Muszę cię zabić, tu będziesz pochowana
Ta historia z Pszowa wstrząsnęła opinią publiczną. 8-letnia dziewczynka zobaczyła ojca „okładającego” siekierą mamę. Zaalarmowała policję. Bezwzględny partner trafił do aresztu. Kobieta, po opatrzeniu ran, wróciła do domu. Próbuje otrząsnąć się po rodzinnej tragedii. Nam zdecydowała się opowiedzieć, co wydarzyło się feralnego dnia. - Stał z tą siekierką nad moją głową. Klęczałam i błagałam go o litość: - Zostaw mnie, mamy czworo dzieci, niedługo komunia, ja wszystkie zarzuty wycofam, tylko daj mi spokój - prosiła oprawcę. Ale on nie słuchał.
Pani Katarzyna mieszka w niewielkim domu przy ul. Okrzei. Wychowuje czworo dzieci: 14, 12, 8 i 6-letnie. Jeszcze do niedawna z partnerem. Od lutego praktycznie sama, bo 44-latek otrzymał zakaz przebywania w domu oraz kontaktu z rodziną. - Żyłam z nim przez 16 lat. Cały czas znęcał się. Wybite zęby, obdukcje. Pierwszy raz dostałam od niego w twarz kiedy miałam 18 lat. Póki mieszkałam u mamy, nie podnosił na mnie ręki. Ale jak już się do niego wprowadziłam, zawsze coś było nie tak. Tylko że później przepraszał, cukrował, klękał i mówił, że kocha. Człowiek litościwy i wybaczał. I wycofywał zarzuty. Ale nie tym razem - zapewnia 33-latka, która zgodziła się opowiedzieć nam o wstrząsających wydarzeniach, które rozegrały się 5 marca.
Chorobliwa zazdrość
Przed południem kobieta była w domu sama. Starsze dzieci robiły zakupy, a jedna z córek odprowadzała braciszka do kolegi. - Drzwi były otwarte. On wszedł do pokoju na piętrze. Przyniósł dwa piwa. Chciał ze mną porozmawiać. Powiedziałam, że nic z tego i żeby wyszedł - mówi kobieta. Ale 44-latek nie słuchał. Nalegał na rozmowę. W jednej chwili stał się nieprzyjemny. Słowna sprzeczka zakończyła się krwawą awanturą. - Zaczął mnie dusić i szarpać. Córka weszła do domu i pyta: „Tata, co ty jej robisz”? Powiedziałam, żeby dzwoniła na policję. Zdążyła mu umknąć i pobiegła do sąsiadki. On zamknął drzwi na klucz i zaciągnął mnie na dół do remontowanej kuchni - opowiada pani Katarzyna. Później było już tylko gorzej. - Zaczął okładać mnie kilofem. Dostałam szlag w głowę i ciało zrobiło się jakby „okrągłe”. Krzyczał: „Tu muszę cię zabić, tu będziesz pochowana”. Wziął siekierkę i bił po klatce piersiowej. Ale nie ostrzem, tylko drugą stroną. W plecy też musiałam dostać, bo bolą. Stał z tą siekierką nad moją głową. Klęczałam i błagałam go o litość: „Zostaw mnie, mamy czworo dzieci, niedługo komunia, ja wszystkie zarzuty wycofam, ten gwałt, znęcanie, tylko daj mi spokój” - relacjonuje tragiczne wydarzenia. Dodaje, że mężczyzna był chorobliwie zazdrosny. Zachowywał się tak, jakby widział domniemanego kochanka kobiety. - Wygrażał: „Muszę ci łeb upierd... Zdechniesz czy powiesz mi, czy to jest on?” Ale tam nikogo innego nie było. Nie wiem co mu odpowiedziałam, bo to był szok i urywał mi się film - stresuje się 33-latka.
Ucieknij piwnicą
Dalsze wydarzenia rozegrały się błyskawicznie, na piętrze. Kobieta całowała oprawcę, obiecywała ślub oraz to, że będą „normalną rodziną”. I znów deklarowała wycofanie wszystkich zarzutów. - Mówiłam to wszystko po to, bo już do drzwi dobijała się policja. Chciałam mieć pretekst, żeby zejść na dół i im otworzyć. On na to: „Ty suko, wytrzyj włosy z krwi i powiedz im przez okno, że wszystko jest w porządku” - opisuje. Przekonała jednak konkubenta, że jeśli otworzy okno, a nie drzwi, funkcjonariuszom wyda się to podejrzane. A dobijali się coraz mocniej. Zwyrodnialec bał się, że za chwilę wyważą drzwi. Zaproponowała mężczyźnie, żeby uciekł piwnicą. - Prosiłam: „Ucieknij, ja powiem, że zrobiło mi się słabo i że się przewróciłam”. Nie chciał. Kazał mi się położyć, wziął poduszkę spod mojej głowy i krzyknął: „Mam go! Co z nim zrobić”? Zrobiło mi się biało przed oczami. Jak się ocknęłam, jego już obok nie było. Otworzyłam policji i poczułam się bezpiecznie - wspomina.
