Czwartek, 19 grudnia 2024

imieniny: Gabrieli, Dariusza, Urbana

RSS

Zdarza mi się rozpłakać po udanym pokazie

15.03.2016 00:00 red

Aby przeprowadzić ten wywiad, musieliśmy się wbić w przepełniony grafik Stefanii Lazar. Udało nam się ją złapać pomiędzy Łodzią, a Rybnikiem.

Na spotkanie przyszła z walizkami, a godzinę ustaliła na 22.00. Tak właśnie wygląda każdy dzień Stefanii – rybniczanki, której modowa pasja stała się sposobem na życie. W kilka lat Stefania Lazar przeszła prawie wszystkie szczeble pracy przy pokazach mody, a dzisiaj jest producentką i reżyserem m.in. pokazów na Fashion Week w Polsce i nie tylko.

Szymon Kamczyk. Obecnie bardzo trudno spotkać cię w Rybniku. Gdzie w takim razie przebywasz?

Stefania Lazar. Od kilku dobrych lat mieszkam w Łodzi, która stała się dla mnie drugim domem i miejscem pracy. W Warszawie też toczy się moje życie zawodowe. Krążę więc po całej Polsce i Europie. Ostatnio realizowałam projekty np. w Londynie, Berlinie.

Twoja kariera potoczyła się w zasadzie ekspresowo, bo wielu rybniczan pamięta zakręconą Stefkę sprzed kilku lat, która zainicjowała Rybnik Swap Party, a dziś jesteś częścią wielkiego świata mody...

Ostatnio często mnie o to pytają. Wymarzyłam sobie modę, gdy byłam małym berbeciem. Robiłam swapy, bo to kochałam, a nikt inny w Rybniku tego nie zrobił. Nie chciało mi się dojeżdżać na takie imprezy do innych miast. Później trafiłam na staże do Warszawy i Krakowa oraz do różnych projektantów i producentów. Przez ponad dwa lata pracowałam pod Kasią Sokołowską i Kasią Stefaniuk jako garderobiana i powiedziałam sobie dość, bo chciałam być samoistną marką. Początki były bardzo trudne, bo trudno jest w tej branży się przebić. To jest moja pasja i obecnie jest to mój zawód i bardzo się z tego cieszę.

Niewielu ma to szczęście, że z pasji stwarzają sobie sposób na życie.

Nie jestem sama, ale jestem na rynku już jakieś 8 lat, a przez 5 ostatnich nadałam temu kształt. Dziś mam swój team, ludzi na których mogę polegać. To daje mi komfort, że gdziekolwiek otrzymałabym zlecenie, ci ludzie za mną polecą. Przy produkcji imprez pracuje mnóstwo osób, zazwyczaj kieruję zespołem, składającym się z ok. 50 osób.

Zabrałaś z sobą do wielkiego świata osoby z Rybnika?

Tak, zabrałam ze sobą Alicję Woszkowską, która obecnie rozwija się również jako projektantka z marką Alkai. Coraz częściej na pokazy zabieram także moją siostrę bliźniaczkę. Pozostała część mojej ekipy to osoby z Łodzi i Warszawy.

Nie szkoda ci tego, że projekt Rybnik Swap Party po ośmiu edycjach przystopował?

Oczywiście, że jest mi żal. Wielokrotnie starałam się o dofinansowanie w urzędzie miasta, ale niestety, kiedy dostajesz policzek kolejny raz, zaczyna cię to boleć. Nie jestem osobą X, która wymyśliła sobie modę. Ja z tego żyję i ludzie zatrudniają mnie w światowych ośrodkach. To nie bierze się z niczego. Patronat prezydenta jest nobilitujący, jednak powinien wiązać się z dofinansowaniem dla oddolnych inicjatyw. Myślę, że zmiana zarządzających miastem nastała z pożytkiem dla rybnickiej mody. Liczę na wsparcie RSP i będę się starać o wznowienie wydarzenia. Taka impreza to koszt ok. 30 tys. zł i bez wsparcia miasta i sponsorów nie da się jej zorganizować. Rybnik ma modowy potencjał i jest on ciągle do wykorzystania.

Wymień paru projektantów, z którymi miałaś okazję pracować.

Robiłam reżyserię Jakubowi Pieczarkowskiemu, Natashy Pavluchenko pracowałam przy pokazach Macieja Zienia, Paprockiego i Brzozowskiego, Łukasza Jemioła, Natalii Jaroszewskiej, Dawida Tomaszewskiego, Michała Szulca, marki Bizuu. Pracowałam już z wieloma, ale ciągle jeszcze nie z Tomaszem Ossolińskim. Tutaj dodam, że w Poznaniu prowadzę fajny charytatywny event, na którym zbieramy pieniądze dla dzieci z domu dziecka. Przekazujemy swoje wynagrodzenie dla dzieci, sponsorując im wakacje. Cały mój team pracuje charytatywnie. To ciekawy aspekt naszej pracy, że można komuś pomóc.

Co ci daje największą satysfakcję w tej pracy?

