Nauczycielka uderzyła dziecko. Tłumaczyła, że dla żartu...
Podczas lekcji wychowawczyni kilka razy uderzyła dziecko patykiem. Sprawa wyszła na jaw, ale zdaniem matki uczennicy, nauczycielka nie poniosła wystarczającej kary, a niewiele brakowało, by wszystko zostało „zamiecione pod dywan”.
Siedem razy, według wieku
Szkoła Podstawowa nr 5 im. Mikołaja Kopernika w Rybniku. To właśnie w tej placówce, na początku września 2013 roku, edukację rozpoczęła siedmioletnia Kinga Roskosz. Około pół roku później rodzice z niepokojem zauważyli, że dziewczynka bardzo nie chce chodzić na lekcje.
– Codziennie pytała, czy ma już jutro wolne, czy może nie iść do szkoły. Trwało to parę tygodni, po czym rozeszło się po kościach. Razem z mężem wiązaliśmy to z tym, że córka miała trudności w nauce. Dlatego też skierowaliśmy ją do poradni pedagogiczno-psychologicznej, bo podejrzewaliśmy początki dysleksji. Córka po prostu nie radziła sobie z nauką i z tym wiązaliśmy jej niechęć do szkoły – wspomina Anna Roskosz, mama Kingi. Prawda okazała się jednak zupełnie inna. W czerwcu, pod koniec pierwszej klasy, dziewczynka brała udział w kolejnym badaniu w poradni pedagogiczno-psychologicznej, gdzie w rozmowie opisała, w jaki sposób została potraktowana przez swoją wychowawczynię, panią Karinę R. Na wniosek rodziców, poradnia wydała informację o wynikach diagnozy, której fragment brzmi następująco: „Analiza wytworów szkolnych dziewczynki wskazuje na liczne, krytyczne i poniżające uwagi ze strony nauczyciela pod adresem dziecka, które są przejawami agresji słownej. Poza tym, w rozmowie z badającym Kinga ujawniła informację, że podczas lekcji pani uderzyła ją patykiem po pupie 7 razy - tyle, ile dziecko ma lat. Na pytanie badającego, czy dzieci w klasie widziały tę sytuację, dziewczynka odpowiedziała, że nie, ponieważ zasłaniało ją biurko od pani, natomiast dzieci słyszały uderzenia patykiem. Na pytanie badającego, czy nauczycielka bije również inne dzieci, Kinga odpowiedziała, że oprócz niej dostał po pupie kolega 8 razy, bo on ma 8 lat. Na pytanie badającego, czy nauczyciel może bić dziecko, dziewczynka odpowiedziała, że tak, jeśli dziecko jest niegrzeczne. W dalszej rozmowie dziewczynka mówiła, że rodzicom nie wolno bić dzieci. Nadmienia się, iż dziewczynka pozytywnie wyrażała się o szkole, mówiła, że lubi chodzić do szkoły oraz, że pani wychowawczyni jest dla niej miła. Kinga nie powiedziała rodzicom o tym, że była bita patykiem, ponieważ myślała, że bicie dzieci jest normą panującą w klasie, w związku z czym dziecko zachowało się lojalnie w stosunku do nauczycielki”. Poradnia Psychologiczno-Pedagogiczna w Rybniku o zaistniałej sytuacji poinformowała dyrekcję szkoły.
Uderzyła dla żartu?
– Kiedy dowiedziałam się o całej sytuacji, od razu pojechałam do szkoły. Z córką porozmawiałam dopiero po kilku dniach. Wcześniej wykonałam też parę telefonów do innych mam, w imię zasady „kochaj, ale ufaj i sprawdzaj”. Dobrze wiem, że dzieci mają swoją wyobraźnię, dlatego chciałam wszystko zweryfikować. No ale nie miałam podstaw, by córce nie wierzyć. Tym bardziej, że moje dziecko nie jest jakieś wymyślające, nadpobudliwe czy agresywne. Kinga była wtedy bardzo cichym i spokojnym dzieckiem – mówi Anna Roskosz, która skierowała do dyrekcji pismo, opisujące całą sprawę, oczekując wyjaśnienia zachowań wychowawcy. W odpowiedzi dyrektor poinformowała, że w trybie natychmiastowym przeprowadziła rozmowę wyjaśniająco-dyscyplinującą z nauczycielką, w której podkreśliła, że bez względu na okoliczności, czy interpretację zdarzeń zachowanie nauczycielki jest naganne i nie powinno mieć miejsca. Tego samego dnia odbyło się również spotkanie, w którym poza dyrektorem szkoły uczestniczyły pedagog szkolny, wychowawca klasy 1 a oraz matka pokrzywdzonej uczennicy. Jak wynika z protokołu spotkania, nauczycielka, ustosunkowując się do stawianych jej zarzutów, wyjaśniła, że uderzała Kingę patykiem na zasadzie żartobliwego „klapsa”, przy czym nie miała na celu wyrządzenia dziecku krzywdy. Pani R. twierdziła również, że nie była świadoma, iż zdarzenie zostanie tak emocjonalnie odebrane przez Kingę, a jej intencją było zaaranżowanie żartobliwej sytuacji, która została inaczej odebrana przez dziecko. Dyrektor jednoznacznie oceniła zachowania nauczycielki wobec dziecka jako bezprawne i naganne, bez względu na kontekst i interpretację. Poinformowała zebranych, że wobec Kariny R. zostaną wyciągnięte stosowne konsekwencje dyscyplinujące. Nauczycielka wyraziła zaś skruchę i zobowiązała się do zaprzestania wcześniejszych zachowań. – Podczas spotkania pani dyrektor od razu zaproponowała mi przesunięcie dziecka do innej klasy. Ja zareagowałam na to z oburzeniem, bo niby z jakiej racji? Przecież córka nic złego nie zrobiła. Również pani pedagog wyraziła taką opinię, że przenosiny byłyby karą dla dziecka, a nie dla kogoś, kto je skrzywdził – denerwuje się mama Kingi. W późniejszym czasie przeniesienia dziewczynki nie dało się jednak uniknąć.
