Sportowiec innych czasów
Był jednym z najlepszych piłkarzy ręcznych w latach 50. i 60., reprezentantem Polski, wrocławskiego Śląska, kuźniańskiej Stali, Rafametu i Startu Pietrowice Wielkie. Engelbert Jezusek grał w kadrze szczypiornistów jedenastoosobowej wielkie mecze - w niektórych potrafił sam zdobyć większość goli. Ma ich na koncie najwięcej - w 16 meczach 34 trafienia.
Kamieniami przez Odrę
Dawnego mistrza szczypiorniaka zaprosili w ubiegłym tygodniu na spotkanie do szkoły podstawowej w Zawadzie Książęcej członkowie miejscowego UKS Odra. Dla młodzieży była to wielka okazja poznać człowieka, który jest legendą polskiej piłki ręcznej.
Engelbert Jezusek, zaczynał swoją wielką karierę jednego z najlepszych polskich piłkarzy ręcznych po wojnie, w latach 50. Był bardzo sprawny fizycznie, szybki i silny. Zauważył go Horst Górnik, ówczesny gracz kuźniańskiej Stali. Zauważył na boisku do... koszykówki. Przyszły reprezentant kraju zaczynał bowiem karierę od basketu, występując w barwach raciborskiego Zrywu, jako uczeń Technikum Budowlanego. Bardzo szybko zdobył renomę jako skrzydłowy w piłce ręcznej - i pokazał się jako strzelec wyborowy. Miał fantastyczny rzut - fachowcy opisywali go nawet w specjalistycznej literaturze jako „rzut Jezuska”. Sam się do dziś zastanawiam, od czego tak miałem wyrobione ramię. Chyba od tego, że z kolegami rzucaliśmy kamieniami do Odry - powiedział. Pochodzący z Ciochowic sportowiec nie tylko miał dobre rzuty, ale w ogóle wspaniałą sprawność. Do szkoły średniej, w ogóle wszędzie w tamtych czasach jeździłem na rowerze albo szedłem piechotą. To wyrabiało kondycję i przydało się w późniejszych latach - stwierdził.
Horst Górnik - sam także wyborny szczypiornista i reprezentant kraju - miał nosa namawiając Jezuska do przejścia na piłkę ręczną. Lewostrzydłowy z Kuźni Raciborskiej trafił szybko do kadry narodowej jedenastoosobowej. Działacze związku sami byli chyba zaskoczeni, że chłopak ze wsi może zrobić taką karierę. Dowodem na to jest opis o mnie w jednym z biuletynów związkowych - stwierdził dawny mistrz. O Jezusku fachowcy mówili, że nie było lepszego odeń w historii szczypiorniaka snajpera i lewoskrzydłowego. Prasa też pisała wypowiedzi zagranicznych fachowców, że „tacy skrzydłowi jak Jezusek i Pchałek z powodzeniem mogliby występować w reprezentacji Szwecji, Danii i Austrii”. W klubie Jezusek brylował - w 1956 roku wraz ze Stalą zdobył pierwszy swój tytuł mistrza Polski. Potem dwa sezony grał w Śląsku Wrocław, odbywając służbę wojskową (zdobył wtedy dwa tytuły mistrzowskie w ekipie jedenastki i jeden w siódemce), wracając do Rafametu - karierę kończył zaś jako grający trener w Starcie Pietrowice Wielkie i Spójni Racibórz. W kadrze debiutował w meczu z NRD we Frankfurcie - zagrał w niej 16 spotkań (dwa razy w kadrze siódemki), w niektórych strzelał większość bramek z ogólnej liczby zdobytych przez zespół.
Polityczne sprawy w tle
Z tym i kolejnym spotkaniem z „enerdowcami” - z którymi kadra polska grała bardzo często, niestety zwykle przegrywając, związane są ciekawe podteksty. Mimo upływu lat Jezusek do dziś w szczegółach pamięta okoliczności owych bojów. Z NRD wygraliśmy tylko raz, w Opolu. We Frankfurcie dostaliśmy wcześniej straszne baty, 11:1. Wstyd i hańba, nie usprawiedliwiało nas, że mecz toczony był w fatalnych warunkach pogodowych. Kolejny mecz z nimi mieliśmy grać w Opolu. Tamta porażka tak nas „zagrzała”, że spięliśmy się jak nigdy i jeszcze przed przerwą wysoko prowadziliśmy - wspomina. Polscy zawodnicy byli tak umotywowani, że nawet jeden z nich przed grą powiedział „za Majdanek, Warszawę, Oświęcim”. Może troszkę było to niestosowne, ale skuteczne. Polacy wygrali 18:12 i do dziś w annałach wynik z Opola pozostaje jedyną naszą wygraną z NRD w historii. Po tym meczu działaczom i prasie enerdowskiej puściły nerwy - pisano bagatelizując porażkę, że właściwie to grała kadra B, nieżyczliwi byli też sędziowie, pozwalając Polakom na brzydkie sztuczki i koszykarskie zagrania. NRD miało wtedy bardzo dobrą ekipę, czołowych zawodników na świecie. Wygrać z nimi to było coś. Mało kto wie, że mimo uprzedzeń politycznych NRD i RFN potrafiły wystawiać wspólną reprezentację - wyjaśnił Jezusek.
