Nie jesteś beznadziejny
Minął już rok odkąd powołano Środowiskową Świetlicę Samopomocy „Nadzieja” przy ul. Kozielskiej prowadzoną przez Caritas Rejon Racibórz. Dla wielu ludzi, którzy zdecydowali się tu przyjść staje się ona jakby drugim domem. Tym, co sprawia, że chętnie tu wracają jest z pewnością również zaufanie, jakim obdarzyli opiekujących się nimi terapeutów.
Uczęszcza do niej obecnie około trzydziestu osób w wieku od 20 do 60 lat z zaburzeniami psychicznymi z gminy Racibórz oraz powiatów raciborskiego i głubczyckiego, skąd są dowożeni busem Caritasu.
Nie są od nich pobierane żadne opłaty. Mogą tu liczyć na opiekę psychologa, psychiatry i innych lekarzy oraz udział w różnorodnych zajęciach w pracowniach - plastycznej, robótek ręcznych, komputerowej, krawieckiej, muzycznej i kulinarnej. Znajdują tu również namiastkę prawdziwego domu, którego wielu z nich brakuje.
Powiedzieć komuś: „Jesteś beznadziejny” jest bodajże jednym z najboleśniejszych zarzutów względem człowieka. Wydaje się, że zwrot ten jest w stanie wprowadzić daną osobę w głębokie zranienie duchowe. Utwierdzić kogoś w nadziei, to tak, jakby zapalić światełko w ciemnym tunelu życia. Nadzieja - to przepiękne słowo i niezmiernie ubogacająca wartość. Tytułując tym słowem naszą świetlicę chcieliśmy podkreślić, że chce ona dać nowe światełko nadziei tym, którzy spędzają i będą spędzać w niej cząstkę swego życia - mówi Robert Urbanowski, kierownik placówki. Jest absolwentem teologii i sztuki na Uniwersytecie w Liege w Belgii oraz Akademii Teologii Św. Jacka w Warszawie. Posiada kwalifikacje w prowadzeniu psychoterapii Gestalt, które zdobył na Associates Training Los Angeles w Lille. Odnalazł tu swoje powołanie. Do podjęcia decyzji o rozpoczęciu pracy w świetlicy, a zarazem jej współtworzeniu wraz z dyrektorem Caritas Rejon Racibórz ks. Wilhelmem Schiwoniem skłoniło go pragnienie, aby stworzyć miejsce, gdzie ludzie z problemami psychicznymi mogliby spokojnie, choć przez parę godzin poczuć się bezpiecznie, być dowartościowani, oderwać się od świata tych, z którymi utożsamiali swoją chorobę.
Pomóc samemu sobie
Dostrzec można, niestety, brak należytej opieki nad tymi ludźmi ze strony władz samorządowych. Co prawda, nieźle jest w samym Raciborzu, ale chorzy z ościennych miejscowości w powiecie zdani są niejednokrotnie na siebie, gdyż często nawet najbliższa rodzina nie jest dla nich życzliwa i skora do pomocy. Uważam też, że w Polsce jesteśmy jeszcze mało tolerancyjni względem osób niepełnosprawnych, szczególnie psychicznie. Wychodzi z nas niedobry zwyczaj, że jeśli ktoś nie pasuje do większości, to należy go ze społeczeństwa usunąć. Jesteśmy też „do tyłu” w dostępności psychoterapii. Moje doświadczenia zebrane we Francji w ARCE Jeana Vanier'a pokazują, że psychoterapia jest bardzo efektywnym modelem terapeutycznym. Zajęcia z zakresu terapii zajęciowej są dla człowieka chorego psychicznie drogą do poprawy zdrowia i dobrego samopoczucia psychofizycznego. Powodują wyjście ze stanów obojętności i życiowej abnegacji. Dążymy do tego, by nasi podopieczni czuli, że są potrzebni, że potrafią zrobić coś pożytecznego. W nazwie świetlicy widnieje słowo „samopomoc” - znaczy to, że uczestnicy zajęć sami mają sobie pomagać wychodzić z choroby, a my terapeuci jesteśmy tymi, którzy ich odpowiednio ukierunkowują. I w kontekście tego cieszy nas bardzo fakt, że wytworzyły się między nimi więzy przyjaźni. Najpiękniejszy jest poniedziałek, kiedy z utęsknieniem przyjeżdżają i opowiadają przeżycia z weekendu - dodaje. Dzięki temu, że jest malarzem, ma możliwość rozbudzenia w uczestnikach terapii wyobraźni i zdolności manualnych. Dowiedziono bowiem, że kolor i możliwość operowania nim wraz ze światłem daje duże możliwości zatrzymania lub nawet cofnięcie choroby psychicznej. Zajęcia mają charakter terapii relaksacyjnej.
