Czwartek, 19 grudnia 2024

imieniny: Gabrieli, Dariusza, Urbana

RSS

Bartek Demczuk, Kabaret Młodych Panów - wywiad

09.04.2013 00:00 red

Syn nie zdecydował jeszcze, czy będzie grał na gitarze

 

Z Bartkiem Demczukiem z Kabaretu Młodych Panów rozmawiamy o tym, jak mu się mieszka na osiedlu Nowiny, o jego karierze scenicznej i dlaczego jego syn jeszcze nie gra na gitarze.

Marek Pietras: – Od kiedy mieszkasz na największym rybnickim osiedlu?

Bartek Demczuk: – Od początku lat osiemdziesiątych. Najpierw mieszkałem na dzisiejszej ul. Świętego Józefa, potem na Wawelskiej a obecnie z moją rodziną na Chabrowej.

Widzisz jakieś plusy mieszkania w bloku, a nie w domu prywatnym?

Nigdy nie mieszkałem w domu, w sensie budynku. Więc trudno mi to porównywać. Uważam jednak, że mieszkanie w blokach daje pewne korzyści. Jest wygodne. Szczególnie gdy prowadzisz aktywny tryb życia. Poza tym nasze osiedla się zmieniają. Mieszka na nich coraz więcej młodych ludzi. Są bezpieczne. Wszędzie jest blisko. Kiedyś mówiłem, że nigdy nie zamieszkam na Chabrowej, bo miała średnią opinię. Teraz to się zmieniło. Mieszkam tam już osiem lat i jest dobrze.

Z tego co pamiętam, pochodzisz ze Zgorzelca.

Nie do końca. W Zgorzelcu tylko się urodziłem. Zresztą tak jak moja siostra. Miałem tam dziadków. Mama zdecydowała, że właśnie chce tam rodzić i że tak będzie lepiej. W Zgorzelcu łatwiej było o różne produkty pierwszej potrzeby. Oczywiście miało to związek z bliskością niemieckiej granicy i z czasami w jakich żyliśmy.

Dziś z sukcesami występujesz w Kabarecie Młodych Panów. Możesz opowiedzieć jak do tego doszło?

Gdy miałem 7 lat zacząłem uczyć się grać na gitarze w szkole muzycznej. Dzięki temu w 1997 roku zostałem zaproszony przez Olka Chwastka, abym akompaniował podczas występu kabaretu Nic, od razu na eliminacjach do festiwalu PAKA. Potem współpracowałem z kabaretem Dudu. Tam zaliczyłem pierwsze występy na scenie, a potem powstał Kabaret Młodych Panów.

Kiedy to było?

Pomysł KMP narodził się w 2003 roku. Budowaliśmy całe zaplecze. Brakowało tylko skeczy (śmiech). Te powstały w 2004 roku i wtedy zadebiutowaliśmy. Najpierw na mniejszych imprezach w Rybniku, a potem na Ryjku.

Kiedy poczuliście, że się wam udało, że macie szansę dostać się do czołówki polskich kabaretów?

Myślę, że to był rok 2007. Wtedy wygraliśmy festiwal PAKA, otrzymaliśmy też nagrodę publiczności. Do tego zdobyliśmy Złote Koryto Ryjka oraz Grand Prix na XXVIII Lidzbarskich Wieczorach Humoru i Satyry. Wówczas posypały się propozycje występów, a ja zadzwoniłem do dyrektora rybnickiego „ekonomika” i powiedziałem: teraz to już muszę zostać zwolniony.

Pracowałeś w szkole?

Tak, byłem tak zwanym „kaowcem”. Tam też poznałem m.in. Piotrka Sobika, który obecnie jest naszym menedżerem.

Co jest największą siłą KMP?

Trudno to jednoznacznie zdefiniować. Staramy się bazować na humorze społecznym,  przedstawiać scenki, których bohaterem może być każdy z nas. To co prezentujemy w skeczach, może przytrafić się każdemu. Do tego dochodzi siła zespołu. Tworzą go mocne osobowości. Mimo to potrafimy razem współpracować. I nie tylko. Mam wrażenie, jestem przekonany, że gdzieś tam wszyscy nawzajem się lubimy i szanujemy.

Osoby, które obecnie tworzą Kabaret Młodych Panów były w nim od początku?

Dokładnie. Mateusz Banaszkiewicz, Łukasz Kaczmarczyk, Robert Korólczyk, Piotr Sobik i ja.

Jak wygląda sezon kabaretowy? Są jakieś kabaretowe „żniwa” czy gracie na okrągło?