Chcę cię tylko przytulić
Na miejsce wezwano pogotowie ratunkowe, które zabrało 33-latkę do szpitala. Dzieci pod nieobecność matki trafiły pod opiekę sąsiadki. Kobieta nie chciała zostać na obserwacji. Po złożeniu zeznań wróciła do domu. Jak się okazało - znów do piekła. - Wróciłam, a córka mówi, żebym nie szła do domu, bo tata jest w środku i gada, że zabił tego luja, kochanka mamy. I że teraz się powiesi. Faktycznie, był w domu. Otworzył okno i wołał: „Kaśko, ja chcę cię tylko przytulić”. Zadzwoniłam na policję. Prosiłam o szybką interwencję. Przyjechali i wyprowadzili go zakutego w kajdanki - podkreśla.
Zamieszkał w chlewie
Ustalono, że od marca ubiegłego roku mężczyzna znęcał się w sposób psychiczny i fizyczny nad swoją rodziną. 44-latek mimo poprzedniego wyroku, w którym zasądzono mu zakaz przebywania w mieszkaniu oraz kontaktu z rodziną, nadal tam mieszkał. - Miał zakaz zbliżania się, ale wchodził jak do siebie. Nie szło go wyrzucić. Przyjeżdżała policja, wypraszali go, to on później wracał oknem albo piwnicą. Mówił, że ma dużo sposobów. W piwnicy to nawet gwoździe poprzybijałam i pozastawiałam dwoma fotelami - podkreśla kobieta. Dlaczego nie informowała policji za każdym razem, że mężczyzna przebywa w domu? - Zapewniał, że tylko na dwie minutki, że zrobi sobie kawę i idzie. Albo że tylko się umyje. Poza tym przez jakiś czas pozwoliłam mu mieszkać w chlewie. Teść prosił, żebym wpuściła jego syna. A to dom teścia. No i on mieszkał w tym chlewie i afiszował się tym, krążył po placu, żeby go widzieli. Ale po jakimś czasie znów zaczął szaleć, więc znów telefon i interwencja policji - zapewnia pani Katarzyna.
Pomoc rzeczowa i finansowa
Policja często przyjeżdżała do domu przy Okrzei. Nie tylko na wezwanie. Dzielnicowy sprawdzał, co dzieje się u matki i jej dzieci. Nierzadko towarzyszyli mu pracownicy Ośrodka Pomocy Społecznej. Rodzina była objęta wsparciem asystenta rodziny oraz pomocą rzeczową i finansową. Była też wobec niej prowadzona procedura „niebieskiej karty”. - Gdyby asystent rodziny lub pracownik socjalny zastał tego pana w domu, natychmiast powiadomiłby organy ścigania. Ale taka sytuacja nie miała miejsca - podkreśla kierownik OPS w Pszowie, Anna Malinowska.
Ciocia, mama płacze
8 kwietnia decyzją sądu agresywny partner i ojciec trafił za kratki, gdzie spędzi najbliższe trzy miesiące. Grozi mu 8 lat więzienia. - Mam nadzieję, że długo posiedzi. Ma zarzuty znęcania się, gwałtu, teraz jeszcze to. Ale najgorsze, że będą go musiała zobaczyć w sądzie - martwi się kobieta. Ona i jej dzieci korzystają z pomocy psychologa. - Pani psycholog powiedziała, żebym nie odbierała od niego telefonów i nie czytała jego listów. Oraz że będę teraz płaczliwa. I tak się dzieje. Jak człowiek ma zajęcie, sprząta, zajmuję się dziećmi, to czas jakoś płynie. Ale przyjdzie wieczór, poduszka i łzy same ciekną. Ten płacz mnie dobija. Dzieci, gdy widzą, w jakim jestem stanie, dzwonią do mojej siostry: „Ciocia, przyjeżdżaj, mama płakała”. Dużo na temat całej tej sytuacji rozmawiam. Staram się nie zamykać w sobie. Od pani psycholog usłyszałam też, że powinnam się przeprowadzić - mówi pani Katarzyna, która złożyła już wniosek o przyznanie mieszkania. Chce rozpocząć nowe, inne życie.
Magdalena Sołtys
Najnowsze komentarze