Zimowe zwierzyny liczenie
Myśliwy dał znak, by zamilknąć. Coś czaiło się w leśnej gęstwinie. Nie minęła minuta, a na drogę wszedł dzik. Spokojnym krokiem przeszedł na jej drugą stronę i znów zniknął w lesie. Był jednak za daleko, by uwiecznić to na fotograficznej kliszy. Stał się jednak okazem statystycznym, bo trwało właśnie pędzenie próbne.
Lasy wokół Rud i Kuźni Raciborskiej w niczym nie przypominają już tych sprzed wieków. Drzewostan mieszany zastąpiła w XIX w. monokultura sosnowa. To była stworzona przez człowieka, według ówczesnych trendów w leśnictwie, fabryka drewna - mówi dr inż. Paweł Nasiadka z Instytutu Badawczego Leśnictwa w Warszawie. Zemściło się to w 1992 r., kiedy znaczną część kompleksu strawił ogromny pożar. Sosny paliły się jak pochodnie. Żywioł szalał ponad miesiąc. Teraz w tym miejscu rośnie już las mieszany. Ogień pochłonął również dzikie zwierzęta, lecz nie w takim stopniu jak wskazywałby na to ogrom zniszczeń w lesie. Zwierzyna na szczęście wyczuwała zagrożenie i najprawdopodobniej w porę opuszczała obszary dla niej niebezpieczne - odpowiada P. Nasiadka na pytanie, czy w płomieniach ginęły również bytujące tu zwierzęta.
W naszych umysłach las to królestwo zwierząt. Wszystko komponuje się w jedną całość. Są sarny, jelenie, dziki, lisy, zające, do tego grzyby, maliny, polanki, strumyki no i ludzie, którzy z tego lasu żyją. Są też myśliwi i leśnicy, a także kłusownicy. Ci pierwsi starający się żyć z tym lasem w symbiozie, dbający o jego kondycję, ci ostatni bezwzględni, wrogowie zwierzyny. O tym, że las to dar, nie trzeba chyba nikogo przekonywać. Jak jednak z tego daru korzystać, by nie szkodzić, a zyskiwać?
Inżynierowie lasu
Współczesna gospodarka leśna nie odpowiada popularnym wyobrażeniom ludzi, dla których to natura jest głównym motorem zachodzących procesów. Owszem jest zwierzyna i drzewa, ale podejście do fauny i flory ma więcej wspólnego z nowoczesną inżynierią niż bezgranicznym zaufaniem siłom przyrody. Laikom trudno to dostrzec, bo to działania na wiele lat. Ich efekty są trudno dostrzegalne. Kiedy jednak przyjrzymy się im z bliska zauważymy, jak wiele zależy od ludzi, choć myślimy, iż natura poradzi sobie sama.
Weźmy odbudowę pożarzyska, która była okazją do przebudowy drzewostanu. Sosnę zastąpiono gatunkami liściastymi, bezpieczniejszymi na wypadek pożaru, ale i lepiej przystosowanymi do wegetowania w warunkach górnośląskich. Takie mocniejsze drzewka z zakrytym systemem korzeniowym produkowane są w nowoczesnej szkółce kontenerowej w Nędzy, jednej z nielicznych tego typu w Europie. Las pocięto jak tort drogami przeciwpożarowymi. Powstał sprawny system monitorowania kompleksu. Wszystko po to, by zapobiec podobnej tragedii, takiej jak z 1992 r.