Obecnie bliżej nam do tej drugiej opcji. Były czasy, że w roku dawaliśmy 200 koncertów. Teraz, jesteśmy bardziej rozpoznawalni, więc występujemy na lepszych warunkach i możemy z niektórych propozycji rezygnować. Ale i tak nie schodzimy poniżej 150. Na początku roku kulminacyjnym punktem jest Dzień Kobiet. Graliśmy kilka razy dla sali, na której były tylko panie. Swoiste przeżycie. Jesienią najważniejszy jest Ryjek. Do tego realizacje telewizyjne. Cały czas coś się dzieje.

W Polsce jest moda na kabarety?

Z pewnością tak. Dwa lata temu był lekki zastój, ale obecnie znowu jest lepiej. Chociaż zmieniły się nieco proporcje. Więcej jest grania „biletowanego” niż telewizyjnego. Osobiście cieszę się z tego, ponieważ bilety kupują ci, którzy chcą cię zobaczyć. Nie ma przypadkowych widzów.

Patrząc w program TV można odnieść wrażenie, że nadal programów kabaretowych jest bardzo dużo.

Tak, ale większość to powtórki. Jest ich zdecydowanie mniej niż kilka lat temu. Pewnie kryzys i tu odcisnął swoje piętno.

Czy wśród kabareciarzy jest konkurencja? Myślę o bezpardonowej walce o rynek.

Chyba nie. Na pewno nie porównując to np. do grup muzycznych. Kabaretów nie jest wcale aż tak dużo. Do tego każdy jest trochę inny. Myślę więc, że każdy może iść swoją drogą. Dlatego gdy się spotykamy z innymi kabaretami, jest OK.

Ty masz jakieś ulubione kabarety, skecze?

Trudno byłoby mi wybrać jeden skecz. Lubię kabaret Limo, Moralnego Niepokoju czy nieistniejący już Potem. A gdybym musiał coś wybrać, to pewnie zdecydowałbym się na coś z repertuaru Monty Pythona.

Będziesz kabareciarzem do emerytury?

My chyba nie mamy emerytury (śmiech). Będę się starał jak najdłużej robić to, co teraz. Lubię to, realizuję się w tym. Czego chcieć więcej? Cały czas będziemy się też starać robić Ryjka. Ten festiwal jest bardzo ceniony w całej Polsce.

Wróćmy do miejsca, w którym mieszkasz. Jesteś rozpoznawalny na osiedlu?

Pewnie, że niekiedy wychodząc ze sklepu słyszę: wiesz kto to był? Czasem panowie spędzający popołudnie na ławeczce zapytają, nawiązując do skeczu, w którym gram policjanta: panie władzo wszystko w porządku? Są to przyjemne momenty.

Pochodzisz z artystycznej rodziny. Twoja mama jest m.in. dyrektorką rybnickiej OFPA, ojciec przez lata był dyrektorem RCK. Miało to wpływ na twój wybór drogi zawodowej?

Nigdy nie zmuszali mnie do niczego. Oprócz tej gitary (śmiech). Jasne, że często spotykałem się z artystami, oglądałem ten świat od środka. Nie wiem jednak do końca, czy to było decydujące. Presji w każdym bądź razie nie wywierali.

Oceniają twoje występy?

Czasem, ale robią to dyskretnie. Mama kiedyś reżyserowała w kabarecie Dudu, więc wie, o co w tym chodzi.

Grając 150 koncertów pewnie nie masz za dużo wolnego czasu. Ale gdy go już masz to ...

To rodzina. Nie spędzam w domu dużo czasu. Dlatego kiedy jest okazja, staram się to nadrobić. Mamy zawsze kilka wolnych dni podczas świąt, trochę w lipcu i główny urlop w sierpniu. Wiadomo też, że nie można żyć cały czas pracą. Trzeba mieć coś co pozwoli się odprężyć. Ja zaczynam grać w golfa. Bardzo mi się to podoba. Mam nadzieję, że będę miał okazję, aby to kontynuować.

Na Chabrowej mieszkasz z żoną i dwoma synami?

Dokładnie. Z Eweliną pobraliśmy się osiem lat temu. Mamy dwóch synów. Trzylatka Filipa, i ośmiolatka Wojtka.

Zaplanowałeś im już przyszłość?

Jeszcze nie. Chociaż ostatnio spytałem Wojtka, czy chce grać na gitarze. Odpowiedział, że się zastanowi. Jechaliśmy wtedy samochodem i świadkiem tej rozmowy była moja żona. Potem stwierdziła, że moja mina wskazywała na rozczarowanie. To prawda. Ja byłem gotowy kupić mu już gitarę.

 

  • Numer: 15 (335)
  • Data wydania: 09.04.13