Czwartek, 19 grudnia 2024

imieniny: Gabrieli, Dariusza, Urbana

RSS

Kiedy praca jest przyjemnością, życie jest zabawą

16.06.2015 00:00 red

Pasja przekuta w biznes, konkurencja na rynku i rewolucja, jaka na przestrzeni lat dokonała się w klubach fitness. Między innymi o tych sprawach rozmawiamy z Sebastianem Michalskim, właścicielem klubu SE-BI.

Kuba Pochwyt: Czy to prawda, że kiedy otwierałeś klub w 1993 roku, przypominał on trochę piwnicę?

Sebastian Michalski: Zgadza się. Wtedy były to standardy, które wystarczały do obsługi klienta. Dziś jest to niewyobrażalne. W tamtym czasie mieściliśmy się na 52 metrach kwadratowych. W tym była szatnia, nawet niczym nie zakryta. To jednak wystarczyło, by przyciągnąć klientów. Co ciekawe, były wtedy grupy treningowe, które przychodziły na określoną godzinę. Początkowo ćwiczyli w poniedziałki, środy i piątki, później doszły też wtorki, czwartki i soboty. Przypominało to wszystko trochę szkolne lekcje. 

Dlaczego wybrałeś akurat taką działkę biznesu, która wtedy była tak naprawdę mało popularna?

Wynikało to tylko i wyłącznie z pasji i zainteresowania sportem. To, że stało się to biznesem, jest niejako efektem ubocznym tej pasji. Co ciekawe, w tamtym czasie, ewolucja od małej powierzchni klubu do dużej była możliwa do zrealizowania w miarę szybko. Dziś jest to nie do powtórzenia.

Na jakim sprzęcie ćwiczyło się na początku lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku?

Przede mną istniało już kilka klubów, które posiadały atlasy firmy Tytan, od producenta z Tarnowskich Gór. Potem pojawił się HES z Wrocławia, który produkował pierwsze pojedyncze maszyny stacjonarne. Przypominało to już bardziej zachodnie warunki, bo każdy klient mógł ćwiczyć na własnym przyrządzie, na swoim stanowisku, a wszystko było rozłożone na powierzchni całej sali. Nie przypominało to już treningu obwodowego, a bardziej indywidualny.

Kto był wtedy wzorem do naśladowania?

Wyglądało to zupełnie inaczej, niż dziś. Wtedy wzorcem był Arnold Schwarzenegger i inni kulturyści z jego pokolenia. A jeśli chodzi o zagospodarowanie rynku, to były to szkoły walki na fali popularności Brucea Lee i właśnie siłownie, które do dnia dzisiejszego dynamicznie się rozwijają. Ma to swoje podłoże ekonomiczne, bo szacuje się, że jeszcze przez jakieś 20-30 lat, liczba trenujących będzie wzrastała.

Spodziewałeś się, że branża aż tak bardzo pójdzie do przodu i że twój biznes również się rozwinie w takim tempie?

Nie miałem pojęcia. Nie wiedziałem co mnie czeka. Były przeprawy urzędowe, rozbudowy klubu itp. Na szczęście uważam, że na przestrzeni tych ponad dwudziestu lat następował taki równy rozwój i nie było w tym czasie żadnego poważnego kryzysu. Od roku 2004-2005 można zauważyć większą dynamikę, kiedy tego typu kluby ruszyły z kopyta i pojawiła się konkurencja.

No właśnie, jak sobie z nią radzisz?

Sądzę, że liczba trenujących mimo wszystko będzie przyrastać szybciej, niż liczba klubów w Rybniku. Jeśli chodzi o ten rynek, to czeka nas jeszcze wejście polskich i zagranicznych sieciówek. I to będzie moim zdaniem najistotniejszy moment w historii konkurencji w tej branży. A jak sobie radzę? Dojrzewające rynki krystalizują się i każdy zaczyna zajmować się swoim wyspecjalizowanym obszarem. To jest naturalny proces. U nas panuje rodzinna atmosfera, mamy silną pozycję w obsłudze klienta i bardzo ciekawą siłownię, która powstała na bazie tej pierwszej, sprzed ponad dwóch dekad. Dodatkami stały się squash i aerobik.