Nic na bank
W tym „sterowanym” od lat lesie, na ponad 12 tys. ha powierzchni, żyje ogromna populacja zwierzyny - jelenie, daniele, sarny, dziki, lisy, masa ptactwa, a ostatnio i bobry bytujące tuż przy Kuźni Raciborskiej. Problemem leśników jest dziś znalezienie odpowiedzi na pytanie, jak wielka może być populacja danego gatunku na tym terenie - oznajmia P. Nasiadka. Czy nadmierny rozrost szkodzi? Okazuje się, że tak. Odradzaniu się lasu na pożarzysku szkodzą przede wszystkim duzi roślinożercy - jelenie i sarny. Te pierwsze, głównie ze względu na wysokie zapotrzebowanie pokarmowe i bytowanie w nierzadko licznych grupach (chmarach). Jelenie żerując uszkadzają zarówno młode drzewka zgryzając ich pędy, oraz drzewa starsze, głównie sosnę na skutek zgryzania jej kory (tzw. spałowanie). Niepozorna wydawałoby się sarna również może mieć swój udział w ograniczaniu odnowienia lasu na terenie poklęskowym. Ze względu na niewielkie wymiary ciała, sarna dla zachowania ciepłoty i poprawnego funkcjonowania organizmu potrzebuje pokarmu wysokoenergetycznego, łatwo strawnego. Jego źródłem są w okresie lata zioła i liście niezdrewniałych jeszcze pędów drzew i krzewów. Zimą sarny zjadają (zgryzają) pędy i pączki drzew, głównie gatunków liściastych i krzewów. Uszkodzenia drzewek ważnych z punktu widzenia leśników mogą być nierzadko bardzo dotkliwe. Pozbawione znacznej liczby pędów i pączków drzewa nie są w stanie rozwijać się prawidłowo. Przybierają często formy krzaczaste lub zamierają. Ostatnimi czasy kłopot sprawiają lisy podchodzące do zagród i porywające kury. Lisy zaś to potencjalne źródło epidemii wścieklizny. Mówiąc wprost: ich liczba musi być utrzymywana na stałym poziomie.
Znacznie trudniejsze jest, niestety, określenie, jak wielka jest sarnia czy lisia rodzina w rudzkich i kuźniańskich lasach. Metody, która gwarantowałaby dokładne policzenie zwierząt żyjących na wolności jeszcze nie wymyślono - zapewnia Nasiadka. Co prawda w Ameryce Płn. łosie można policzyć z samolotu, ale tylko dzięki temu, że bytują w przerzedzonym drzewostanie typowym dla ekosystemów północnych. W Polsce liczą myśliwi i leśnicy. Niektórzy naukowcy bazują na pozostawionych śladach. Wszystko jednak obarczone jest dużym błędem. Można powiedzieć: na chybił trafił. Nie udało się opatentować żadnej metody, która ze 100 proc. pewnością pozwoli dać odpowiedź na pytanie, ile zwierząt żyje w danym lesie?
Należy zrobić wszystko, by błąd okazał się jak najmniejszy. Wynik liczenia stanowi bowiem podstawę do określenia wielkości corocznego odstrzału dla kół myśliwskich, a ten nie może zaburzyć równowagi w miejscowym ekosystemie. Sprawa jest - z punktu widzenia lasu - bardzo delikatna. Zbyt mały odstrzał sprawi, że np. jelenie zwiększą swoją liczebność i będą szkodziły uprawom. Zbyt duży może w konsekwencji zakłócić funkcjonowanie populacji.
Próbne pędzenia
Liczenie jest bardzo skomplikowane. Wymaga uwzględnienia wielu współczynników, a dopiero powtarzanie zabiegu przez kilka lat zbliża nas do wyniku w miarę pewnego - słyszymy od Zenona Pietrasa, nadleśniczego z Rud Raciborskich. Od dziesięciu lat miejscowe Nadleśnictwo zawierza metodzie tzw. pędzeń próbnych. Polega ona na wydzieleniu z całego kompleksu 10 proc. powierzchni w formie równomiernie rozmieszczonych w terenie pędzeń próbnych, tj. obszarów obejmujących od 2 do 4 oddziałów leśnych. Przez kilka dni myśliwi, leśnicy i specjaliści z IBL-u liczą na każdym z nich spotkaną zwierzynę.
