Chleb na drogę życia
Ks. Jan Szywalski przedstawia.
Mam pewien dystans do jedynki porządkowej „Pierwsza Komunia Św.”, bo może być kojarzona z „jedyną komunią św.”.
I Komunia Św. powinna być początkiem łączności z Chrystusem na całe życie, aż opadnie zasłona wiary i ujrzymy Go takim, jakim jest.
W wielkomiejskiej parafii, gdzie byłem na początku mojego kapłaństwa, przystępowało do I Komunii Św. corocznie ok. 200 dzieci. Przygotowywaliśmy je w grupach: każdy z księży, a było nas z proboszczem pięciu, miał swoją ok. czterdziestoosobową gromadkę. Najtrudniejsze dzieci, ze szkoły specjalnej, zostawił sobie sam ks. proboszcz, czcigodny ks. prałat Franciszek Pieruszka. Chwała mu za to. Nie było religii w szkole, całe przygotowanie odbywało się w salkach. Religia była związana z kościołem, najczęściej po nauce chodziliśmy na modlitwę przed ołtarz, aby pozdrowić Jezusa, o którym przed chwilą mówiliśmy. Istniała ta łączność między nauką i rzeczywistością, między słowem i Ciałem.
Miałem dużo radości z tych dzieci, mieszkających najczęściej w górniczych familiokach, ludzi prostych, ale szczerych i pobożnych.
Podpadała mi dziewczynka imieniem Zdzisława, nieco większa od innych, i rzeczywiście o rok od nich starsza; gorliwa uczestniczka nie tylko religii, ale i nabożeństw. Była rozmowna i przywiązana. Gdy zbliżał się czas pierwszej spowiedzi i komunii św., coraz częściej dopominałem się o świadectwo chrztu od niej. Już miałem komplet zaświadczeń, tylko Zdzisława ciągle obiecywała, że przyniesie następnym razem, ale słowa nie dotrzymywała. Wreszcie przyszła matka i przyznała, że Zdzisława nie jest ochrzczona. Przyjechali niedawno ze Związku Radzieckiego, a tam w okolicy daleko i szeroko nie było kapłana katolickiego, ani czynnego kościoła. Ludzie modlili się po domach, przekazywali dzieciom wiarę, ale nie wiedzieli, że mogliby ochrzcić dzieci sami. Tu w Polsce wstydziła się przyznać, że jej córka dorasta nieochrzczona.
Zdzisława była przygotowana. Jej nauczanie do I Komunii Św. było jej katechumenatem w ścisłym tego słowa znaczeniu. Przyszli więc w pewną sobotę do kościoła ze Zdzisławą ubraną na biało jak do I Komunii Św. na jej chrzest. Byli obecni jej rodzice i chrzestni. Zdzisława była bardzo przejęta, choć pełna pokornego skupienia. Zresztą wzruszenie przeszło na wszystkich obecnych. Jasnym głosem odpowiedziała, że wyrzeka się szatana i wszystkich spraw jego, że wierzy w Boga Ojca i Syna Jego, Jezusa Chrystusa i w Ducha Świętego, pochyliła swą głowę, zdjąłem jej zielony wianek, i polałem głowę: „Ja ciebie chrzczę w imię Ojca….” Sama zapaliła świecę od paschału i przyjęła namaszczenie krzyżmem; białą suknię miała na sobie. Za tydzień była I Komunia Św. Do spowiedzi przystąpiła nie z potrzeby, ale z solidarności z innymi, z grzechami jednego tygodnia.
Straciłem ją z oczu po odejściu z tej parafii, jestem jednak pewny, że pozostała wierna Chrystusowi, tak jak jej rodzice w dawnej, wschodniej ojczyźnie.
Są parafie, w których obchodzi się 50. rocznicę I Komunii Św. „Złota Komunia Św.” jest świetną okazją do spotkań i wspomnień. Są prawie 60-latkami, dawno założyli rodziny, jest okazja, by pokazać się z mężem czy żoną, wyjąć fotografie dzieci czy nawet wnuków. Ale jest to równocześnie sprawdzian wierności Chrystusowi eucharystycznemu.