Zawodnik z Kuźni dzięki karierze sportowej poznał wielki świat. I otarł się o politykę. W kadrze byli sami warszawiacy i krakusy. To byli mądrzy ludzie, uczyli nas, żółtodziobów, wiedzy o świecie. Ja się strasznie niekiedy bałem, kiedy mieli wyskoki „polityczne - mówił. O ile z NRD kadra polska grała często, to z ZSRR oficjalnie tylko raz, przegrywając 12:16. Ale to nieprawda, że graliśmy tylko raz, bo Sowieci wystawiali faktycznie też reprezentację pod szyldem Litwy, Łotwy czy Estonii. Będąc na Litwie, w Wilnie, dowiedzieliśmy się, jak źle traktowani są tam Polacy. Nasi sportowcy zachowywali się często prowokująco, szczególnie w kontaktach z enerdowcami, czechami i sowietami. Kiedyś, podczas jednego z wyjazdów mieliśmy przydzielonego opiekuna. Prosił nas, żebyśmy nie dawali się sprowokować i broń Boże nie gadali z tamtymi o polityce. Prawie się udało, ale jak któryś kolega nie wytrzymał, zaczęła się scysja. Od tego czasu kontakty wzajemne polskich kadrowiczów z innymi ograniczono.
W 1958 roku Jezusek wraz z kadrą zajął piąte miejsce na Mistrzostwach Świata. Przy tej okazji poznał też Berlin Zachodni. To co tam zobaczyliśmy, to był szok. Nie tylko dla mnie. Na szczęście nikt wtedy nie uciekł, ale władze bały się tego. Było nawet tak, że szły do zakładów pracy i szkół zapytania o zawodnika, a paszporty wydawano dopiero na dworcu kolejowym. Nikt nie wiedział, czy pojedzie na pewno na mecz czy mistrzostwa - opowiada.
Mentalność sportowca
Kariera Jezuska rozwijała się wspaniale nie tylko dzięki jego umiejętnościom snajperskim - ale też dzięki temu, że nie doznawał prawie w ogóle kontuzji. To dzisiaj w sporcie wyczynowym trudno osiągnąć. Pomogła mi uniknąć urazów moja dyspozycja, wyrobiona jazdę na rowerze do szkoły i piesze wyprawy do miasta. Ale też osobiste zaangażowanie. Gdybym ograniczył się do tego, co mi na treningu kazali zrobić szkoleniowcy, na pewno nie byłbym tak dobry - stwierdził. A trzeba pamiętać, że w szczypiorniaku jedenastek grało się na boisku rozmiarów futbolowego, na duże bramki i bieganie z piłką wymagało dobrej techniki i krzepy. W moich czasach nie znano pojęcia doping, wspomagania jakimiś środkami. Jeśli już mówić o dopingu, to najlepszym była reakcja kibiców, ich oklaski i radość - powiedział. Kiedyś jeden trener podszedł do niego i zapytał zdumiony, jakim cudem po godzinie biegania tam i z powrotem jest ledwie spocony, podczas gdy inni prawie „zipią”. Potrafił wykonać niezwykle trudny technicznie rzut z padu - i nie doznać żadnego uszczerbku na zdrowiu. W reprezentacji do 1961 roku zdobył 34 gole - do dziś rekord ten pozostał w annałach historii przez nikogo nie pobity. W klubach był także jednym z najskuteczniejszych zawodników.
Engelbert Jezusek kończył karierę w Pietrowicach Wielkich, niegdyś silnych w szczypiorniaku oraz w raciborskiej Spójni. Jako trener w 1980 roku z juniorami Startu zdobył mistrzostwo kraju. Niczego z tego, co dokonał - ani że postawił w ogóle na sport, nie żałuje. Sport dał mi bardzo wiele, otworzył okno na świat. Dla chłopaka ze wsi to naprawdę przeżycie. Poznałem wielu wartościowych ludzi, kraje, miejsca - powiedział. Do dziś pozostaje mu satysfakcja, gdy sięga do albumu z wycinkami prasowymi i czyta „Jezusek nieuchronnym strzałem zdobył zwycięską bramkę”, „w drużynie polskiej na wyróźnienie zasłużyli bramkarz Gąsior, obrońca Froszczak - i skrzydłowy Jezusek” albo „w naszej ofensywie mieliśmy jednego pełnowartościowego zawodnika. Był nim Jezusek, który strzelił sześć z ośmiu bramek”.
