Czwartek, 19 grudnia 2024

imieniny: Gabrieli, Dariusza, Urbana

RSS

Górnicy na dywanik czyli jak PSL załatwia podpisy

12.03.2013 00:00 red

W KWK Rydułtowy-Anna zbierano podpisy pod listami poparcia kandydatki do Senatu, Grażyny Kohut. Za przyzwoleniem dyrekcji. Część pracowników jest oburzona formą, w jakiej przeprowadzono akcję.

O sprawie poinformował nas Czytelnik. – Część pracowników KWK  Rydułtowy-Anna podczas rejestracji czasu pracy otrzymała tak zwany infor, aby zgłosić się do działu zatrudnienia. Ci, którzy otrzymali go przed zjazdem na nockę, nie mieli możliwości, by zjawić się w zatrudnieniu przed podjęciem pracy i zapytać, o co chodzi. Przez całą zmianę pracowali zdenerwowani, ponieważ w praktyce pracownik, który dostaje infor i ma zgłosić się do tego działu, otrzymuje wypowiedzenie umowy o pracę – napisał mężczyzna w mailu do redakcji. Dalej poinformował nas, że gdy rano stawił się w dziale zatrudnienia, otrzymał do podpisu listę poparcia kandydatki do Senatu, Grażyny Kohut, dyrektorki Zespołu Szkół Technicznych w Rybniku, startującej z ramienia PSL. – Podpisałem listę. Były na niej już podpisy innych osób. Dostałem też ulotkę, ale tylko do przeczytania. Nie rozdają ich. Czy tak można, czy to zgodne z prawem? – pyta nasz Czytelnik.

Okazało się, że rzeczywiście górnicy dostali wezwania. Marcin Maciejczyk, dyrektor ds. pracy w KWK Rydułtowy-Anna mówi, że na kopalnię zgłosiła się grupa inicjatywna związana z panią Kohut. – Zgodziliśmy się ze względu na to, że Zespół Szkół Technicznych w Rybniku, którego pani Kohut jest dyrektorką, kształci nasze przyszłe, potencjalne kadry – tłumaczy. Forma inforu przyjęta została ze względów organizacyjnych. Sama Grażyna Kohut była zaskoczona akcją w kopalni. – Ani ja, ani nikt z mojego sztabu nie jest za to odpowiedzialny – mówi kandydatka. – Nie ukrywam, że coś takiego mogło się przydarzyć. Jednak jest to nie w porządku. Prawda jest taka, że ja nie panuję nad wszystkim – przyznaje Bronisław Karasek, członek zarządu wojewódzkiego PSL na Śląsku.

Sygnał Czytelnika postanowiliśmy sprawdzić. W pierwsze kolejności nasza dziennikarka zatelefonowała do działu zatrudnienia w KWK Rydułtowy–Anna. Przedstawiła się jako „żona górnika”. – Mój mąż dostał infor, że ma się do was zgłosić. To coś ważnego? Bo jest chory i nie może – przekonywała. – A mąż jest z Rybnika, jaa? – dopytywał sympatyczny głos po drugiej stronie. – Tak! – zapewniła. Dalsza część rozmowy wprawiła ją w osłupienie. – Wie pani, bo nam takie coś narzucili. Jakaś baba ze Stronnictwa Ludowego chce się kajś tam dostać, no i są te listy poparcia. Jak mąż nie chce, to niech nie przychodzi – powiedział nam „głos”. – Czyli na pewno nie musi przyjeżdżać? – dopytywała. – Naszym niby zależało, żeby przychodzili, ale nic mu przecież nie zrobią. Ja też jestem przeciwko, że komuś coś tam narzucają – brzmiała odpowiedź.

Wezwanie na dywanik

Następnie zapytaliśmy kilku górników, z czym kojarzy im się infor, czyli komunikat, który zamiast numeru znaczka pojawia się na czytniku podczas odbijania elektronicznej dyskietki. Należy wtedy zgłosić się do markowni, która kieruje już do konkretnego działu. – Infor kojarzy się negatywnie. Z kontrolą, z naganą, z upomnieniem, z niedopełnieniem formalności, z wezwaniem „na dywanik” – takie otrzymaliśmy odpowiedzi.

