Czwartek, 19 grudnia 2024

imieniny: Gabrieli, Dariusza, Urbana

RSS

Jeżeli chcemy mieć dobrą edukację, musimy do niej dopłacać

01.12.2015 00:00 red

Z Wojciechem Świerkoszem, wiceprezydentem Rybnika – odpowiedzialnym za edukację, rozmawiamy m.in. o finasowaniu szkolnictwa i zamieszaniu z radą rodziców w SP 1.

Marek Pietras: Ile kosztuje rybnicka edukacja?

Wojciech Świerkosz: Około 240 milionów zł.

A ile z tego pokrywa subwencja na oświatę, którą Miasto otrzymuje z Warszawy?

W roku 2015 jest to 145 mln 233 tys. zł. Do tego dochodzi dotacja, która przeznaczona jest na przedszkola w wysokości 6 mln 106 tys. zł.

Czyli brakuje 90 mln. Spory „ogon” pozostaje.

Subwencja nigdy nie pokrywa całości wydatków. Jest ona obliczana na podstawie SIO (System Informacji Oświatowej). Działa to tak, że na podstawie danych z 30 września danego roku – wyliczana jest subwencja na rok następny. Obliczany jest koszt funkcjonowania edukacji, na które składają się różne zadania podejmowane przez Miasto, jak i wydatki bieżące, czyli te związane z funkcjonowaniem samej edukacji. Największą ich część stanowią wynagrodzenia pochłaniające ponad 141 mln zł. Składają się na to pensje dla 2 tys. nauczycieli i tysiąca pracowników administracji i obsługi. Do tego dochodzą wydatki związane z wykonywaniem zadań statutowych danej placówki, opłatą za media, itd. Oprócz tego Miasto podejmuje również zadania celem utrzymania substancji materialnej, tego co należy do Miasta. Chodzi o remonty, wydatki inwestycyjne – jak chociażby termomodernizowanie budynków.

Z tego co wiem, wszystkie samorządy dokładają do edukacji. Może warto podnosić tę kwestię i walczyć o większą subwencję?

O większą subwencję samorządy próbują walczyć od wielu lat. Ministerstwo Edukacji Narodowej i Ministerstwo Finansów nie do końca wyjaśnia na czym polega standard, na którym opiera się wyliczanie subwencji. Dostajemy pewną kwotę i to nam powinno wystarczyć. W praktyce jest tak, że gdyby nam to miało wystarczyć, to np. klasy powinny liczyć po 40 osób. Do tego dochodzą wynagrodzenia. Na poszczególnych stopniach awansu zawodowego nauczyciel ma zagwarantowane określone pobory.

Co to znaczy?

Oznacza to tyle, że nauczyciel dyplomowany ma np. stawkę zasadniczą 3,1 tys. zł brutto, a powinien zarobić nie mniej niż 5 tys. zł brutto. On to może zarobić, jeżeli ma odpowiednią wysługę lat, nadgodziny, godziny zastępstw doraźnych. Żeby zagwarantować takie zarobki, można iść w dwóch kierunkach.

Jakich?

Niektóre gminy zatrudniają dużą liczbę nauczycieli na gołych etatach, po to, żeby ludzie mieli pracę. Ale wówczas pensje nauczycieli nie dobijają do określonych średnich i potem trzeba wypłacać dodatek wyrównawczy. To jest ta słynna 14-stka dla nauczycieli.

Są też gminy, które próbują równoważyć te wydatki i idą w takim kierunku, żeby nauczyciele byli zatrudniani na wyższych wymiarach niż tylko etat. To powoduje, że sami wypracowują te średnie.

W jakim kierunku idzie Rybnik?

Rybnik od lat stosuje te drugie rozwiązanie. W naszym interesie jest, dbając o wydatkowanie środków z budżetu Miasta, żeby nauczycieli nie byli na gołych etatach.

Czyli chcecie, aby nauczyciele wypracowali sobie należne im pensje, i żeby nie było potrzeby wypłacania świadczeń wyrównawczych?

Dokładnie tak.

Do edukacji musicie dokładać, ponieważ jest zadaniem własnym gminy. Co to dokładnie oznacza?

Gminy wykonują zadania własne i zadania zlecone. Np. zadaniem zleconym z zakresu administracji rządowej jest prowadzenie rejestrów systemów państwowych. Czyli np. rejestru stanu cywilnego, czy rejestru dowodów osobistych. Natomiast gminy wykonują również zadania własne, które są im przypisane ustawowo. I takim zadaniem gminy, od kilkunastu lat, jest prowadzenie edukacji publicznej. Na poziomie przedszkoli, szkół podstawowych, gimnazjów – a dla powiatów również na poziomie szkół ponadgimnazjalnych.

Czyli samorządność samorządnością, natomiast wiele tematów, którymi musi się zajmować samorząd jest narzuconych z „góry”?