Życie odkrywane na nowo
Do świetlicy trafili różni ludzie. Niektórzy z nich spędzili w szpitalach psychiatrycznych nawet do 10 lat. Inni właściwie nie opuszczali domu, który stał się ich więzieniem. Jest wśród nich dziewczyna, która przez trzy lata zamknięta była przez rodziców w jednym pokoju. Wyobcowani z realnego świata, uczą się jakby żyć na nowo w rzeczywistości, która ich otacza. Przypominają sobie umiejętność czytania, pisania, liczenia, nawiązywania relacji z innymi ludźmi, dbania o higienę osobistą. Oni wszyscy mają potrzebę znalezienia własnego miejsca w społeczeństwie. Świadczy o tym fakt, że z utęsknieniem oczekują codziennych spotkań w świetlicy.
Przechodzę do największego pokoju, gdzie są komputery, telewizor, stół przy którym można posiedzieć, spożyć posiłek, porozmawiać. Tutaj po godz. 12. przychodzą wszyscy na chwilę relaksu po zajęciach terapeutycznych w pracowniach.
Dorota ma 26 lat. Uśmiecha się rezolutnie. Ukończyła szkołę specjalną w Głubczycach, po której przebywała w domu. Do świetlicy uczęszcza od pół roku, dojeżdżając busem Caritasu z Dzierżysławia. Mieszkam z mamą. Bardzo chciałam iść do ludzi i to marzenie się spełniło. Lubię tu przyjeżdżać. Moje życie zmieniło się na lepsze. Nauczyłam się gotować, piec ciasto, robić sałatkę. Najbardziej jednak lubię grać w gry komputerowe. Przyjaźnię się z wieloma ludźmi. Kiedy są święta lub dłuższe przerwy, brakuje mi świetlicy. Znalazłam tu swoją sympatię! Chciałabym dla niego przygotować coś na walentynki. Zastanawiam się co on dla mnie przygotuje...- mówi.
Weronika cierpi na zespół Downa. Mieszka w Kornicy z matką, ojcem, bratem i siostrą. Jest tu od niedawna, ale już widać zmiany w jej zachowaniu. Jest pogodniejsza, z zapałem oddaje się różnym zajęciom w kuchni, co lubi najbardziej. Ma już swoje drobne osiągnięcia. Jest dumna z sałatki, którą zrobiła razem z innymi. Chciałabym nauczyć się również piec ciasto - mówi nieśmiało spuszczając głowę.
Mogę tu robić to, na co zwykle nie mam ochoty ani czasu, przebywając w domu. Podoba mi się różnorodność zajęć, po prostu nie jest monotonnie. Lubię tu przychodzić, ponieważ mogę liczyć na wsparcie w tarapatach. Od kiedy tu jestem zaczęłam optymistycznie patrzeć na życie, nie myślę o chorobie. Czuję się tu jak w domu - zwierza się Wanda.
46-letniej Marii z Raciborza, chociaż jest tu od niedawna, już spodobała się miła i pogodna atmosfera tego miejsca. Myślę, że uczestnictwo w zajęciach nauczy mnie przebywania wśród innych ludzi. Lubię spacerować, więc mam nadzieję, że nieraz wspólnie wybierzemy się na długi spacer - mówi. W naszej świetlicy bardzo lubię zajęcia i gry w zespole, ale również indywidualne pogadanki. Bardzo mnie cieszy, że nie czuję się samotny, że otacza mnie tu wiele dobrych osób. Cieszą mnie moje sukcesy w kuchni i przy komputerze - dopowiada Rajnold, dojeżdżający z Owsiszcz.
