Czwartek, 19 grudnia 2024

imieniny: Gabrieli, Dariusza, Urbana

RSS

Czekam na psi błąd

02.02.2016 00:00 red

Pies ma zęby, szybkie łapy, doskonały węch i słuch. Hycel klatkę, poskrom, pastę i garść psiej karmy. Szanse są więc wyrównane. Wygrywa zawsze lepszy.

– Widzi pan, ludzie myślą, że psa można uśpić pociskiem i nieprzytomnego zapakować na pakę samochodu – mówi Przemysław Plucik, dziś szef rybnickiego schroniska, a kiedyś członek ekipy odławiającej psy. – Tak się odławia zaledwie jedno na półtora tysiąca zwierząt. Pies po ukłuciu wpada w amok. Biegnie w szale na oślep pod samochody, może być niebezpieczny dla osób postronnych w tym dla dzieci. Zresztą taka pneumatyczna broń jest skuteczna tylko z kilku metrów. Psa więc trzeba podejść lub zapędzić w pułapkę. I tu zaczyna się cała zabawa – mówi z uśmiechem.

Żyją dzięki sprytowi

Przemysław Plucik w swoim życiu odłowił blisko pięć tysięcy psów. Dłonie ma gładkie. Żaden z nich go nie ugryzł. – Nie wyciągałem rąk do warczących psów. Ich intencje można wyczuć. Bywało, że psy bez problemu dawały sobie założyć smycz. Ufne są duże psy, zwłaszcza owczarki. Te często same wskakiwały do samochodu – wspomina. A w drugą stronę? – Bez wątpienia najtrudniej złapać zwykłego mieszańca – mówi bez zastanowienia. – To psy, które mają niesamowity instynkt. Często wychowane na podwórku, w ciężkich warunkach, muszą sobie radzić z większymi problemami niż psy rasowe, wychowane na kanapach. One wiedzą, że człowiek może stanowić zagrożenie i ta nieufność wiele razy ratowała im życie. Kundel więc, to taki psi komandos – mówi szef schroniska.

Musi wiedzieć, że ja tu rządzę

– Gdy byłem dzieckiem, jak każdy bałem się szczekających psów – przyznaje Andrzej Bulenda, który od lat z kolegą odławia bezdomne psy w jednej z gmin powiatu raciborskiego. Psy zaczął łapać z konieczności. – Gdy zostałem sołtysem Tworkowa, to do mnie w pierwszej kolejności dzwoniono w sprawie błąkających się psów. Byłem zawsze na miejscu i jakoś zrobili ze mnie hycla – żartuje. Dziś Bulenda wraz kolegą zajmuje się tym zawodowo. Mają niezbędne szkolenia, ich numery mają pod ręką urzędnicy. – Do psa trzeba podchodzić stanowczo. Te pierwsze sekundy decydują, kto kogo zdominuje. Dziś nawet po ruchach psa jestem w stanie określić czy uciekł z łańcucha czy tez to pies domowy. Ludzie sami ich nie łapią, bo się boją. Pies też się boi. Czasem trzeba uważać. Psa nie omijają choroby nerwowe czy psychiczne. Wtedy trzeba uważać. Jak z człowiekiem – mówi Bulenda.

Budę czuje na kilometr

Pies łatwo wyczuwa intencje człowieka. Czuje zapachy schroniska i innych psów. Jest nimi przesiąknięty pracownik, ale przede wszystkim samochód. To zapachy dla nas niewyczuwalne, jednak piec czuje je z dużej odległości. – Samochodem wozimy tysiące psów. Każdy zostawia swój zapach. To się kumuluje. Pies czuje nas z daleka. Jak to inaczej wytłumaczyć. Jedzie ciąg samochodów, na które pies nie zwraca uwagi i nagle jedziemy my. Pies stawia uszy, robi duże oczy i wpada w panikę. On dobrze wie, co się święci – mówi Przemysław Plucik. Jak dodaje, osobną grupą są psi recydywiści, którzy uciekają kolejny raz i samochodem hycla podróżują regularnie. Uczą się na błędach i nigdy nie popełniają ich drugi raz.

Głupi Jaś w kiełbasie

Gdy pracownicy schroniska otrzymują zgłoszenie o błąkającym się psie, zawsze proszą o zamknięcie psa w garażu, w szopie czy nawet na samym podwórku. Chodzi o to, aby miał mniejsze możliwości ucieczki. – Należy sobie zadać pytanie, jakie człowiek ma szanse z psem na otwartym tereni? Nie ma żadnych. Staramy się przechytrzyć psa, jednak nie zawsze się udaje. Smakołyki? Jak najbardziej. Tylko gdy pies już wyczuje, że się go chce złapać i jest zestresowany, to nie reaguje na takie próby przekupstwa. Cała sztuka to podanie karmy w taki sposób, aby pies ją zjadł lub do niej wrócił gdy będzie bezpiecznie. Wcześniej mieszamy ją ze specjalną pastą używaną do transportu zwierząt o działaniu uspokajającym. W ciągu szesnastu lat od kiedy funkcjonuje rybnickie schronisko, zaledwie kilku psom udało się uciec przed hyclem. Nawet kiedy pies znika z pola widzenia, ekipa schroniska nie odpuszcza. Stawia klatki z przynętą, które się zatrzaskują. – Wcześniej czy później pies popełni jakiś błąd, który wykorzystujemy. Choć są wyjątki. Od blisko roku nie potrafimy złapać psa, który krąży w okolicach Suminy, Żytnej i Bogunic. Nie daje się podejść na odległość bliższą niż kilkadziesiąt metrów. Jesteśmy bezsilni. Wkrótce znów będziemy próbować go łapać – zawiesza głos.

Człowiek im niepotrzebny

– Wie pan co jest ciekawe? Że mieszkamy w centrum Europy, ale są wśród nas zupełnie dzikie psy, o których istnieniu nawet nie wiemy, bo unikają człowieka, jak psy dingo. Dzikie od urodzenia, albo takie, które pogardziły przyjaźnią człowieka, bo np. ten je krzywdził. Żyją na polach, same się żywią i tygodniami, a nawet latami unikają człowieka – mówi Wanda Mruczyńska, kierownik schroniska w Raciborzu. Do jej schroniska trafiła właśnie taka suka owczarka niemieckiego, która od czterech lat żyła na polach raciborszczyzny. – Wiemy, że tam też się szczeniła. Jej potomstwo też odławialiśmy na bieżąco – dodaje. Czasem psy padają ofiarą swoich rozmiarów. – Duże psy swoją posturą często budzą lęk. Chcą podejść jak mniejsze psy, jednak ludzie biorą to za atak. Przywieźliśmy ostatnio ze Starowiejskiej długowłosego owczarka. Miał być agresywny. Podszedł, powąchał rękę i już był nasz. Często małe kundelki są o wiele bardziej nieprzewidywalne i agresywne niż te duże psy. O! Właśnie taka mała zaraza mnie przed chwilą ugryzła – pokazuje z uśmiechem obolały palec pani Wanda.

Adrian Czarnota

  • Numer: 5 (482)
  • Data wydania: 02.02.16
Czytaj e-gazetę