Nie wszyscy się odnaleźli. Jedni są już w wieczności, innym choroba nie pozwoliła przybyć, jeszcze inni zerwali łączność z Kościołem. Mniej więcej połowa z dawnej grupy pierwszokomuijnych dzieci zjawia się po 50 latach, ale i tak gromadka jest spora, gdyż często dołączył mąż czy żona.
Najpierw uroczysta msza św. Są wzruszeni. Widzą siebie stojących przed ołtarzem w białych sukienkach i ciemnych ubrankach. Kościół ten sam, ale kapłan już nie ten, ich a siostra katechetka już nie żyje. Nie zapominają jednak o nich i po mszy św. idą na ich groby, by złożyć kwiaty. Wspólny obiad zaczyna się od wzajemnego rozpoznawania: „Toś ty? Nie poznałem!”. Z rąk do rąk krążą fotografie z dawnych, wspólnych czasów. Wspomina się nauczycieli i nieobecnych kolegów. Kilku przyniosło fotografie swojej rodziny.
Znam ich od siódmej klasy. Czterdzieści pięć lat temu przyszedłem do parafii i objąłem naukę religii dla starszych klas. Nauczanie odbywało się początkowo w kościele, bardzo chłodnym w okresie zimowym; ale po jakimś czasie mogliśmy się przenieść do nowej, obszernej i słonecznej salki. Mile te czasy wspominamy, oni i ja.
Interesuje mnie ich obecne życie religijne. Pytam najpierw miejscowych. „Do sakramentów przystępujemy mniej więcej co dwa miesiące, a na pewno przed świętami. Życie wiary jest dla nas czymś oczywistym i naturalnym”.
Pani W. mówi o sobie: „Mieszkam w Niemczech. Kilka lat temu zginął mąż w wypadku. Strasznie to przeżyłam. Gdyby nie wiara, to nie wiem czybym się podniosła. Mąż należał do rady parafialnej, również ja jestem zaangażowana w życie parafii. Zresztą mój wuj jest biskupem Fuldy. Mam jedną córkę, już zamężną, mam też już wnuczkę”.
Małżeństwo W. opowiada o sobie: „Też mieszkamy w Niemczech. Należymy do diakonii, pracujemy w instytucji kościelnej o charakterze charytatywnym. Jesteśmy zatrudnieni jako wychowawcy, czy terapeuci w rodzinie zastępczej. Wygląda to jednak inaczej niż tu w Polsce. To cały system. Dzieci mieszkają w domkach po sześciu, siedmiu. Są to na ogół sieroty społeczne, mają rodziców, którzy z różnych względów nie dają sobie w życiu rady. Nie przerywamy jednak kontaktu między nimi i dziećmi. Nasza praca wychowawcza jest integralna, obejmuje zarówno dzieci jak i rodziców; ich też chcemy wyprowadzić na prostą. Religijnie podsuwamy dzieciom możliwość przyjęcia sakramentów świętych, choć nie możemy im tego narzucać. Współdecydujący głos mają rodzice, o ile nie zostali pozbawieni praw rodzicielskich, a także Jugendamt. Ostatecznie decyduje sąd. Staramy się uczyć dzieci swoją postawą, przekonywać własnym przykładem”.
– A wasza religijność? – pytam. „Należymy do parafii gdzie proboszczem jest zakonny ksiądz z Polski. Rozumiemy się dobrze. Jestem tam pomocnikiem rozdzielania komunii św. Jak wygląda nasza religijność? Przed świętami bierzemy udział w spowiedzi ogólnej, ale okazyjnie spowiadamy się indywidualnie”.
Państwo Z. przyznają: „My też przebywamy w Niemczech. Kiedyś w Polsce chodzenie do kościoła należało do niedzieli, tam też chodzimy, ale nie regularnie co niedzielę. Nie bierzemy tego tak dokładnie. Na święta jednak zawsze. Wtedy też jest spowiedź, ta wspólna. Dzieci jednak prowadziliśmy do sakramentów i wychowali religijnie”.
Jaka będzie nasza ostatnia komunia, zwana wiatykiem?
Najnowsze komentarze