Liczenie przypomina trochę polowanie. Z jednej strony kwartału idą naganiacze. Krzycząc i uderzając w drzewa płoszą wszystko, co żyje. Sarny, jelenie, daniele, dziki i lisy idą wprost na ludzi rozstawionych wzdłuż trzech pozostałych boków. Ci stoją nieruchomo, licząc i wpisując na kartki widziane ze swojej lewej strony okazy. Nie ma żadnych gwarancji, że cała zwierzyna została wypłoszona. Dziki mają w krzakach swój system korytarzy. Długo wyczekują w obliczu zagrożenia. Mogą w ogóle zrezygnować z ucieczki, jeśli naganiacz przejdzie daleko od nich. Podobnie sarna, która ma mocno rozwinięty instynkt samozachowawczy.
Wyniki poddawane są potem obróbce. Teoretycznie, policzone na 10 proc. powierzchni zwierzęta mogą stanowić 10 proc. całej miejscowej populacji. Sprawa nie jest jednak taka prosta. Trzeba uwzględnić dane myśliwych i leśników, wyniki z poprzednich lat i wielkość rozrodu charakterystyczną dla gatunku.
Po pierwszym liczeniu dziesięć lat temu mieliśmy znacznie uboższe wyobrażenie o zwierzynie niż dziś, kiedy potrafimy już uchwycić pewne tendencje. Jednak i tak jesteśmy w połowie drogi. W miarę pełny obraz będziemy mieli za kilka, może kilkanaście lat - mówi Paweł Nasiadka, który od lat kieruje pędzeniami w lasach rudzkich. Wyniki będą znane za kilka tygodni.
Bez szans
W tegorocznym liczeniu mogliśmy uczestniczyć dzięki uprzejmości Nadleśnictwa Rudy Raciborskie. Zbiórka o godz. 8.00 rano w leśniczówce w Kuźni Raciborskiej, podział na naganiaczy i liczących, potem już w las. Cała operacja zajmuje kilka godzin. Można nieźle przemarznąć i zgłodnieć. Po robocie czekała jednak na nas ciepła fasolka z mięsem i gorąca herbata.
Sprzęt fotograficzny można wziąć ze sobą, ale szanse na „upolowanie” sarny lub jelenia na kliszy są małe, choć wszystko, jak zawsze, zależy od szczęścia. Z reguły jednak można cały dzień nastawiać się na ten jedyny spust migawki, a i tak nic z tego nie wyjdzie. Nie wiemy przecież skąd wybiegnie zwierzyna. Wszystko dzieje się w ułamku sekundy. Górą są ci, którzy mają aparaty wysokiej klasy, zdolne wykonać kilka zdjęć na sekundę, wyposażone w teleobiektywy i auto focus, czyli funkcję automatycznego ustawiania ostrości. Nam, niestety, nie udało się sfotografować ani jednego okazu.
Grzegorz Wawoczny
W naszych umysłach las to królestwo zwierząt. Wszystko komponuje się w jedną całość. Są sarny, jelenie, dziki, lisy, zające, do tego grzyby, maliny, polanki, strumyki no i ludzie, którzy z tego lasu żyją. Są też myśliwi i leśnicy, a także kłusownicy. Ci pierwsi starający się żyć z tym lasem w symbiozie, dbający o jego kondycję, ci ostatni bezwzględni, wrogowie zwierzyny. O tym, że las to dar, nie trzeba chyba nikogo przekonywać. Jak jednak z tego daru korzystać, by nie szkodzić, a zyskiwać?
Inżynierowie lasu
Współczesna gospodarka leśna nie odpowiada popularnym wyobrażeniom ludzi, dla których to natura jest głównym motorem zachodzących procesów. Owszem jest zwierzyna i drzewa, ale podejście do fauny i flory ma więcej wspólnego z nowoczesną inżynierią niż bezgranicznym zaufaniem siłom przyrody. Laikom trudno to dostrzec, bo to działania na wiele lat. Ich efekty są trudno dostrzegalne. Kiedy jednak przyjrzymy się im z bliska zauważymy, jak wiele zależy od ludzi, choć myślimy, iż natura poradzi sobie sama.