(sem)
Dawnego mistrza szczypiorniaka zaprosili w ubiegłym tygodniu na spotkanie do szkoły podstawowej w Zawadzie Książęcej członkowie miejscowego UKS Odra. Dla młodzieży była to wielka okazja poznać człowieka, który jest legendą polskiej piłki ręcznej.
Engelbert Jezusek, zaczynał swoją wielką karierę jednego z najlepszych polskich piłkarzy ręcznych po wojnie, w latach 50. Był bardzo sprawny fizycznie, szybki i silny. Zauważył go Horst Górnik, ówczesny gracz kuźniańskiej Stali. Zauważył na boisku do... koszykówki. Przyszły reprezentant kraju zaczynał bowiem karierę od basketu, występując w barwach raciborskiego Zrywu, jako uczeń Technikum Budowlanego. Bardzo szybko zdobył renomę jako skrzydłowy w piłce ręcznej - i pokazał się jako strzelec wyborowy. Miał fantastyczny rzut - fachowcy opisywali go nawet w specjalistycznej literaturze jako „rzut Jezuska”. Sam się do dziś zastanawiam, od czego tak miałem wyrobione ramię. Chyba od tego, że z kolegami rzucaliśmy kamieniami do Odry - powiedział. Pochodzący z Ciochowic sportowiec nie tylko miał dobre rzuty, ale w ogóle wspaniałą sprawność. Do szkoły średniej, w ogóle wszędzie w tamtych czasach jeździłem na rowerze albo szedłem piechotą. To wyrabiało kondycję i przydało się w późniejszych latach - stwierdził.
Horst Górnik - sam także wyborny szczypiornista i reprezentant kraju - miał nosa namawiając Jezuska do przejścia na piłkę ręczną. Lewostrzydłowy z Kuźni Raciborskiej trafił szybko do kadry narodowej jedenastoosobowej. Działacze związku sami byli chyba zaskoczeni, że chłopak ze wsi może zrobić taką karierę. Dowodem na to jest opis o mnie w jednym z biuletynów związkowych - stwierdził dawny mistrz. O Jezusku fachowcy mówili, że nie było lepszego odeń w historii szczypiorniaka snajpera i lewoskrzydłowego. Prasa też pisała wypowiedzi zagranicznych fachowców, że „tacy skrzydłowi jak Jezusek i Pchałek z powodzeniem mogliby występować w reprezentacji Szwecji, Danii i Austrii”. W klubie Jezusek brylował - w 1956 roku wraz ze Stalą zdobył pierwszy swój tytuł mistrza Polski. Potem dwa sezony grał w Śląsku Wrocław, odbywając służbę wojskową (zdobył wtedy dwa tytuły mistrzowskie w ekipie jedenastki i jeden w siódemce), wracając do Rafametu - karierę kończył zaś jako grający trener w Starcie Pietrowice Wielkie i Spójni Racibórz. W kadrze debiutował w meczu z NRD we Frankfurcie - zagrał w niej 16 spotkań (dwa razy w kadrze siódemki), w niektórych strzelał większość bramek z ogólnej liczby zdobytych przez zespół.
Polityczne sprawy w tle
Z tym i kolejnym spotkaniem z „enerdowcami” - z którymi kadra polska grała bardzo często, niestety zwykle przegrywając, związane są ciekawe podteksty. Mimo upływu lat Jezusek do dziś w szczegółach pamięta okoliczności owych bojów. Z NRD wygraliśmy tylko raz, w Opolu. We Frankfurcie dostaliśmy wcześniej straszne baty, 11:1. Wstyd i hańba, nie usprawiedliwiało nas, że mecz toczony był w fatalnych warunkach pogodowych. Kolejny mecz z nimi mieliśmy grać w Opolu. Tamta porażka tak nas „zagrzała”, że spięliśmy się jak nigdy i jeszcze przed przerwą wysoko prowadziliśmy - wspomina. Polscy zawodnicy byli tak umotywowani, że nawet jeden z nich przed grą powiedział „za Majdanek, Warszawę, Oświęcim”. Może troszkę było to niestosowne, ale skuteczne. Polacy wygrali 18:12 i do dziś w annałach wynik z Opola pozostaje jedyną naszą wygraną z NRD w historii. Po tym meczu działaczom i prasie enerdowskiej puściły nerwy - pisano bagatelizując porażkę, że właściwie to grała kadra B, nieżyczliwi byli też sędziowie, pozwalając Polakom na brzydkie sztuczki i koszykarskie zagrania. NRD miało wtedy bardzo dobrą ekipę, czołowych zawodników na świecie. Wygrać z nimi to było coś. Mało kto wie, że mimo uprzedzeń politycznych NRD i RFN potrafiły wystawiać wspólną reprezentację - wyjaśnił Jezusek.