Lidia Neborowska przyjeżdża do świetlicy z Krzanowic. Ma 44 lata. 18 lutego minie rok odkąd tu przebywa. Urodziła się z porażeniem mózgowym. Większość dzieciństwa spędziła w szpitalach i sanatoriach, gdzie uczyła się samodzielności, mycia, ubierania, ścielenia łóżka, wychodzenia na spacer. Wiele z tych czynności sprawiało jej kłopot ze względu na to, że nieodłącznymi towarzyszami jej życia są kule lub wózek inwalidzki. Mieszkam z rodzicami. Mama ma 64 lata, ojciec 66. Najgorszym dla mnie okresem jest zima, ze względu na to, że większość czasu spędza się wówczas w domu, a czułam się tam bardzo samotna. To się zmieniło, odkąd uczęszczam do świetlicy. Lubię tu przyjeżdżać, bo podoba mi się miła atmosfera tego miejsca, wzajemne zrozumienie, koleżanki i koledzy - choć są ode mnie trochę inni, bo nie chodzą o kulach. Dobrze i szybko mija mi tu czas. Nabyłam tu umiejętność pisania na komputerze, oddaję się też chętnie robótkom ręcznym i tworzeniu prac plastycznych. W chwilach natchnienia - zwykle słuchając delikatnej muzyki - piszę wiersze. Mój zapał do poezji zrodził się w dzieciństwie, gdy chodziłam do szkoły. Aż po dziś dzień żyję moją małą poezją. Przyznam szczerze, że do niedawna nie dzieliłam się nią z nikim. Pisałam tylko dla siebie, jak to się mówi „do szuflady”. Kiedy piszę, odczuwam wewnętrzny spokój i koncentrację. Wraz z tworzeniem nowych treści rodzi się we mnie radość. Dosyć często moje wiersze łagodzą mój smutek. Przyznam się, że czasem pisząc płaczę... - zamyśla się. Poproszona o pokazanie jednego z wierszy, decyduje się na ten, noszący tytuł „Samotna”: „Z samotnością mi do twarzy; zobacz jak pięknie wyglądam; zielona nadzieja; czerwona miłość; niebieska pamięć; czarna złość; i kapelusz; i uśmiech; nie, nie jestem samotna, bo mam w sobie nadzieję***Czekam na Ciebie; jeszcze bardziej; niż przed rokiem; Zasnuwam domysłami; zdrowy rozsądek; Nadzieja - pająk; jest moim sprzymierzeńcem”.
Chętnie podejmuje ze mną rozmowę 56-letni Karol z Krowiarek. Jest na rencie. Mieszka z bratem, który zajmuje się gospodarstwem. Ojciec zmarł dziesięć lat temu, matka przed pięcioma laty. Podoba mi się tu. Lubię gimnastykę, komputery. Wesoło tu jest. Chciałbym, żeby było coraz więcej gier i zabaw, bo one bardzo poprawiają moje samopoczucie - stwierdza.
Teresa, mieszkająca w Kietrzu, ma 45 lat. Również przebywała do tej pory w domu. Jest tu od kilkunastu dni, ale już powoli przyzwyczaja się do nowego środowiska, nabiera zaufania. Nudziło mi się. Mieszkam z mamą, tato już nie żyje. Mam też dwie siostry i brata, ale oni założyli już własne rodziny - mówi.
23-letnia Małgosia z Rudyszwałdu, po ukończeniu szkoły specjalnej właściwie nie opuszczała domu. Dlatego świetlica, kontakt z ludźmi są dla niej czymś niezmiernie ważnym. Nauczyłam się tutaj szyć, gotować i sprzątać. Wykorzystuję te umiejętności w domu. Zaprzyjaźniłam się też z wieloma osobami - zwierza się nieśmiało.
Uśmiech czyni cuda
Opierając się na doświadczeniach innych zespołów terapeutycznych, zwłaszcza francuskich, w świetlicy wprowadzono na stałe terapię śmiechu. Ma ona na celu pobudzenie do pozbycia się agresji, złych uczuć, wywołanie uśmiechu i radości na twarzach. I tak jest. Znika lęk, wraca entuzjazm, chęć pokonywania życiowych problemów, budzi się uśpiona energia do zmagania się z chorobą i cierpieniem, motywacja do pracy nad sobą. Na nowo chce się żyć. U niektórych podopiecznych zauważyć można znaczną poprawę stanu zdrowia, jak też większą odpowiedzialność za samych siebie i innych. Aby zintegrować grupę, w sierpniu ubiegłego roku udało się zorganizować wakacje, które okazały się dużym przeżyciem a zarazem lekcją przetrwania, przystosowania i przygotowania uczestników terapii do życia w społeczeństwie. Z braku środków odbywały się one na terenie świetlicy. Te osiem dni pozwoliło terapeutom poznać lepiej podopiecznych i zaobserwować ich możliwości w sytuacjach, w których się znajdowali. Zamiar się powiódł. Efektem integracji jest uformowanie się schematu prawdziwej dużej rodziny.