Grażyna Kohut o stresie, jaki wywołały jej listy poparcia, nic oficjalnie nie wie. – Jestem zaskoczona telefonem od państwa – mówiła, gdy udało nam się złapać ją w Zespole Szkół Technicznych w Rybniku, gdzie jest dyrektorem. Mogę poręczyć za to, że to nie jest styl kampanii, jaki obraliśmy. Ani wystawanie w galeriach handlowych, namawianie ludzi do podpisów na rynku czy w miejscu pracy. Jestem doprawdy zaskoczona – dodaje kandydatka do Senatu.

Wszystko na zasadzie dobrowolności

O komentarz ze strony kopalni najpierw poprosiliśmy rzecznika prasowego Kompanii Węglowej, Zbigniewa Madeja. – Ja się tymi sprawami nie będę zajmował, bo to nie jest kwestia całej Kompanii – powiedział stanowczo i odesłał nas do Marcina Maciejczyka, dyrektora ds. pracy w KWK Rydułtowy–Anna. – Zaszła chyba jakaś pomyłka. To faktycznie wymaga skomentowania – zaznaczył dyrektor Maciejczyk. Wyjaśnił, że grupa inicjatywna związana z Grażyną Kohut zwróciła się do kopalni z prośbą o to, by poinformować pracowników, że istnieje możliwość złożenia podpisów poparcia pod jej kandydaturą. Dyrektor kilka razy podkreślał, że każdy pracownik miał prawo odmówić złożenia podpisów bez podawania powodów i bez ponoszenia jakichkolwiek konsekwencji. – Świadczy o tym nawet liczba podpisów, bo właściwie co czwarta czy piąta osoba podpisała się pod deklaracją. Wszystko działo się na zasadzie dobrowolności. Po prostu poinformowaliśmy pracowników z okręgów rybnickiego i mikołowskiego, że mają możliwość podpisania się. Inaczej byłoby to nie do przyjęcia. A wybraliśmy taką formę tylko ze względów organizacyjnych. – podkreślał dyrektor, zaskoczony tym, że niektórzy krytycznie odebrali przebieg akcji. – Jako dyrektor ZST w Rybniku pani Kohut współpracuje z nami i nie widzieliśmy przeciwwskazań – dodaje. O „grupę inicjatywną”, o której wspomina dyrektor, zapytaliśmy także w Polskim Stronnictwie Ludowym, które także zajmuje się kampanią wyborczą kandydatki z swojej listy. Bronisław Karasek, członek zarządu wojewódzkiego PSL na Śląsku, który osobiście włączył się w działania promocyjne na rzecz kandydatki, twierdzi, że o sprawie nie wie nic. – My nie potrzebujemy głosów z kopalni, z zakładów, mamy już ich wystarczającą ilość – przyznał Karasek. – Nie ukrywam, że takie coś mogło się przydarzyć. Jednak jest to nie w porządku. Prawda jest taka, że ja nie panuję nad wszystkim. Listy były wysyłane do wielu osób drogą mailową, każdy działacz i członek sztabu zbierał podpisy – z powiatów wodzisławskiego, rybnickiego, także z Mikołowa – dodaje Karasek.

Polityk zaznacza, że choć w kampanii wyborczej wiele się wydarzyć może, przypadków raczej nie ma. – Kampania ma też ciemną stronę, ja nie wykluczam prowokacji. Być może ktoś chciał zrobić na złość, bo teraz, dzięki temu zacznie się dla nas czarny PR – kończy członek zarządu wojewódzkiego PSL.

Za zgodą

Dyrektor Delegatury Krajowego Biura Wyborczego w Katowicach, Wojciech Litewka, podkreśla, że nie można prowadzić kampanii wyborczej na terenie zakładu bez zgody kierownictwa. W tym wypadku taka zgoda była. – Nie powinno być też absolutnie żadnego nacisku przy zbieraniu podpisów. Gdyby istniały nieprzyjemności i konsekwencje, należałoby zgłosić sprawę do organów ścigania. Wybory są indywidualną sprawą każdego obywatela. To od niego zależy czy w ogóle weźmie w nich udział i na kogo będzie głosował – zaznacza.

Magdalena Sołtys, Marek Grecicha

  • Numer: 11 (331)
  • Data wydania: 12.03.13