do rady nadzorczej.
Nowy prezes PKS-u Andrzej Piekarz (stanowisko objął w kwietniu tego roku) powiedział nam, iż w krótkim okresie zarządzania udało mu się skompletować wszystkie materiały w sprawie i przesłać do resortu skarbu (29 maja), gdzie mają być zweryfikowane. Tam też zapadnie ostateczna decyzja. Jeśli będzie dla miasta pomyślna, wówczas i tak trzeba będzie ogłosić przetarg. Jeśli nie będzie chętnego na kupno, wówczas można negocjować cenę. Nie chce jednak powiedzieć, jaka będzie cena wywoławcza w przetargu. Jest na to za wcześnie. Decyzja należy do ministra - oświadcza wprost.
Na pytanie, dlaczego dopiero 29 maja do Warszawy trafia cała dokumentacja, bez której, nawet przy konsensusie miasta i PKS-u, nie podjęto by żadnej decyzji, odpowiada, że być może za dużo rozmawiano „na dole”. Na sprawę, jak twierdzi, trzeba patrzeć przez pryzmat interesu spółki, którą zarządza, a ta musi mieć nowe ogrodzenie, halę, warsztaty, myjnię i kotłownię. Ich wzniesienie, tylko do stanu surowego bez wyposażenia, to kilkaset tysięcy złotych. A że to miastu zależy na drodze a nie PKS-owi, więc ratusz musi zrozumieć, iż koszty odtworzenia trzeba ponieść. W jaki sposób? W cenie działki.
Mądry Polak po szkodzie...
Jeśli miasto i PKS się nie dogadają, Raciborzowi przepadnie 2 mln euro, czyli obecnie ponad 8,6 mln zł, które przerobiłyby również raciborskie firmy budowlane. Będzie to nie tylko rzutować na fatalną opinię o mieście, które na długo może zostać odcięte od unijnych dotacji, ale i wywołać skandal w Warszawie i Brukseli. Okaże się bowiem, że Polacy, kusym okiem spoglądający na unijne fundusze, nie potrafią ich wydać z tego prostego powodu, że nie umieją się pomiędzy sobą dogadać.
Grzegorz Wawoczny
Najnowsze komentarze