Czekamy na nowych przyjaciół. Marzę o tym, byśmy mogli pracować dalej, żebym nigdy nie musiał stwierdzić, że trzeba zamknąć naszą placówkę, chociażby z powodów tak przyziemnych jak pieniądze. Boję się tego dnia i ufam, że nigdy nie nadejdzie - mówi Robert Urbanowski.
Ewa Halewska
Nie są od nich pobierane żadne opłaty. Mogą tu liczyć na opiekę psychologa, psychiatry i innych lekarzy oraz udział w różnorodnych zajęciach w pracowniach - plastycznej, robótek ręcznych, komputerowej, krawieckiej, muzycznej i kulinarnej. Znajdują tu również namiastkę prawdziwego domu, którego wielu z nich brakuje.
Powiedzieć komuś: „Jesteś beznadziejny” jest bodajże jednym z najboleśniejszych zarzutów względem człowieka. Wydaje się, że zwrot ten jest w stanie wprowadzić daną osobę w głębokie zranienie duchowe. Utwierdzić kogoś w nadziei, to tak, jakby zapalić światełko w ciemnym tunelu życia. Nadzieja - to przepiękne słowo i niezmiernie ubogacająca wartość. Tytułując tym słowem naszą świetlicę chcieliśmy podkreślić, że chce ona dać nowe światełko nadziei tym, którzy spędzają i będą spędzać w niej cząstkę swego życia - mówi Robert Urbanowski, kierownik placówki. Jest absolwentem teologii i sztuki na Uniwersytecie w Liege w Belgii oraz Akademii Teologii Św. Jacka w Warszawie. Posiada kwalifikacje w prowadzeniu psychoterapii Gestalt, które zdobył na Associates Training Los Angeles w Lille. Odnalazł tu swoje powołanie. Do podjęcia decyzji o rozpoczęciu pracy w świetlicy, a zarazem jej współtworzeniu wraz z dyrektorem Caritas Rejon Racibórz ks. Wilhelmem Schiwoniem skłoniło go pragnienie, aby stworzyć miejsce, gdzie ludzie z problemami psychicznymi mogliby spokojnie, choć przez parę godzin poczuć się bezpiecznie, być dowartościowani, oderwać się od świata tych, z którymi utożsamiali swoją chorobę.
Pomóc samemu sobie
Dostrzec można, niestety, brak należytej opieki nad tymi ludźmi ze strony władz samorządowych. Co prawda, nieźle jest w samym Raciborzu, ale chorzy z ościennych miejscowości w powiecie zdani są niejednokrotnie na siebie, gdyż często nawet najbliższa rodzina nie jest dla nich życzliwa i skora do pomocy. Uważam też, że w Polsce jesteśmy jeszcze mało tolerancyjni względem osób niepełnosprawnych, szczególnie psychicznie. Wychodzi z nas niedobry zwyczaj, że jeśli ktoś nie pasuje do większości, to należy go ze społeczeństwa usunąć. Jesteśmy też „do tyłu” w dostępności psychoterapii. Moje doświadczenia zebrane we Francji w ARCE Jeana Vanier'a pokazują, że psychoterapia jest bardzo efektywnym modelem terapeutycznym. Zajęcia z zakresu terapii zajęciowej są dla człowieka chorego psychicznie drogą do poprawy zdrowia i dobrego samopoczucia psychofizycznego. Powodują wyjście ze stanów obojętności i życiowej abnegacji. Dążymy do tego, by nasi podopieczni czuli, że są potrzebni, że potrafią zrobić coś pożytecznego. W nazwie świetlicy widnieje słowo „samopomoc” - znaczy to, że uczestnicy zajęć sami mają sobie pomagać wychodzić z choroby, a my terapeuci jesteśmy tymi, którzy ich odpowiednio ukierunkowują. I w kontekście tego cieszy nas bardzo fakt, że wytworzyły się między nimi więzy przyjaźni. Najpiękniejszy jest poniedziałek, kiedy z utęsknieniem przyjeżdżają i opowiadają przeżycia z weekendu - dodaje. Dzięki temu, że jest malarzem, ma możliwość rozbudzenia w uczestnikach terapii wyobraźni i zdolności manualnych. Dowiedziono bowiem, że kolor i możliwość operowania nim wraz ze światłem daje duże możliwości zatrzymania lub nawet cofnięcie choroby psychicznej. Zajęcia mają charakter terapii relaksacyjnej.
