Poniedziałek, 18 listopada 2024

imieniny: Klaudyny, Romana, Filipiny

RSS

Rus dziwacznie okryślał sytuację

30.10.2002 00:00
Londyńskie pamiętniki Arki Bożka (45)

Dopiero we Lwowie w radio, a słuchałem po całych nocach, zorientowałem się w ogromie nasze klęski. Niemcy triumfowali, pomimo to z pewną rezerwą. Rus w swych niemieckich audycjach jakoś dziwacznie okryślał sytuację. Francja i Anglia, niestety, nie były informowane jak się patrzy, one musiały brać dla swych komunikatów coś z niemieckiego, coś z rosyjskiego, a najmniej z Polskiego Radia.

Chaotyczne radio
 
Niestety, Polskie Radio było w kampanii wrześniowej tak chaotycznie obsłużone, że zgroza brała słuchać. W tym absolutnie nie było żadne zasady ani planu. To wszystko pachło naszą improwizacją i to laików. Poszczygólne audycje nawet nie były złe, tylko nie było tego zgrania, które jest potrzebne w takich nerwowych czasach, aby przywracać porządek, który tak bardzo potrzebny w takich katastrofach. Już w pierwszy dzień te błazeńskie: uwaga - uwaga - czekolada - kar...? itp. To błazeństwo bawić się w szyfry, kiedy się wszystko wali. Wydawało mi się to jak na wsi, gdy pożar domostwo pożyra a strażacy przy sikawkach się bawią w tempa, których ich nauczono przy sikawce dla parady i na pokaz. Potym to rozpaczliwe nawoływanie w świat. To było nawet prawdziwe, ale czy pomyślano o tym, że się w kraju robiło popłoch, a za granicą i tak niedużo reagowano na to?
 
Potym fatalnie oddziaływały te komunikaty i nowości, jak z frontu tak z polityki. To było po prostu śmieszne i szkodliwe, bo mąciło rzeczywistość. Cóż sobie zagranica, nawet ta nam przychylna, musiała o nas myśleć, słuchając nasze histeryczne bujdy? I nauczymy się na przyszłość, że do radia należą ludzie z żelaznymi nerwami, rutynowani społecznicy, którzy sami mogą ocynić, co jest możliwe, a co nie. W takich chwilach ludziska często potracą nerwy (wiem to po sobie), są skłonni do przesady i fantazji, nawet nie ze złej woli. Tak samo ci biedacy, co siedzą w stacji nadawczy, po tylu specjalnych nalotach na radiostację ich nerwy też nie ze stali. Tak że potym wychodziły takie dziwolągi, jak to miało miejsce we wrześniu.
 
Jedno co było dobre: patriotyczne pogadanki z historii, o bohaterstwie naszych przodków. To bardzo uspokajało. Ale cóż, kiedy po takiej audycji rozlega się histeryczne biadanie i nieprawdopodobnie wybujałe bujdy. Nigdy nie trzeba zapominać, że najwięcy się przesadza 1. przed wyborami, 2. podczas wojny, 3. po polowaniu. Długo później dowiedziałem się, że prawdziwi fachowcy pierwsi opuścili swe stanowiska ewakuując się, a pozostali na miejscu np. Warszawa II, laicy, nigdy nie mający do czynienia z radiem, byli  zupełnie nie przygotowani na tak gorące chwile.

Rosjanka emigrantka
 
Mój pobyt w Kutach trwał całych 6 dni i to od poniedziałku po południu aż do niedzieli 17.IX. w południe. W poniedziałek 11.IX było spokojnie. Nawet we wtorek żyło się jak w letnim pensjonacie. „Owidiusz” to pensjonat dla letnikowców. Posiedzicielem była Rosjanka emigrantka, żoniata z kierownikiem szkoły ukraińskiej. Jej mąż wydawał mi się Ukraińcem lojalnym wobec Polski. Ona zaś od pierwsze chwili drżała przed bolszewikami. Wciąż też biadała, że bolszewik na pewno przyjdzie do Kut. Ja chciałem jej to wyperswadować, że nie bolszewik, ale Niemiec, którego ona się nie obawiała. To mi się nie udało i ona zgadła. Była to przyzwoita kobieta, która do mnie miała nawet tak dalekie zaufanie, że gdy jej powiadam, że gdyby miał przyjść bolszewik, to ja nie uciekam, pozostanę, to ona mi stawiała do dyspozycji cały pensjonat, bo ona ucieknie przed bolszewikiem.