Diametralna zmiana
– 23 lutego tego roku pani dyrektor zwołała zebranie z rodzicami i tam zostałam publicznie oskarżona, że plamię honor szkoły i kalam dobre imię nauczycielki. Zapowiedziała, że sprawę skieruje do prokuratury. Skąd taka zmiana? Nie wiem, do tego nie doszłam, bo nie byłam już w stanie nerwowo tego wytrzymać. Jedna z mam powiedziała na tym zebraniu, że ja z takiego małego incydentu robię nie wiadomo co i że jest to szykanowanie wspaniałej nauczycielki, a jej syn widział całe zajście i było to bardzo śmieszne i on się wtedy bardzo dobrze bawił – załamuje ręce pani Anna. Dodajmy, że w tym czasie w sądzie rejonowym w Rybniku toczyła się sprawa o naruszenie nietykalności cielesnej małoletniej Kingi Roskosz przez wychowawczynię Karinę R. – A okazało się, że ona powiedziała rodzicom, że sprawa zostanie umorzona. Faktycznie, był już wtedy wniosek z prokuratury do sądu o zawieszenie postępowania karnego. To postępowanie mogło zostać zawieszone, gdyż ta osoba wcześniej nigdy nie była karana. Jednak wina nauczycielki była oczywista – informuje mama Kingi, która po tym zebraniu zdecydowała o przeniesieniu córki do innej szkoły. – Usłyszałam od kilku rodziców, że jeżeli mi się nie podoba, to mam stamtąd zabrać dziecko. Ani pani pedagog, ani pani dyrektor, ani wychowawczyni nie zabrały wtedy głosu. Jedna z mam stwierdziła, że bardzo mojej córce współczuje, bo teraz to już nikt nie będzie chciał się z nią bawić – mówi Anna Roskosz. 27 kwietnia 2015 roku Sąd Rejonowy w Rybniku wydał wyrok, na mocy którego warunkowo umorzył postępowanie karne wobec Kariny R., zobowiązując ją jednocześnie do zapłaty na rzecz pokrzywdzonej kwoty 2000 złotych oraz zwrot kosztów związanych z ustanowieniem pełnomocnika w sprawie w wysokości 432 złotych, a także pokrycie kosztów sądowych. Oskarżona wywiązała się ze swoich zobowiązań, ale pani Anna Roskosz uważa, że sprawa nie doczekała póki co finału. – Z tego co mówiła pani dyrektor, nauczycielka za to wszystko dostała jedynie naganę do akt. I to by było na tyle. Uważam, że sprawa została zamieciona pod dywan, a gdyby poradnia nie zgłosiła tego do prokuratury, to wcale mogłaby nie ujrzeć światła dziennego. Pani aplikantka, która reprezentowała mnie na rozprawie, powiedziała, że według akt, rzecznik odpowiedzialności zawodowej nauczycieli wnioskował o dyscyplinarne zwolnienie nauczycielki. Poza tym, zostałam publicznie oskarżona o rozsiewanie plotek i nieprawdy, więc chciałbym, żeby rodzice innych dzieci dowiedzieli się, że to jednak nie były plotki, a prawda – przekonuje mama Kingi.
O komentarz odnośnie całej sprawy poprosiliśmy dyrekcję szkoły, jednak zostaliśmy poinformowani przez sekretariat, że ze względu na trwający sezon urlopowy, nie jest to możliwe. Do sprawy wrócimy w najbliższym czasie.
(kp)
Najnowsze komentarze