Czwartek, 19 grudnia 2024

imieniny: Gabrieli, Dariusza, Urbana

RSS

W końcu finał „afery gender” w Rybniku?

04.02.2014 00:00 red

W zeszłym tygodniu odbyło się jedno z ostatnich posiedzeń komisji rewizyjnej w sprawie wprowadzania do rybnickich przedszkoli tzw. ideologii gender. Na sali spotkali się rodzice trójki dzieci, którzy nie zgodzili się na udział w projekcie unijnym oraz dyrektor przedszkola nr 13 w Rybniku.

Wraz z dyrektor Joanną Cichecką na sali obrad zjawiło się kilkudziesięciu nauczycieli i rodziców, którzy chcieli tym samym wyrazić wsparcie dla kierownika placówki. – Nie jesteśmy tutaj, by rozpatrywać sprawy światopoglądowe. Mieliśmy prawo zrezygnować z udziału w projekcie, a nasza skarga dotyczy tylko bezprawnych działań pani dyrektor – tłumaczył Arkadiusz Szweda, jeden z rodziców, którzy złożyli skargę w urzędzie oraz w kuratorium oświaty. – Wszystko, co robiłam, konsultowałam z radcami prawnymi urzędu i działałam w ramach obowiązującego w Polsce prawa – tłumaczyła dyrektor Cichecka.

Skreśleni albo przeniesieni

Sprawa „genderowa” ciągnie się w Rybniku już od jesieni zeszłego roku. Wtedy trójka rodziców zaalarmowała „Gościa Niedzielnego” na temat dziwnych praktyk w przedszkolu nr 13. Po innych medialnych doniesieniach, licznych wypowiedziach radnych, duszpasterzy a nawet prezydenta Fudalego, sprawa w końcu trafiła przed komisję. Nie rozpatrywano jednak samej kwestii „wprowadzenia” gender do przedszkola, a działania dyrekcji placówki, które rodzice rezygnujący z projektu „Szczęśliwa 15” odebrali jako bezprawne. – W rybnickich przedszkolach nie ma i nie było zajęć o gender! – apelowała podczas obrad komisji prezydent Joanna Kryszczyszyn. – W podstawie programowej nie ma w ogóle zajęć o tym temacie, a w ramach projektu „Szczęśliwa 15” miał być realizowany normalny program nauczania – dodaje.

Rodzice, którzy projekt unijny odebrali jako próbę szerzenia ideologii gender i zrezygnowali z niego spotkali się jednak z ustawową ścianą. – Okazało się, że nie ma dla nas miejsca w przedszkolu, dostaliśmy pismo, które sugerowało wyraźnie, że nasze dzieci zostaną wykreślone z listy uczęszczających, jeśli faktycznie zdecydujemy się na rezygnacje – komentował Szweda. Rodzice zdecydowali się zrezygnować, a dzieci przez miesiąc pozostawały w domu.

Jak tłumaczyła dyrektor Cichecka, nie było innego wyjścia jak wykreślenie dzieci i przeniesieni ich do innego przedszkola. – Poinformowałam rodziców, że w przypadku ich rezygnacji nie ma dla dzieci miejsca w innych oddziałach. Po prostu były pełne. Nie mogę mieć więcej niż 25 dzieci w oddziale, to wbrew prawu. Dlatego w tym samym piśmie zasugerowałam inne przedszkole – mówi.

Problem w tym, że placówka do której przenieść miały się dzieci była po drugiej stronie miasta.

Absurdy prawa

– Całej sprawy by nie było, gdyby nasze dzieci znalazły od razu miejsce w przedszkolu – mówi Agnieszka Szumiło, matka która również zdecydowała się zrezygnować z projektu. – Gdybyśmy zostali poinformowani o tym, że program zajęć ma być rozszerzony o kwestie gender, w ogóle nie bralibyśmy w nim udziału – dodaje.

