Czy samorządy powinny dopłacać do in vitro?
Częstochowa jako pierwszy samorząd w Polsce uruchomiła w zeszłym roku program dopłat do zabiegów in vitro. 160 par w ciągu trzech lat dostać ma po 3 tysiące złotych zapomogi. Czy samorządy powinny jednak wydawać miejskie pieniądze, skoro istnieje już program rządowy?
Minister zdrowia już w lipcu wybrał kliniki, w których będzie można wykonać zabiegi in vitro z dofinansowaniem z środków budżetu państwa. Z trwającego trzy lata programu skorzystać ma około 15 tysięcy par w kraju. W naszym województwie tylko trzy kliniki załapały się do programu. Swoją odpowiedź na rosnące zapotrzebowanie na takie rozwiązania walki z niepłodnością już w zeszłym roku znaleźli włodarze Częstochowy. Wprowadzony tam program zakłada dofinansowanie w kwocie 3 tysięcy złotych dla 160 par. Po rewolucyjnej uchwale wiele innych samorządów w kraju zajęło się tym problemem – m.in. Szczecin i Łódź. Czy także Rybnik powinien dołączyć do grona miast dofinansowujących zabiegi in vitro?
Bez grubego portfela nie da rady
Ania i Tomasz o dziecko starali się wiele lat. – W końcu, po latach starań zdecydowaliśmy się na in vitro. Nie chodzi o to, że nie chcieliśmy adoptować dziecko, bo to także rozważaliśmy. Jednak chcieliśmy poczuć się rodzicami także fizycznie, od poczęcia do narodzin – mówi Anna. Dzisiaj nie przeliczają już, ile wydali na zabiegi. – Po urodzeniu Mateusza przestaliśmy w ogóle myśleć o poniesionych kosztach, jednak jeśli jedna próba oscyluje wokół 10 tys. złotych, to można sobie wyobrazić ile wydaliśmy, próbując kilkakrotnie – dodaje Tomasz.
Mateusz ma dzisiaj pięć lat. Jest zdrowym, pełnym wigoru chłopcem. – Od dwóch lat staramy się o rodzeństwo dla Mateusza. Znów mamy problemy, więc kto wie, czy niedługo nie zwrócimy się o pomoc do lekarzy. Program rządowy, który ruszył od lipca to naprawdę dobra nowina dla wszystkich, którzy o dzieci się starają, a nie mogą. Bo dzisiaj bez grubego portfela na in vitro nie ma szans – mówi Tomasz.
Zabieg in vitro wyceniony został przez resort zdrowia na 7,5 tysiąca złotych. Ta cena odbiega jednak od tego, jak naprawdę wycenia się go w klinikach. Biorąc pod uwagę rozwiązanie z Częstochowy, można byłoby cenę obniżyć pieniędzmi z samorządów. Tutaj jednak pojawia się ściana – nie wszyscy chcą dorzucać się do drogich zabiegów, a podwójne finansowanie często nie wchodzi w grę.
Druga strona medalu
Monika i Marcin są małżeństwem od pięciu lat. Nie mają dzieci, choć wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że już dawno powinni mieć potomstwo. – Badaliśmy się, stosowaliśmy wszystkie nowinki, pracowaliśmy z cyklem, zmienialiśmy diety, braliśmy leki. Nic nie pomogło. Jednak o in vitro nawet nie pomyśleliśmy. Nasz sposób rozumowania jest prosty – widocznie ktoś u góry chce, byśmy zmienili życie jednego z tych dzieci, które zostały porzucone – mówi Monika. Ich procedura adopcyjna już się zaczęła, wszystkie dokumenty, opinie i życiorysy wysłano do weryfikacji. – Teraz czekamy, ale jest to naprawdę radosny dla nas czas. Wiemy już, czego chcemy, wiemy jak bardzo pokochamy to dziecko i nie ma dla nas znaczenia, kim będzie – dodaje Marcin.
Gdy pytamy, czy są zdania, że samorządy powinny dopłacać do zabiegów in vitro odpowiedź pada bez zastanowienia. – Oczywiście, że nie. To nie zadanie dla samorządów. Uważam nawet, że to nie zadanie dla państwa. W ośrodkach adopcyjnych czekają dzisiaj na miłość tysiące dzieci. A my mamy starać się na siłę, po wielokroć sztucznie wywoływać zapłodnienie? Tyle się dzisiaj słyszy o prawach człowieka, o prawach dziecka, o humanizmie, o ochronie życia. A dlaczego nikt nie stosuje tych szczytnych zasad w stosunku do dzieci z domów dziecka? To przykre, ale dzisiaj nawet Kościół niewiele o nich mówi. Temat in vitro jest moim zdaniem tematem zastępczym, bo prawdziwy problem do adopcja, brak przygotowania par do bycia rodzicami – mówi Monika.
Problem jest w głowach
Arkadiusz Andrzejewski, dyrektor Ośrodka Rodzinnej Pieczy Zastępczej w Rybniku, przyznaje, że coraz szerszego finansowania zabiegów in vitro z pieniędzy publicznych ośrodki adopcyjne się nie boją. – Nie ma mowy, by in vitro w jakich sposób zastąpiło lub zepchnęło adopcję w cień. Pamiętajmy, że to rozwiązanie nie pojawiło się wczoraj, było stosowane od lat. Moim zdaniem problemem jest psychika rodziców. Czasami nieudany zabieg in vitro traktowany jest przez pary niemalże jak poronienie, towarzyszy my ogromny psychiczny ból i rozczarowanie. To jest chyba podstawa problemu, bo kwestia czy adopcja przestanie być popularna jest sprawą zupełnie drugorzędną. My przynajmniej się tego nie obawiamy – mówi dyrektor Andrzejewski.
Na dziś, jest niemal pewne, że Rybnik dopłacać do in vitro nie zamierza. – Nie mamy planów finansowania zabiegów in vitro z miejskiego budżetu – ucina krótko Adam Fudali, prezydent Rybnika. W podobnym tonie wypowiada się zresztą rybnicka opozycja. – Fakt, że istnieje i działa już program państwowo sprawia, że przeznaczanie pieniędzy samorządowych na ten cel byłoby bezzasadne – mówi jeden z radnych PO. Okazuje się też, że inne samorządy w Polsce, które wciąż rozważają taką opcję, także biorą pod uwagę fakt, że już pomoc dla niepłodnych par płynie z budżetu państwa. Niedawno częstochowscy działacze PiS podczas naukowego sympozjum „Ekologia prokreacji” zapowiedzieli, że gdy ich partia obejmie władzę w mieście, dopłaty do in vitro się skończą. W 2012 roku Częstochowa wydała na ten cel 110 tys. złotych, w tym – już 150 tys.
(mark)
Imiona rodziców oraz dzieci zostały zmienione.
Najnowsze komentarze