Weźmy odbudowę pożarzyska, która była okazją do przebudowy drzewostanu. Sosnę zastąpiono gatunkami liściastymi, bezpieczniejszymi na wypadek pożaru, ale i lepiej przystosowanymi do wegetowania w warunkach górnośląskich. Takie mocniejsze drzewka z zakrytym systemem korzeniowym produkowane są w nowoczesnej szkółce kontenerowej w Nędzy, jednej z nielicznych tego typu w Europie. Las pocięto jak tort drogami przeciwpożarowymi. Powstał sprawny system monitorowania kompleksu. Wszystko po to, by zapobiec podobnej tragedii, takiej jak z 1992 r.
Nic na bank
W tym „sterowanym” od lat lesie, na ponad 12 tys. ha powierzchni, żyje ogromna populacja zwierzyny - jelenie, daniele, sarny, dziki, lisy, masa ptactwa, a ostatnio i bobry bytujące tuż przy Kuźni Raciborskiej. Problemem leśników jest dziś znalezienie odpowiedzi na pytanie, jak wielka może być populacja danego gatunku na tym terenie - oznajmia P. Nasiadka. Czy nadmierny rozrost szkodzi? Okazuje się, że tak. Odradzaniu się lasu na pożarzysku szkodzą przede wszystkim duzi roślinożercy - jelenie i sarny. Te pierwsze, głównie ze względu na wysokie zapotrzebowanie pokarmowe i bytowanie w nierzadko licznych grupach (chmarach). Jelenie żerując uszkadzają zarówno młode drzewka zgryzając ich pędy, oraz drzewa starsze, głównie sosnę na skutek zgryzania jej kory (tzw. spałowanie). Niepozorna wydawałoby się sarna również może mieć swój udział w ograniczaniu odnowienia lasu na terenie poklęskowym. Ze względu na niewielkie wymiary ciała, sarna dla zachowania ciepłoty i poprawnego funkcjonowania organizmu potrzebuje pokarmu wysokoenergetycznego, łatwo strawnego. Jego źródłem są w okresie lata zioła i liście niezdrewniałych jeszcze pędów drzew i krzewów. Zimą sarny zjadają (zgryzają) pędy i pączki drzew, głównie gatunków liściastych i krzewów. Uszkodzenia drzewek ważnych z punktu widzenia leśników mogą być nierzadko bardzo dotkliwe. Pozbawione znacznej liczby pędów i pączków drzewa nie są w stanie rozwijać się prawidłowo. Przybierają często formy krzaczaste lub zamierają. Ostatnimi czasy kłopot sprawiają lisy podchodzące do zagród i porywające kury. Lisy zaś to potencjalne źródło epidemii wścieklizny. Mówiąc wprost: ich liczba musi być utrzymywana na stałym poziomie.
Znacznie trudniejsze jest, niestety, określenie, jak wielka jest sarnia czy lisia rodzina w rudzkich i kuźniańskich lasach. Metody, która gwarantowałaby dokładne policzenie zwierząt żyjących na wolności jeszcze nie wymyślono - zapewnia Nasiadka. Co prawda w Ameryce Płn. łosie można policzyć z samolotu, ale tylko dzięki temu, że bytują w przerzedzonym drzewostanie typowym dla ekosystemów północnych. W Polsce liczą myśliwi i leśnicy. Niektórzy naukowcy bazują na pozostawionych śladach. Wszystko jednak obarczone jest dużym błędem. Można powiedzieć: na chybił trafił. Nie udało się opatentować żadnej metody, która ze 100 proc. pewnością pozwoli dać odpowiedź na pytanie, ile zwierząt żyje w danym lesie?
Należy zrobić wszystko, by błąd okazał się jak najmniejszy. Wynik liczenia stanowi bowiem podstawę do określenia wielkości corocznego odstrzału dla kół myśliwskich, a ten nie może zaburzyć równowagi w miejscowym ekosystemie. Sprawa jest - z punktu widzenia lasu - bardzo delikatna. Zbyt mały odstrzał sprawi, że np. jelenie zwiększą swoją liczebność i będą szkodziły uprawom. Zbyt duży może w konsekwencji zakłócić funkcjonowanie populacji.