Zawodnik z Kuźni dzięki karierze sportowej poznał wielki świat. I otarł się o politykę. W kadrze byli sami warszawiacy i krakusy. To byli mądrzy ludzie, uczyli nas, żółtodziobów, wiedzy o świecie. Ja się strasznie niekiedy bałem, kiedy mieli wyskoki „polityczne - mówił. O ile z NRD kadra polska grała często, to z ZSRR oficjalnie tylko raz, przegrywając 12:16. Ale to nieprawda, że graliśmy tylko raz, bo Sowieci wystawiali faktycznie też reprezentację pod szyldem Litwy, Łotwy czy Estonii. Będąc na Litwie, w Wilnie, dowiedzieliśmy się, jak źle traktowani są tam Polacy. Nasi sportowcy zachowywali się często prowokująco, szczególnie w kontaktach z enerdowcami, czechami i sowietami. Kiedyś, podczas jednego z wyjazdów mieliśmy przydzielonego opiekuna. Prosił nas, żebyśmy nie dawali się sprowokować i broń Boże nie gadali z tamtymi o polityce. Prawie się udało, ale jak któryś kolega nie wytrzymał, zaczęła się scysja. Od tego czasu kontakty wzajemne polskich kadrowiczów z innymi ograniczono.
W 1958 roku Jezusek wraz z kadrą zajął piąte miejsce na Mistrzostwach Świata. Przy tej okazji poznał też Berlin Zachodni. To co tam zobaczyliśmy, to był szok. Nie tylko dla mnie. Na szczęście nikt wtedy nie uciekł, ale władze bały się tego. Było nawet tak, że szły do zakładów pracy i szkół zapytania o zawodnika, a paszporty wydawano dopiero na dworcu kolejowym. Nikt nie wiedział, czy pojedzie na pewno na mecz czy mistrzostwa - opowiada.
Mentalność sportowca
Kariera Jezuska rozwijała się wspaniale nie tylko dzięki jego umiejętnościom snajperskim - ale też dzięki temu, że nie doznawał prawie w ogóle kontuzji. To dzisiaj w sporcie wyczynowym trudno osiągnąć. Pomogła mi uniknąć urazów moja dyspozycja, wyrobiona jazdę na rowerze do szkoły i piesze wyprawy do miasta. Ale też osobiste zaangażowanie. Gdybym ograniczył się do tego, co mi na treningu kazali zrobić szkoleniowcy, na pewno nie byłbym tak dobry - stwierdził. A trzeba pamiętać, że w szczypiorniaku jedenastek grało się na boisku rozmiarów futbolowego, na duże bramki i bieganie z piłką wymagało dobrej techniki i krzepy. W moich czasach nie znano pojęcia doping, wspomagania jakimiś środkami. Jeśli już mówić o dopingu, to najlepszym była reakcja kibiców, ich oklaski i radość - powiedział. Kiedyś jeden trener podszedł do niego i zapytał zdumiony, jakim cudem po godzinie biegania tam i z powrotem jest ledwie spocony, podczas gdy inni prawie „zipią”. Potrafił wykonać niezwykle trudny technicznie rzut z padu - i nie doznać żadnego uszczerbku na zdrowiu. W reprezentacji do 1961 roku zdobył 34 gole - do dziś rekord ten pozostał w annałach historii przez nikogo nie pobity. W klubach był także jednym z najskuteczniejszych zawodników.
Engelbert Jezusek kończył karierę w Pietrowicach Wielkich, niegdyś silnych w szczypiorniaku oraz w raciborskiej Spójni. Jako trener w 1980 roku z juniorami Startu zdobył mistrzostwo kraju. Niczego z tego, co dokonał - ani że postawił w ogóle na sport, nie żałuje. Sport dał mi bardzo wiele, otworzył okno na świat. Dla chłopaka ze wsi to naprawdę przeżycie. Poznałem wielu wartościowych ludzi, kraje, miejsca - powiedział. Do dziś pozostaje mu satysfakcja, gdy sięga do albumu z wycinkami prasowymi i czyta „Jezusek nieuchronnym strzałem zdobył zwycięską bramkę”, „w drużynie polskiej na wyróźnienie zasłużyli bramkarz Gąsior, obrońca Froszczak - i skrzydłowy Jezusek” albo „w naszej ofensywie mieliśmy jednego pełnowartościowego zawodnika. Był nim Jezusek, który strzelił sześć z ośmiu bramek”.
(sem)
Najnowsze komentarze