Joanna Kryszczyszyn, która rozmawiała wcześniej z rodzicami, jeszcze przed ich rezygnacją, wspomina: – Rozmawialiśmy na ten temat, sugerowałam, by rodzice poczekali i przekonali się, że nic się w nauczaniu nie zmienia, że to ten sam program – mówi. – Problem w tym, że ogromna większość osób poruszonych problemem mylnie odbiera słowo „projekt”, a „program”. Projekt „Szczęśliwa 15” zakładał stworzenie oddziałów z pomocą logopedyczną i innymi udogodnieniami oraz szkolenia dla opiekunów, podczas których kwestie gender były jednym z tematów. Te kwestie miałyby realizowane m.in. na wycieczkach, które jeszcze się nie odbyły. Program nauczania, wpisany w projekcie, pozostaje bez zmian – dodaje.

Absurdem polskiego prawa jest to, że – w przeciwieństwie do wszystkich innych stopni nauczania – przedszkolne oddziały mają z góry narzuconą liczebność. Nie było więc fizycznej możliwości przeniesienia dzieci do innego oddziału w przedszkolu nr 13. A to w rodzicach wzbudziło podejrzenia, że zostali potraktowani bezprawnie, a górę w podejmowaniu decyzji wzięły względy ideologiczne. – Miejsca dla dzieci się znalazły. Namówiłam rodziców dwójki dzieci, by przenieśli swoje pociechy do oddziału biorącego udział w projekcie. Jedno miejsce zwolniło się, gdyż przedszkolak przez trzy miesiące nie zjawiał się w placówce, umowa mogła zostać rozwiązana – komentuje dyrektor Cichecka.

Sprawa podzieli radę?

Najbardziej zaangażowani w problem okazali się radni klubu PiS. Andrzej Wojaczek bronił dyrektor Cicheckiej, wspominając jej wieloletnie doświadczenie oraz fakt, że „w przedszkolu nie było, nie ma i nie będzie gender”. Sam zresztą – z własnej inicjatywy – zaangażował się w prace na rzecz zażegnania problemu, spotykał się z pracownikami placówki, rezygnującymi rodzicami oraz duszpasterzem pobliskiej parafii. Radni Cebula oraz Piecha stanęli po drugiej stronie barykady, zarzucając dyrektor Cichecką pytaniami o bezprawne podejmowanie decyzji, wprowadzanie autorytarnych decyzji w miejsce nieprzymuszonej woli rodziców, a także o zerwanie umowy z rodzicami. – To jest koszmar – mówiła dyrektor jeszcze przed rozpoczęciem obrad. – Mam nadzieję, że sprawa w końcu osiągnie finał, bo mimo iż pewne kwestie zostały już wyjaśnione, czuję się dzisiaj, jakby ktoś mi podciął skrzydła. Mam ponad 20-letnie doświadczenie w mojej pracy i nigdy nie zrobiłabym czegoś, co skrzywdziłoby dzieci – dodała. Wydaje się, że dyrektor Cichecka, rodzice, którzy zrezygnowali z udziału w projekcie, a także pracownicy placówki oraz rybniccy radni padli przede wszystkim ofiarą braku odpowiedniej komunikacji. Urząd miasta powinien w odpowiednim momencie powziąć zdecydowane kroki, które rozwiałyby wszelkie wątpliwości rodziców i nauczycieli, a dzięki temu być może opinia publiczna nie zastanawiałaby się nad tym, czy w rybnickich przedszkolach chłopcy chodzą w sukienkach, a dziewczyny muszą bawić się autkami. Wtedy o Rybniku w ogólnopolskich mediach mówiłoby się być może mniej, ale dobrze, a nie w kontekście afery, która nie cieszy nikogo – przedszkolaków, przedszkolanek i rodziców. – Nigdy naszym celem nie było oczernienie dobrego imienia przedszkola. Nie próbowaliśmy nigdy dowieść, że przedszkole nr 13 to „oaza zła” – mówi Arkadiusz Szweda, jeden z autorów skargi na dyrektora „trzynastki”. Być może ostatnie posiedzenie komisji rewizyjnej w związku z aferą odbędzie się w tym tygodniu. Wtedy dowiemy się, jak cała sprawa podzieliła radnych.

(mark)

  • Numer: 5 (378)
  • Data wydania: 04.02.14