Próbne pędzenia
Liczenie jest bardzo skomplikowane. Wymaga uwzględnienia wielu współczynników, a dopiero powtarzanie zabiegu przez kilka lat zbliża nas do wyniku w miarę pewnego - słyszymy od Zenona Pietrasa, nadleśniczego z Rud Raciborskich. Od dziesięciu lat miejscowe Nadleśnictwo zawierza metodzie tzw. pędzeń próbnych. Polega ona na wydzieleniu z całego kompleksu 10 proc. powierzchni w formie równomiernie rozmieszczonych w terenie pędzeń próbnych, tj. obszarów obejmujących od 2 do 4 oddziałów leśnych. Przez kilka dni myśliwi, leśnicy i specjaliści z IBL-u liczą na każdym z nich spotkaną zwierzynę.
Liczenie przypomina trochę polowanie. Z jednej strony kwartału idą naganiacze. Krzycząc i uderzając w drzewa płoszą wszystko, co żyje. Sarny, jelenie, daniele, dziki i lisy idą wprost na ludzi rozstawionych wzdłuż trzech pozostałych boków. Ci stoją nieruchomo, licząc i wpisując na kartki widziane ze swojej lewej strony okazy. Nie ma żadnych gwarancji, że cała zwierzyna została wypłoszona. Dziki mają w krzakach swój system korytarzy. Długo wyczekują w obliczu zagrożenia. Mogą w ogóle zrezygnować z ucieczki, jeśli naganiacz przejdzie daleko od nich. Podobnie sarna, która ma mocno rozwinięty instynkt samozachowawczy.
Wyniki poddawane są potem obróbce. Teoretycznie, policzone na 10 proc. powierzchni zwierzęta mogą stanowić 10 proc. całej miejscowej populacji. Sprawa nie jest jednak taka prosta. Trzeba uwzględnić dane myśliwych i leśników, wyniki z poprzednich lat i wielkość rozrodu charakterystyczną dla gatunku.
Po pierwszym liczeniu dziesięć lat temu mieliśmy znacznie uboższe wyobrażenie o zwierzynie niż dziś, kiedy potrafimy już uchwycić pewne tendencje. Jednak i tak jesteśmy w połowie drogi. W miarę pełny obraz będziemy mieli za kilka, może kilkanaście lat - mówi Paweł Nasiadka, który od lat kieruje pędzeniami w lasach rudzkich. Wyniki będą znane za kilka tygodni.
Bez szans
W tegorocznym liczeniu mogliśmy uczestniczyć dzięki uprzejmości Nadleśnictwa Rudy Raciborskie. Zbiórka o godz. 8.00 rano w leśniczówce w Kuźni Raciborskiej, podział na naganiaczy i liczących, potem już w las. Cała operacja zajmuje kilka godzin. Można nieźle przemarznąć i zgłodnieć. Po robocie czekała jednak na nas ciepła fasolka z mięsem i gorąca herbata.
Sprzęt fotograficzny można wziąć ze sobą, ale szanse na „upolowanie” sarny lub jelenia na kliszy są małe, choć wszystko, jak zawsze, zależy od szczęścia. Z reguły jednak można cały dzień nastawiać się na ten jedyny spust migawki, a i tak nic z tego nie wyjdzie. Nie wiemy przecież skąd wybiegnie zwierzyna. Wszystko dzieje się w ułamku sekundy. Górą są ci, którzy mają aparaty wysokiej klasy, zdolne wykonać kilka zdjęć na sekundę, wyposażone w teleobiektywy i auto focus, czyli funkcję automatycznego ustawiania ostrości. Nam, niestety, nie udało się sfotografować ani jednego okazu.
Grzegorz Wawoczny
Najnowsze komentarze