Kiedy klienci najczęściej odwiedzają klub?

Korzystanie z klubu fitness związane jest z pogodą na zewnątrz. To kluczowa sprawa. Od lat występują dwa wyże. Jesienny, w okolicach października, listopada i noworoczny, który rusza około połowy stycznia. Jest to fala tak zwanych wyrzutów sumienia czy postanowień noworocznych. Często utrzymuje się to aż do wakacji. Warto być jednak systematycznym, bo ma to większy sens pod względem fizjologicznym. Organizm utrzymuje się na jednym poziomie. Poprzez regularny ruch cały czas czujemy się dobrze.

Kim byłbyś w życiu, gdybyś nie prowadził klubu fitness?

Być może byłbym pracownikiem fizycznym, albo pozostałbym w szkole jako nauczyciel. Przed założeniem klubu przez 9 lat pracowałem jako nauczyciel wychowania fizycznego. Szkoła była jednak dla mnie motywacją do tego, by jak najszybciej rozwinąć działalność gospodarczą i skupić się tylko na tym. Wynikało to z tego, że praca w budżetówce nie dawała żadnych perspektyw rozwoju, przede wszystkim ekonomicznego.

Na początku wspomniałeś, że wszystko zaczęło się od pasji. Opowiedz zatem o swoich dokonaniach sportowych.

W moim wypadku początki klubu były związane z ciężkimi treningami. Udało mi się dojść do dużej jak na tamtej czasy siły. Wyciskałem na klatkę około 170 kilogramów, zaś przysiady robiłem z obciążeniem w granicach 200 kilogramów. Kiedy byłem po trzydziestce, zainteresowałem się biegami długodystansowymi. Był to właściwie powrót do biegania, które trenowałem w liceum. Początkowo była to chęć przebiegnięcia maratonu i udało mi się to po czterech miesiącach ciężkiej pracy. Kolejny etap to pobijanie rekordów czasowych na tym odcinku. Kiedy już nie dało się bardziej śrubować wyników, stwierdziłem, że dalszym etapem będzie ultramaraton. Ktoś powiedział mi, że jest to przebiegnięcie dystansu dłuższego niż maratoński. Potem siadłem jednak do rozmowy z prawdziwym ultramaratończykiem i dowiedziałem się, że w tym środowisku uważa się, że dopiero przebiegnięcie stu kilometrów jest wprowadzeniem do grona ultramaratończyków. Pracowałem nad tym dwa lata i w końcu się udało. I na tym moja „wspinaczka” po bieganiu się skończyła. Aktualnie ćwiczę poprzez pracę fizyczną, ale wracam też do treningów cardio, szczególnie w zimie.

Powiedziałeś kiedyś, że firmy zadowolone z siebie to firmy martwe. Masz jeszcze jakieś motto, którym kierujesz się w prowadzeniu biznesu?

Takich haseł jest więcej. Na przykład: „Kiedy praca jest przyjemnością, życie jest zabawą”. To hasło, które widnieje na naszych banerach. Ja zawsze staram się robić to, co lubię, albo przekształcać pasję i zainteresowanie w biznes. Bo nie ma nic przyjemniejszego jak łączenie hobby ze sposobem na życie.

Jak twoim zdaniem będą wyglądały kluby fitness za dwadzieścia lat?

Na pewno wszystko pójdzie w kierunku automatyzacji w obsłudze i obniżania cen. Z drugiej strony, zwiększy się ilość ćwiczących. Do klubów nadal będzie wchodzić elektronika. Już dziś widzimy aplikacje w telefonach, które pomagają nam ćwiczyć. A będzie to rozbudowane jeszcze bardziej. Myślę, że ważna będzie również rozrywka podczas treningu i trening poprzez zabawę. Zajęcia będą musiały być jeszcze bardziej dopasowane do czasu jakim dysponują ludzie, a więc krótkie i intensywne. Ludzie co raz mniej skłonni są chodzić na zajęcia, gdzie cel osiąga się po kilku miesiącach. Metoda prowadzenia zajęć przez trenerów musi właśnie te wszystkie potrzeby zabieganego społeczeństwa uwzględnić.

n

  • Numer: 24 (449)
  • Data wydania: 16.06.15
Czytaj e-gazetę