Mundury z cechowni i pierwszy samochód
LESZCZYNY. Tym razem prezes OSP Leszczyny Edward Ostroch opowiada nam o końcu wojny i latach powojennych, kiedy druhowie m.in. zaopatrzyli się w mundury oraz pierwszy samochód.
W pierwszych latach po wojnie jednostki OSP miały możliwość zakupu niemieckich mundurów. Tak się też działo, po czy strażacy farbowali je na granatowo. To był kolor strażacki. Strażacy z Leszczyn jechali na zlot wojewódzki w jeszcze innych mundurach. Pamiętam to z opowiadania ówczesnego komendanta straży zakładowej kopalni Dębieńsko. Nie było w co ubrać strażaków, to z materiału służącego do zaciągania okien w cechowni uszyli mundury. W tym umundurowaniu nasi druhowie jechali na zlot. Wszyscy starali się zaprezentować jak najlepiej. Mundur to było wyróżnienie, nie to co dzisiaj. W czasie wojny nastąpiła likwidacja wszystkich hełmów skórzanych i mosiężnych. Skórzane nie odpowiadały normom niemieckim, a hełmy mosiężne były zbyt cienkie i kiedy coś spadło na głowę, hełm nie chronił wystarczająco strażaka. Nieoficjalnie wiadomo, że mosiądz potrzebny był do produkcji pocisków. Hełmy zastąpiono nowymi, z grubszą i stalową blachą. Szybciej strażakowi złamałby się kark, niż wgiąłby się metal na hełmie. W naszej izbie pamięci posiadamy takie hełmy, ale niestety nie z naszej jednostki. W OSP Leszczyny po wojnie hełmy zostały pomalowane na kolor szary. Czerwionka miała czarne hełmy z biało-czerwonymi tarczami.
Strażak a policjant
Zmiany nastąpiły również w armaturze pożarniczej. Wcześniej prądownice były mosiężne i zostały wycofane. Zastąpiono je prądownicami aluminiowymi z zaworami, na wzór prądownic niemieckich. Co ciekawe nasze aluminium oksydowało, a niemieckie nie. Sikawka w naszej remizie przetrwała czas wojny. W systemie niemieckim jednostki OSP były komendami. Na Śląsku komendy musiały być niemieckie. Nie było tak, że Niemcy rozwiązywali jednostki. Działalność zawieszał zarząd. W Stanowicach np. wówczas żyło ok. 700 mieszkańców, a utrzymała się tam straż. Strażacy chodzili w mundurach. Ochrona przeciwpożarowa była wtedy ujęta jako służba porządkowa. Komendant policji był jednocześnie komendantem straży pożarnej. Strażacy nosili emblematy identyczne z policyjnymi. W Stanowickiej jednostce przechowywane jest wiele zdjęć z tamtego okresu, co jest cennym materiałem historycznym. Na jednym ze zdjęć w naszej izbie pamięci możemy oglądać Jana Grzegorzycę, jednego z założycieli naszej jednostki, w mundurze niemieckim, choć do Zabrza za pracą jeździł jako Polak.
Pożyczka na auto
Po zlocie wojewódzkim w 1947 roku rozpoczęła się działalność OSP w pełnym znaczeniu tego słowa. W 1949 roku nasza jednostka obchodziła jubileusz 40-lecia. Ambicją strażaków stało się posiadanie motopompy. To się udało. Była to motopompa fisher. Za „Niemca” opracowano projekt motopompy, który wykorzystywały różne fabryki, tworząc motopompy z silnikami różnych producentów. Obsługa była jednakowa w każdym przypadku. Pompa została poświęcona w lipcu 1949 roku. Do księgi pamiątkowej z okazji jubileuszu wpisał się m.in. powiatowy komendant straży pożarnych Adam Byczek. Kiedy już motopompa była w remizie, to nie wypadało jeździć do akcji zaprzęgiem konnym. Idąc po tej linii, straż zakupiła angielski samochód morris, pochodzący z demobilu. Był to tak wyeksploatowany egzemplarz, że każdy wyjazd kończył się naprawą. W końcu go sprzedali i kupili nowy wóz marki steyr. Samochód też pierwszą młodość miał za sobą. W końcu komenda główna otrzymała do podziału ok. 17 samochodów terenowych dodge. To było około 1959 roku. Musiały być jednak wykupione. Nasi nie mieli takiej ilości pieniędzy, więc zaciągnęli pożyczkę w wysokości 30 tys. zł i wykupili samochód. Jadąc z nim do remizy po drodze holowali jeszcze dwa inne, które odmówiły posłuszeństwa. Na szczęście nasz egzemplarz sprawował się bez zarzutu.
Sponsor się uparł
W 1966 roku OSP Leszczyny jako pierwsza jednostka w powiecie otrzymała nowy beczkowóz. Byczek chciał przekazać to auto do Rydułtów, co ze strony operacyjnej byłoby bardzo dobrym posunięciem. Nie udało się jednak przekonać sponsora, który stwierdził, że albo auto pójdzie do Leszczyn, albo go nie zapłaci. Komenda nie miała pieniędzy i Byczek musiał się ugiąć. Auto służyło w jednostce przez długi czas. Z racji, że na każde zawody musieliśmy pożyczać samochód z rybnickiej zawodówki, co kolidowało z ich podziałem bojowym, zamieniliśmy się samochodami. Z Rybnika otrzymaliśmy beczkowóz z działkiem, a nasz wóz poszedł do Przyszowic. Samochód był w lepszym stanie niż ten, który otrzymaliśmy, ale wynikało to z potrzeb na zawodach.
Notował:(ska)
Najnowsze komentarze