Adrenalina. Każdy pokaz przygotowuje się inaczej. Kiedy robimy Fashion Week, to jest praca przez pół roku. Tydzień przed wydarzeniem mamy próby, przymiarki. Potem ćwiczymy choreografię, stylizacje, żeby wszystko grało. Podczas tradycyjnych pokazów jest najwięcej roboty, bo wszystko jest rozbudowane. Satysfakcję daje adrenalina przed pokazem, kiedy wiem, że wszystko jest zapięte na ostatni guzik, ale jednak coś może pójść nie tak. Jest napięcie. Moim zadaniem jest usystematyzowanie wszystkiego na pokazie.

Mówisz o wszystkim w samych superlatywach, ale pewnie są też minusy tej branży?

Ta branża to straszne środowisko. Nie ma tu przyjaciół, ale ja mam szczęście do ludzi w najbliższym kręgu i oddanych współpracowników, a to jest skarb. Miałam już kilka mrocznych sytuacji, kiedy ktoś uprzykrzał mi życie. Były różne sabotaże, np. zabierania słuchawki przed pokazem albo zgubienie odsłuchu na minutę przed wejściem. Ważne jest to, żeby robić swoje i nie zrażać się kłodami, rzucanymi pod nogi. Osoby, które patrzą na to z boku, mają wrażenie, że wszystko jest łatwe, płynne, sypiamy przez pół dnia i jesteśmy piękni i powabni. Jak widzisz nie przybiegłam w szpilkach w jedwabnej sukience, tylko – jestem bez makijażu, w rozjazdach, w swobodnych ubraniach...

Myślałem, że będzie gorzej, kiedy powiedziałaś, że będziesz w stanie „podróżnym”.

(Śmiech). Podczas produkcji śpię po dwie godziny, a dzień przed rzadko się zdarza, żebym zasnęła. Nawet nie potrzebuję snu, bo adrenalina jest tak duża. Oczywiście, kiedy pokaz się kończy, projektant się kłania, a ze mnie wszystko wychodzi. W takich momentach zdarza mi się popłakać. Kiedy wiem, że wszystko się udało. To są łzy szczęścia i kiedy się pojawiają, oznacza to, że mój team odwalił kawał dobrej roboty. Mam uśmiech na twarzy, bo kocham tę pracę, a ludzie, z którymi pracuję też robią to z pasji. Dlatego w moim teamie panuje tak dobry nastrój.

Jak będzie wyglądać u ciebie ten rok?

Teraz mam tournée warszawsko-łódzkie, w maju i czerwcu będę pracować w europejskich stolicach mody. Później jest tzw. sezon cichy. Kończy się czas pokazów i projektanci zaczynają szyć kolekcje. We wrześniu ruszają zagraniczne tygodnie mody, a później będzie polski. Przede mną także rola kostiumografa w Afryce. Czekam też z utęsknieniem na zaproszenie na Fashion Week w Mediolanie.

Coś więcej w temacie kostiumów?

Prowadziłam wakacyjne zajęcia ze stylizacji dla dzieci. Gdy wracałam z tego obozu, dostałam telefon od jednej z zaprzyjaźnionych producentek. Powiedziała, że są do zrobienia kostiumy dla kina Kairskiego na teraz, plan zdjęciowy na półtora miesiąca. Zgodziłam się, w międzyczasie robiąc jeszcze kostiumy dla Sabiny Jeszki do jej klipu w Tunezji. Filmowcy z Kairu pracę rozpoczęli w Polsce. Dostałam tam wytyczne, jako jedna z trzech osób odpowiedzialnych za kostiumy. Zrealizowaliśmy przez 1,5 miesiąca jeden duży serial „Arabian Night”. Na razie nie mogę zdradzać wszystkich planów kostiumowych, bo wiążą mnie kontrakty poufności, ale sporo będzie się działo.

Życzę ci, aby nie zabrakło ci tej energii i satysfakcji z pracy. Czegoś jeszcze ci życzyć?

Życz mi więcej szalonych osób wokół, ciekawych osobowości i więcej ludzi, bo kocham ludzi! Możesz też życzyć Fashion Week w Nowym Jorku. (śmiech)

Ok, ale pod warunkiem, że załatwisz zaproszenie.

Zgoda, mamy to nagrane.


Stefania Lazar pochodzi z Chwałowic. W Śródmieściu skończyła liceum w Zespole Szkół Urszulańskich i przez 8 edycji organizowała w różnych centralnych punktach miasta Rybnik Swap Party, czyli wielką wymianę używanych ubrań. Z Rybnika trafiła do Łodzi, gdzie uzyskała dyplom z teatrologii na Uniwersytecie Łódzkim, a później ukończyła kurs stylizacji Fashion Project. Szkoliła się też u Carol Morgan, wykładowczyni z Central Saint Martins w Londynu. Potem otworzyły się jej drzwi do świata mody. 

  • Numer: 11 (488)
  • Data wydania: 15.03.16
Czytaj e-gazetę