Czwartek, 19 grudnia 2024

imieniny: Gabrieli, Dariusza, Urbana

RSS

Wędkarze kozłem ofiarnym?

02.04.2013 00:00 red

Prokuratura umorzyła śledztwo w sprawie wyginięcia ryb w leszczyńskim stawie. Winę zrzucono na… wędkarzy opiekujących się stawem.

 

Sprawa śniętych ryb w stawie przy ul. Polnej w Leszczynach światło dzienne ujrzała miesiąc temu. Wówczas Henryk Kania i Stanisław Trzeszczkowski, gospodarze stawu z ramienia sekcji wędkarskiej przy Rodzinnych Ogrodach Działkowych „Pod Dębami” uderzyli na alarm, wyławiając z wody hurtowe wręcz ilości śniętych ryb. Publicznie zaczęli się też domagać wyjaśnienia, co spowodowało, iż niemal wszystkie ryby z tętniącego dotąd życiem stawu padły. Nagłośnienie sprawy spowodowało, że do akcji w końcu wkroczył wydział ekologii czerwioneckiego magistratu, policja, powiatowy inspektor weterynaryjny, a na koniec prokurator. Śledztwo mające wyjaśnić przyczyny wytrucia ryb ruszyło z wielkim rozmachem, a po… pięciu dniach zostało umorzone, zrzucając winę na gospodarzy stawu. Ci są oburzeni, bo nie byli nawet przesłuchani. Ich zdaniem wygląda na to, że sprawę „zamieciono pod dywan”. Nie ma ani winnych, ani ryb.

Wszystko przez ścieki

Według wędkarzy ryby padły w wyniku zanieczyszczenia stawu. Powodem nieszczęścia było dostanie się do stawu ścieków komunalnych z osiedla Leszczyny. – Od początku podejrzewaliśmy, że przyczyną zatrucia ryb jest zanieczyszczenie cieku doprowadzającego wodę do stawu przez PWiK, które miewa awarie i ścieki komunalne wpływają do cieku z jednej z działek ogródków przy ul. Sienkiewicza. Na jednej z działek znajduje się studnia, z której w przypadku awarii kanalizacji ścieki dostają się do cieku zasilającego staw – mówi Henryk Kania. Jak dodaje, fakt taki miał miejsce już w 2012 roku, i to nie po raz pierwszy. Jako gospodarz stawu kilkakrotnie, jeszcze w styczniu dzwonił do prezesa ROD Artura Szweda z prośbą o interwencję. Ten obiecał, że sprawę załatwi, ale zdaniem wędkarzy nie zrobił nic, a ryby padały całymi partiami. Skończyło się na wyginięciu praktycznie wszystkich ryb w stawie.

Ponieważ w związku z występującymi mrozami tafla stawu była ścięta grubym lodem wyciągnięto tylko cześć padłych ryb, które zakopano obok stawu. Kilkanaście dni temu, po ustąpieniu lodu strażacy z leszczyńskiej OSP spuścili część wody i wspólnie z wędkarzami wyłowili resztę nieżywych ryb. Wraz z tymi zakopanymi wcześniej czerwionecki ZDiSK miał je oddać do utylizacji. Wędkarze szacują straty na jakieś pół tony ryb. – 25 karpi, 4 tołpygi, 17 amurów, 10 szczupaków, 40 leszczy, 5 okoni, 4 sumy, do tego 300 kg płotek. Tyle śniętych ryb wyciągnęliśmy ze stawu. W sumie 475 kg. Ryby w tym stawie wyginęły niemal całkowicie – wylicza Henryk Kania. Czy ktoś, kiedykolwiek poniesie za to jakiekolwiek konsekwencje?

Prokurator umorzył

Sprawą prawdopodobnego zatrucia wody w stawie zajął się komisariat policji w Czerwionce-Leszczynach, powiadomiony przez jednego z wędkarzy. Dopiero to doniesienie spowodowało oględziny miejsca, pobranie próbek wody i kilku śniętych ryb do badań. Na miejscu jednak policjantom nie udało się znaleźć jakichkolwiek śladów wskazujących na przedostanie się do wody toksycznych substancji. Ściągnięty na miejsce powiatowy lekarz weterynarii nie stwierdził, aby padnięcie ryb miało związek ze skażeniem wody. Ponieważ na stawie śledczy ujawnili grubą warstwę lodu, stwierdzili w sposób oczywisty, że ryb nikt niczym nie zatruł, ale z powodu zbyt małej ilości tlenu same się udusiły. Po przesłuchaniu świadków oraz wysłuchaniu wyjaśnień ichtiologa policja zdecydowała się przesłać do rybnickiej prokuratury postanowienie o umorzeniu śledztwa. Szczególnie powalające są wyjaśnienia ichtiologa Jacka Achingera, który stwierdził, że z pobranych próbek nie da się ustalić skażenia wody. W tym celu wiarygodnym jest wyłącznie badanie próbek wody pobranych w dniu odkrycia śniętych ryb. W świetle takich wniosków śledczych prokuratura rejonowa w Rybniku „wobec braku danych uzasadniających podejrzenie popełnienia przestępstwa” śledztwo umorzyła. Jednak z argumentami tymi nie chcą zgodzić się wędkarze. Twardo stoją na stanowisku, że staw został zanieczyszczony, a wyginięcie ryb spowodowało dostanie się do niego ścieków komunalnych. Najbardziej jednak zbulwersowani są tym, że o spowodowanie tego nieszczęścia obwinia się… gospodarzy stawu, którzy od paru miesięcy domagają się wyjaśnienia sprawy i ukarania winnych.

Mają żal do prezesa

Wędkarze i gospodarze stawu z ramienia sekcji wędkarskiej przy Rodzinnych Ogrodach Działkowych „Pod Dębami” mają ogromny żal do prezesa tychże ogrodów. Lista zarzutów obwinianych gospodarzy jest długa. Kwestionują oni kilkutygodniową bezczynność prezesa ROD w tej sprawie mimo kilkakrotnego zgłaszania mu problemu. Zastanawiają się dlaczego, choć przecież wskazywali działkę, z której spływają nieczystości do cieku, nie przeprowadzono na niej wizji lokalnej. Zgodnie podkreślają, że ostatnie zanieczyszczenie stawu i zatrucie ryb nie jest pierwszym. Niestety mimo zgłoszeń nikt nie reagował. Pytań i wątpliwości jest wiele. – Dlaczego nie zbadano wody i ryb w dniu, kiedy zostało to zgłoszone, ale po terminie, kilka dni później. Na jakiej podstawie powiatowy lekarz weterynarii uznał, że ryby nie są zatrute? Wreszcie dlaczego podczas czynności prowadzonych na miejscu przez policję wyjaśnienia składał nie robiący nic prezes ogrodów, a nie gospodarz stawu, który od początku próbował zapobiec stratom – dociekają wędkarze. Nie rozumieją też dlaczego prezes Szwed bronił się rekami i nogami przed udostępnieniem postanowienia prokuratora ani Henrykowi Kani, ani wędkarzom. Zrobił to dopiero w wyniku nacisków, ale niestety po tym, jak upłynął termin możliwości wniesienia zażalenia przez wędkarzy. Co dalej będzie z leszczyńskim stawem? Nie wiadomo, czy dalej będzie użytkowany przez wędkarzy. Obawiają się oni bowiem, że może to być koniec tej formy rekreacji w znajdującym się na trasie ścieżki „Wśród leszczyn i śladów Bartelta” stawie.

(MS)

 

  • Numer: 14 (334)
  • Data wydania: 02.04.13