Życie odkrywane na nowo
Do świetlicy trafili różni ludzie. Niektórzy z nich spędzili w szpitalach psychiatrycznych nawet do 10 lat. Inni właściwie nie opuszczali domu, który stał się ich więzieniem. Jest wśród nich dziewczyna, która przez trzy lata zamknięta była przez rodziców w jednym pokoju. Wyobcowani z realnego świata, uczą się jakby żyć na nowo w rzeczywistości, która ich otacza. Przypominają sobie umiejętność czytania, pisania, liczenia, nawiązywania relacji z innymi ludźmi, dbania o higienę osobistą. Oni wszyscy mają potrzebę znalezienia własnego miejsca w społeczeństwie. Świadczy o tym fakt, że z utęsknieniem oczekują codziennych spotkań w świetlicy.
Przechodzę do największego pokoju, gdzie są komputery, telewizor, stół przy którym można posiedzieć, spożyć posiłek, porozmawiać. Tutaj po godz. 12. przychodzą wszyscy na chwilę relaksu po zajęciach terapeutycznych w pracowniach.
Dorota ma 26 lat. Uśmiecha się rezolutnie. Ukończyła szkołę specjalną w Głubczycach, po której przebywała w domu. Do świetlicy uczęszcza od pół roku, dojeżdżając busem Caritasu z Dzierżysławia. Mieszkam z mamą. Bardzo chciałam iść do ludzi i to marzenie się spełniło. Lubię tu przyjeżdżać. Moje życie zmieniło się na lepsze. Nauczyłam się gotować, piec ciasto, robić sałatkę. Najbardziej jednak lubię grać w gry komputerowe. Przyjaźnię się z wieloma ludźmi. Kiedy są święta lub dłuższe przerwy, brakuje mi świetlicy. Znalazłam tu swoją sympatię! Chciałabym dla niego przygotować coś na walentynki. Zastanawiam się co on dla mnie przygotuje...- mówi.
Weronika cierpi na zespół Downa. Mieszka w Kornicy z matką, ojcem, bratem i siostrą. Jest tu od niedawna, ale już widać zmiany w jej zachowaniu. Jest pogodniejsza, z zapałem oddaje się różnym zajęciom w kuchni, co lubi najbardziej. Ma już swoje drobne osiągnięcia. Jest dumna z sałatki, którą zrobiła razem z innymi. Chciałabym nauczyć się również piec ciasto - mówi nieśmiało spuszczając głowę.
Mogę tu robić to, na co zwykle nie mam ochoty ani czasu, przebywając w domu. Podoba mi się różnorodność zajęć, po prostu nie jest monotonnie. Lubię tu przychodzić, ponieważ mogę liczyć na wsparcie w tarapatach. Od kiedy tu jestem zaczęłam optymistycznie patrzeć na życie, nie myślę o chorobie. Czuję się tu jak w domu - zwierza się Wanda.
46-letniej Marii z Raciborza, chociaż jest tu od niedawna, już spodobała się miła i pogodna atmosfera tego miejsca. Myślę, że uczestnictwo w zajęciach nauczy mnie przebywania wśród innych ludzi. Lubię spacerować, więc mam nadzieję, że nieraz wspólnie wybierzemy się na długi spacer - mówi. W naszej świetlicy bardzo lubię zajęcia i gry w zespole, ale również indywidualne pogadanki. Bardzo mnie cieszy, że nie czuję się samotny, że otacza mnie tu wiele dobrych osób. Cieszą mnie moje sukcesy w kuchni i przy komputerze - dopowiada Rajnold, dojeżdżający z Owsiszcz.
