Rybniczanka zadebiutuje na rynku wydawniczym
Katarzyna Kuśka jest rybniczanką z krwi i kości. Choć dzisiaj mieszka i pracuje w Warszawie, to właśnie tutaj, u nas, pisała swoje pierwsze teksty, próbowała sił w tym niewdzięcznym zawodzie. Choć sama nazywa to swym „hobby”, nie można jej odmówić zawodowej wręcz pasji. Z autorką powieści historycznej „Incognito” rozmawia Marek Grecicha.
Zacznijmy od książki. Skąd pomysł, skąd w ogóle chęć napisania czegokolwiek? Pisarstwo to dzisiaj średnio-popularny kawałek chleba.
Zdecydowanie nie jest to coś, co można traktować jako pracę – ja podeszłam do tego jak do hobby, zajęcia poza regularną pracą, jak do odskoczni, która miała mnie relaksować, dawać satysfakcję. Nie można długo ignorować czegoś, co siedzi w nas od zawsze. Pomysł na książkę nie pojawił się ot tak nagle, ale kiełkował od bardzo dawna. Ja zaczęłam pisanie bardzo wcześnie – mam taki śmieszny zeszyt z 1994 roku – a więc miałam jakieś 8 lat, gdzie w formie opowiadania opisywałam przeżycia z podróży. To może zabawne, ale kochałam to robić od zawsze. W gimnazjum przyszły jakieś takie nieco „poważniejsze” formy- dwie powieści dla dzieci. Startowałam z nimi w konkursach i generalnie odniosłam wtedy pierwsze sukcesy na tym polu. Marzeniem zawsze było napisanie czegoś dla dorosłych. Długo się zbierałam, bo zawsze miałam coś ważniejszego do roboty – matury, studia, egzaminy, poszukiwanie pracy, przyzwyczajanie się do tej pracy. No i w końcu się przyzwyczaiłam – na tyle, żeby móc usiąść popołudniu, wolna od stresów i zacząć coś tworzyć. Najtrudniej było wpaść na to o czym ma być powieść -chciałam, żeby było to coś, co zaciekawi, przyciągnie uwagę. Głowiłam się.
I stworzyłaś powieść historyczną. Jednak nie o samą historię tutaj chodzi. Gdybyś miała w kilku zdaniach podsumować ten tekst, to o czym tak naprawdę jest?
O młodych ludziach o nieukształtowanej osobowości, otwartych na to, co ich spotyka dostosowujących się do tego, co się dzieje, dojrzewających do pewnych decyzji.
Pokazałam trzy osobowości. Oczywiście głównym bohaterem jest facet, ale to kobiety mają decydujący wpływ na jego życie. Śmiesznie mi się to kojarzy – jak mężczyzna w ogóle w życiu – niby decyduje, jest głową, ale potrzeba mu kogoś kto tą głową pokręci.
Facetem w powieści jest zresztą nie byle kto, prawda? Akcja dzieje się w XV wieku, a bohaterem jest nie kto inny, jak...
Król Władysław Warneńczyk – to bardzo poważnie brzmi. Faktycznie mój bohater to postać historyczna, ale bazuję jedynie na kilku faktach, reszta jest moją wizją. Żeby odciąć się od tej powagi rzadko nazywam go Władysławem. Zbudowana przeze mnie postać nosi cechy żywego człowieka – młodego chłopaka, sterowanego przez mądrzejszych od siebie ludzi, nieco gnuśnego, zmanierowanego, ale w głębi serca pozytywnego. Nazywam go Vlad, żeby stał się bliższy czytelnikowi, żeby nie straszył. Wydaje mi się, że jest bardzo ludzki, poddaje się namiętnościom, pasjom – kiedy trzeba jest odważny, staje na wysokości zadania, ale są też momenty kiedy się boi lub zwyczajnie wkurza.
Można dzisiaj w ogóle sprzedać czytelnikowi powieść historyczną?
Wydaje się, że rynek zapełniony jest raczej fantastyką, sensacją i oczywiście seksem.
Mówisz o tym, co czyta się w Polsce...
Ja sięgam bardzo często do literatury zagranicznej i zauważyłam, że od kilku lat coraz większą popularnością cieszą się właśnie fabularyzowana historia. Follett, Lorentz, Alpsten... to bestsellery Nazwiska, które właśnie sprzedają historię – podkoloryzowaną, sfabularyzowaną, ale wciąż historię.
Zapytam jeszcze o proces wydawniczy. Łatwo dzisiaj znaleźć wydawcę dla debiutanta? Rynek stoi otworem?
Nie, zdecydowanie nie. Większość wydawnictw wcale nie wydaje niczego nowego – są to głównie fabryki, w których tłumaczy się dzieło zagraniczne – coś co już odniosło sukces, a potem powiela się tysiące razy. Odrzucają polskiego autora od razu, na starcie. Boją się inwestować, bo czytelnictwo jest jakie jest – wolą kupić prawo do czegoś, co jest pewniakiem i zarabiać
polski autor – a do tego debiutant ma bardzo trudny start.
Długo szukałaś wydawcy?
Czytałam fora internetowe, gdzie roi się od wpisów tych, którzy próbowali i odeszli z kwitkiem.Odpuściłam, bo nie lubię pesymistów. Założyłam, że zrobię wszystko – naprawdę wszystko, żeby ktokolwiek mnie zauważył. Wiesz – mówi się, że każdy powinien znaleźć to co naprawdę kocha i robić to znalazłam, więc byłam zdeterminowana. Siadłam sobie w którąś sobotę, przejrzałam internet, zrobiłam tabelkę w excelu, gdzie wypisałam wydawnictwa, które w ogóle coś wydają, ich warunki i zaczęłam wysyłać. Na początek te bardziej znane, potem miało być dalej, ale skończyło się happy endem. Standardowy czas oczekiwania to 6 miesięcy! Dla mnie to naprawdę wieczność, ale odezwali się po miesiącu.
Kiedy wychodzi powieść i czy spotkamy cię w Rybniku na jakimś wieczorku autorskim?
Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z zapowiedziami wydawcy, książka powinna trafić na półki przed świętami Bożego Narodzenia. To idealny czas na promocję wydawnictwa, więc myślę, że zdążymy na czas. Spotkania będą na pewno – kilka w rybnickich księgarniach, mam nadzieję że zdążę jeszcze przed świętami. Nieco później, kiedy czytelnicy zdąża się już zapoznać z „Incognito”, mam nadzieję zorganizować spotkanie w bibliotece miejskiej. W styczniu czeka mnie też bardzo ciekawe doświadczenie – otóż, zaproponowano mi spotkanie z uczniami I LO, czyli w moim liceum. To jest naprawdę zaskakujące, że kiedyś siedziało się tam w ławce, a teraz to ktoś mnie będzie słuchał.
Najnowsze komentarze