Ciosy okrutnego wodza
 
Wieczóry siedziałem przy radio, skrupulatnie słuchając wiadomości z całego świata. Była to dla mnie co dzień męka Pańska, którą przeżywałem słysząc jak ojczyzna umiera pod ciosami okrutnego wroga. Ja znałem metody i do czego zdolne hitlerowskie Niemcy lepi od moich rodaków, którzy nie mogli zrozumieć, że hitlerowskie Niemcy to coś zupełnie innego od tych z ostatniej wojny. Za to dubeltowo przeżywałem ból o Polskę, naród, o dziatki i żonę. Do tego wybierać się na tułaczkę bez najmniejszego pojęcia o przyszłości, to też nie uspokajało.
 
Zapoznałem się tam z paroma miejscowymi Żydami, jedyn mi specjalnie przypadł do gustu, niejaki p. Kasel, domokrążca z kilimami, który i Śląsk dobrze znał. Był to dobry Polak, ja, nawet wysłużony kapral polskiej armii. Swoją służbę odbywał w Poznaniu. Z tym zapoznałem się najbliżej. Gdzie on biedak może być.
 
Byłem też u księży, jak rzymskokatolickiego tak ormiańskiego. U nich się dowiedziałem adresu księdza Bibrzyckiego w Siret na Bukowinie. Od wtorku Kuty poczynały się coraz to bardziej zapełniać uchodźcami. W czwartek zjawili się pierwsi Mszowcy. (Ministerstwo Spraw Zagranicznych). W piątek widziałem samego ministra Becka, który zajął kwartyrę w sąsiednim domu u sołtysa. W sobotę pierwszego spotkałem Stefana Murka, który razym z żoną przybył z M.S.Z. do Kut. Główne biuro utworzono w miejscowym sądzie. W sobotę 16.IX Kuty tak sie zapełniły urzędami, ambasadami, wojskiem, że nie było miejsca się ruszyć.

Dział szyfrowy
 
U nas w willi zakwaterował się bliższy sztab i to dział szyfrowy. Na czele stał pewien podpułkownik, który robioł na mnie bardzo sympatyczne wrażenie. Z soboty na niedzielę 16-17.IX całą noc takie gadanie, takie latanie po domu, że miałem przeczucie, że coś się dzieje. Na wieczór trafiam w jadalni podpułkownika i zagaduję go o nowości, a on mi powiada: sytuacja stoi bardzo źle i w tej chwili łzy z oczu rozpoczynają mu lecieć ciurkiem. Pocieszam go jak mogę, pomimo że sam byłem potrzebny pociechy. No i potym: rób pan, żeby jak najprędzy otrzymać wizę rumuńską. W południe się dowiaduję, że bolszewicy przekroczyli granicę.
 
Teraz doprawdy byłem na rozstajny drodze, co robić, czy pozostać, czy ciągnąć z falą w kierunku Rumunii i dali w nieznane. Idę do M.S.Z, tam popłoch. Na gwałt wystawiają sobie paszporty dyplomatyczne, bo rzekomo tylko na takie Rumuni pozwalają przekraczać granicę. Zaś na zwykłe paszporty jeszcze w południe była potrzebna wiza rumuńska. Ja nie miałem wizy. Paszportu dyplomatycznego nie chciano mi wystawić pomimo że wystawiano wszystkim, ja, takim co nigdy nie mieli do czynienia z Niemcami. Była to zymsta p. Zaleskiego i Drymera. Nic nie pomogła interwencja u Samborskiego. Ci panowie nie mogli mnie widzieć. Poseł Kopeć robioł co mógł, nic mu się nie udało.Byłem potępiony przez M.S.Zowców.

Opracowanie R.K.

  • Numer: 44 (551)
  • Data wydania: 30.10.02