Lidia Neborowska przyjeżdża do świetlicy z Krzanowic. Ma 44 lata. 18 lutego minie rok odkąd tu przebywa. Urodziła się z porażeniem mózgowym. Większość dzieciństwa spędziła w szpitalach i sanatoriach, gdzie uczyła się samodzielności, mycia, ubierania, ścielenia łóżka, wychodzenia na spacer. Wiele z tych czynności sprawiało jej kłopot ze względu na to, że nieodłącznymi towarzyszami jej życia są kule lub wózek inwalidzki. Mieszkam z rodzicami. Mama ma 64 lata, ojciec 66. Najgorszym dla mnie okresem jest zima, ze względu na to, że większość czasu spędza się wówczas w domu, a czułam się tam bardzo samotna. To się zmieniło, odkąd uczęszczam do świetlicy. Lubię tu przyjeżdżać, bo podoba mi się miła atmosfera tego miejsca, wzajemne zrozumienie, koleżanki i koledzy - choć są ode mnie trochę inni, bo nie chodzą o kulach. Dobrze i szybko mija mi tu czas. Nabyłam tu umiejętność pisania na komputerze, oddaję się też chętnie robótkom ręcznym i tworzeniu prac plastycznych. W chwilach natchnienia - zwykle słuchając delikatnej muzyki - piszę wiersze. Mój zapał do poezji zrodził się w dzieciństwie, gdy chodziłam do szkoły. Aż po dziś dzień żyję moją małą poezją. Przyznam szczerze, że do niedawna nie dzieliłam się nią z nikim. Pisałam tylko dla siebie, jak to się mówi „do szuflady”. Kiedy piszę, odczuwam wewnętrzny spokój i koncentrację. Wraz z tworzeniem nowych treści rodzi się we mnie radość. Dosyć często moje wiersze łagodzą mój smutek. Przyznam się, że czasem pisząc płaczę... - zamyśla się. Poproszona o pokazanie jednego z wierszy, decyduje się na ten, noszący tytuł „Samotna”: „Z samotnością mi do twarzy; zobacz jak pięknie wyglądam; zielona nadzieja; czerwona miłość; niebieska pamięć; czarna złość; i kapelusz; i uśmiech; nie, nie jestem samotna, bo mam w sobie nadzieję***Czekam na Ciebie; jeszcze bardziej; niż przed rokiem; Zasnuwam domysłami; zdrowy rozsądek; Nadzieja - pająk; jest moim sprzymierzeńcem”.
Chętnie podejmuje ze mną rozmowę 56-letni Karol z Krowiarek. Jest na rencie. Mieszka z bratem, który zajmuje się gospodarstwem. Ojciec zmarł dziesięć lat temu, matka przed pięcioma laty. Podoba mi się tu. Lubię gimnastykę, komputery. Wesoło tu jest. Chciałbym, żeby było coraz więcej gier i zabaw, bo one bardzo poprawiają moje samopoczucie - stwierdza.
Teresa, mieszkająca w Kietrzu, ma 45 lat. Również przebywała do tej pory w domu. Jest tu od kilkunastu dni, ale już powoli przyzwyczaja się do nowego środowiska, nabiera zaufania. Nudziło mi się. Mieszkam z mamą, tato już nie żyje. Mam też dwie siostry i brata, ale oni założyli już własne rodziny - mówi.
23-letnia Małgosia z Rudyszwałdu, po ukończeniu szkoły specjalnej właściwie nie opuszczała domu. Dlatego świetlica, kontakt z ludźmi są dla niej czymś niezmiernie ważnym. Nauczyłam się tutaj szyć, gotować i sprzątać. Wykorzystuję te umiejętności w domu. Zaprzyjaźniłam się też z wieloma osobami - zwierza się nieśmiało.
Uśmiech czyni cuda
Opierając się na doświadczeniach innych zespołów terapeutycznych, zwłaszcza francuskich, w świetlicy wprowadzono na stałe terapię śmiechu. Ma ona na celu pobudzenie do pozbycia się agresji, złych uczuć, wywołanie uśmiechu i radości na twarzach. I tak jest. Znika lęk, wraca entuzjazm, chęć pokonywania życiowych problemów, budzi się uśpiona energia do zmagania się z chorobą i cierpieniem, motywacja do pracy nad sobą. Na nowo chce się żyć. U niektórych podopiecznych zauważyć można znaczną poprawę stanu zdrowia, jak też większą odpowiedzialność za samych siebie i innych. Aby zintegrować grupę, w sierpniu ubiegłego roku udało się zorganizować wakacje, które okazały się dużym przeżyciem a zarazem lekcją przetrwania, przystosowania i przygotowania uczestników terapii do życia w społeczeństwie. Z braku środków odbywały się one na terenie świetlicy. Te osiem dni pozwoliło terapeutom poznać lepiej podopiecznych i zaobserwować ich możliwości w sytuacjach, w których się znajdowali. Zamiar się powiódł. Efektem integracji jest uformowanie się schematu prawdziwej dużej rodziny.
Czekamy na nowych przyjaciół. Marzę o tym, byśmy mogli pracować dalej, żebym nigdy nie musiał stwierdzić, że trzeba zamknąć naszą placówkę, chociażby z powodów tak przyziemnych jak pieniądze. Boję się tego dnia i ufam, że nigdy nie nadejdzie - mówi Robert Urbanowski.
Ewa Halewska
Najnowsze komentarze