Tak jest. Jeżeli chodzi o edukację, państwo nie zleca nam tego zadania, tylko my je wykonujemy sami. Ale otrzymujemy pomoc finansową. Natomiast te środki nie pokrywają wszystkich potrzeb. Gdyby to było zadanie zlecone, to koszt jego realizacji musiałyby być pokryty w całości przez państwo.

Zdarzają się przypadki, że miasta w jakiś radyklany sposób walczą o większą subwencję? Bo nie chcą, bądź ich nie stać na dokładanie do edukacji? Idą np. do sądu z państwem?

Od lat słyszmy to samo. Że to my odpowiadamy za organizację pracy oświaty na swoim terenie. Państwo daje nam subwencję, która powinna nam wystarczyć. Jednak jeżeli mamy wolę inaczej organizować edukację, np. robić klasy mniej liczne – to możemy to zrobić, ale musimy to sfinansować ze środków własnych.

Rozumiem, że działa to na takiej zasadzie, że jeżeli chcemy mieć dobrze i mądrze zorganizowaną edukację, na wyższym poziomie, bardziej przyjazną uczniom, to musimy do niej dopłacać?

Jeżeli chcemy żeby tak było, musimy się liczyć z dodatkowymi kosztami. Chociaż nikt oficjalnie w taki sposób nie mówi.

Zgadza się pan z opinią, że to nie górnicy są w tej chwili najbardziej uprzywilejowaną grupą zawodową, a właśnie nauczyciele? Że potrafią znakomicie zadbać o swoje interesy?

To prawda, że środowisko nauczycielskie umie bardzo skutecznie zadbać o swoje interesy. Jest to bardzo liczna grupa zawodowa i ten argument działa na wyobraźnię decydentów. I tak np. nowy rząd przymierza się do likwidacji tzw. godzin z karty nauczyciela. To może spowodować, że Miasto – chcąc utrzymać działalność świetlic, czy dodatkowe zajęcia pozalekcyjne, będzie musiało znaleźć dodatkowe pieniądze. Chodzi o kilka milionów zł.

No właśnie, jak pan odbiera zapowiedzi nowego rządu dotyczące zmian w edukacji? Chociażby te zapowiadające likwidację gimnazjów?

Bardzo trudno się wypowiadać na ten temat, ponieważ propozycje są bardzo świeże i podszyte dużymi emocjami. Ale nie będę ukrywał, że w środowisku pracowników gimnazjów nastroje są nieciekawe. Jak poznamy szczegóły, to będziemy się mogli do nich odnosić. Jednak analiza zrobiona na szybko, pokazuje, że być może będzie się trzeba liczyć ze zwolnieniami.

Wróćmy na chwilę do zamieszania wokół „zniknięcia” pieniędzy rady rodziców w SP 1. Miasto naprawdę nie może w tej kwestii zrobić niczego więcej?

Problem w tym, że w powszechnej opinii pieniądze rady rodziców są pieniędzmi szkoły, a tak nie jest. To są dwa oddzielne twory. Nie należy jednak, moim zdaniem, ze względu na ten jednostkowy przypadek podważać zasadności funkcjonowania rad rodziców we wszystkich innych szkołach.

Może jednak należy coś zmienić w ich funkcjonowaniu?

I przygotowujemy pewne propozycje zmian. Chociażby w temacie ubezpieczenia uczniów, którym często zajmują się rady rodziców. Pamiętajmy jednak, że rady rodziców, wcześniej komitety rodzicielskie, działają od wielu lat. Kiedy samorządy przejmowały edukację, było to dla nich dużym wyzwaniem, brakowało na wszystko. Wtedy rady rodziców były tym podmiotem, który sprawiał, że w szkołach działo się lepiej. Wspomagały dyrektorów chociażby poprzez szukanie sponsorów.

Dziś jest już trochę inaczej. Do szkół napływają dość sensowne pieniądze, również na inwestycje. Regularnie są one wyposażane w sprzęt edukacyjny, różne multimedia. Profil funkcjonowania rad rodziców musi się więc zmieniać.

Zajmuje się pan rybnicką edukacją już prawie rok. Jak pan ocenia jej stan?

Uważam, że funkcjonuje bardzo dobrze. Rybnik ma szczęście do osób zajmujących się edukacją, które nie tylko zajmują się bieżącymi sprawami, ale myślą perspektywicznie, szukając nowych rozwiązań w różnych tematach.

Oby tylko te rozwiązania były spójne, z tym co zaproponuje nowy rząd.

Ja generalnie jestem zwolennikiem rozwiązań ewolucyjnych. Dlatego nie ma we mnie zgody na to, co się dzieje obecnie. Pojawiają się jakieś propozycje – nie do końca skonkretyzowane, ludzie się „boksują”, odbywają się jakieś dramaty. Wolałbym, żeby to wszystko odbywało się spokojniej. Zobaczymy jak będzie, bo pamiętajmy, że obietnice wyborcze obietnicami, a potem życie wszystko weryfikuje.

  • Numer: 48 (473)
  • Data wydania: 01.12.15
Czytaj e-gazetę