Rybnik i autonomia śląska
U początku lat 80-tych ubiegłego już wieku dzięki mojej nauczycielce historii – uczestniczce powstania warszawskiego – zetknąłem się głębiej z tematyką autonomii śląskiej.
Wyszukując źródła, zapoznałem się z tematem, który – wstyd powiedzieć Ślązakowi – wcześniej był mi niemal obcy. O autonomii śląskiej pisało wielu – głównie w kontekście osławionych artykułów statutu organicznego, który ją nadał w 1920, tj. art. 14 i art. 44. Dysputę prowadzili historycy prawa, prawnicy, publicyści, posłowie, zwykli obywatele. Przed wojną m.in. Janicki, Dąbrowski, Dworzański. Kokot, znacząca ilość profesorów historii prawa z wszystkich uniwersytetów w Polsce. Warto tu dodać, że np. za uznaniem konstytucyjności statutu organicznego z 1920 wypowiedzieli się profesorowie UJ. Konstytucyjność ustawy z 1920 negowali wszyscy profesorowie z pozostałych uczelni. Trzeba wyjaśnić, iż negacja konstytucyjności statutu zezwalała władzom sanacyjnym praktycznie na całkowite zdeprecjonowanie śląskiej autonomii. Po wojnie sporo miejsca autonomii śląskiej poświęcił m.in. H. Rechowicz. Wymienionych tu zostało tylko kilka z sporej liczby liczących się nazwisk. W otoczeniu Korfantego znajdowali się bliscy współpracownicy, którzy nie od razu po zamachu Piłsudskiego opowiedzieli się po stronie sanacji. Dopiero po jakimś czasie S. Janicki znalazł się w ugrupowaniu prosanacyjnym, W. Dąbrowski (osobisty sekretarz Korfantego) w ugrupowaniu jawnie sanacyjnym. Sanacja zdecydowanie próbowała rozbić chadecką opozycję podobnie jak uczyniła to ze Związkiem Powstańców Śląskich i próbowała zrobić z hallerczykami. Także w Rybniku już w czerwcu 1926 rozeszły się drogi dawnych towarzyszy walki, którzy jeszcze pod koniec maja deklarowali wspólnie poparcie dla obalonego rządu i prezydenta Wojciechowskiego. Niestety drogi Basisty, Prusa, dra Białego rozeszły się w roku zamachu majowego, a zupełnie oddaliły od siebie w 1935 – roku nowej konstytucji. Jak na górze, tak na dole...
U początku lat 90-tych w/w wieku Polacy żyli reformą Michała Kuleszy. A skoro historia ma czegoś nauczyć, temat przedwojennej autonomii Śląska wrócił jak standardowe wyposażenie Aborygenów. U progu XXI wieku znów powraca pytanie o autonomię. O jej zakres. Powraca pytanie o polstany, pollandy. Materia wciąż trafia na zdecydowany opór polskiej klasy politycznej. Aliści (taki piękny mamy język i co my z nim dziś robimy!) wydaje się, że prędzej czy później naród będzie miał dość niepełnego samorządu i de facto centralnego zarządzania, choć zna je z autopsji jedynie schodzące ze sceny pokolenie, a obecne dopiero zaczyna poznawać... Za dużo pieniędzy pompowanych w górę znika w tym państwie nie wiadomo gdzie. A rząd często uprawia spychologię: To nie nasza działka, ale samorządu. Z czasu międzywojnia można niemal w całości skorzystać dla wszystkich dzisiejszych województw z budżetowego wzorca autonomicznego województwa śląskiego.
Koło historii...
Zadziwia ambiwalentna postawa niegdysiejszych znanych i zasłużonych działaczy międzywojennego Rybnika. Z jednej strony chętnie korzystali z przywilejów – bo część zapisów ustawy z lipca 1920 można też tak nazwać – jakie dawała Górnemu Śląskowi autonomia, z drugiej zdecydowanie po 1926 opowiedzieli się po stronie władz, które dzięki własnej polityce zakończyły swą karierę już po 13 latach..., a większość ich wysoce postawionych przedstawicieli uciekła pozostawiając Polskę jej smutnemu losowi. Doprawdy trudno się dziwić dzisiejszej politycznej mowie nienawiści, biorąc pod uwagę wielkie tradycje po partii rządzącej w Polsce przed wojną. To, co wypisywano na temat Korfantego w „Polsce Zachodniej” i licznych broszurach – pamfletach nie nadaje się do powtórzenia. Było jednak akceptowane jak dziś, choćby tylko przez brak skutecznego ścigania takich zachowań. Przynosiło też jednak dobry skutek, bo przybywało ludzi, którzy dotąd wierni rządowi i sanacji zamieniali „Polskę Zachodnią” na „Polonię”.
W międzywojennym Rybniku tradycyjnym obrońcą autonomii śląskiej była szeroko rozumiana chrześcijańska demokracja z jej głównym przywódcą – tak na Śląsku, jak w kraju. Zapłacił on zresztą za swą postawę jak wiemy bardzo wysoką cenę. Nie został jednak zapomniany, a jego duch wciąż jest na Śląsku obecny, acz reszta kraju zdaje się nie chce pamiętać o najwybitniejszym Ślązaku XX w. Zawsze wymienia się Piłsudskiego, Dmowskiego, nawet prześladowanego przez sanację – choć nie tak jak Korfantego – Witosa. Wojciecha Korfantego jakby nie było na przedwojennej polskiej scenie politycznej. W przedwojennym Rybniku Korfanty bywał kilkakrotnie. Zawsze entuzjastycznie przyjmowany przez większość mieszkańców. Do jego miejscowej reprezentacji należeli przede wszystkim: Alojzy Prus, Wincenty Myśliwiec, Władysław Malinowski, Ignacy Knapczyk, Józef i Wiktor Mandryszowie. Zebrania chadecji, a potem po fuzji z NPR Stronnictwa Pracy najczęściej odbywały się w Hotelu Polskim Myśliwców. We wrześniu 1930 w hotelu przemawiała żona Korfantego. Apelowano aby zdecydowanie protestować przeciw jego uwięzieniu poprzez głosowanie na chadecję w wyborach do Sejmu Śląskiego. U franciszkanów odprawiono w tym czasie mszę św. za jego uwolnienie. Po zjednoczeniu władze polskiej szeroko rozumianej chadecji sprawował – jeśli tak można rzec triumwirat – Korfanty, Paderewski, Haller. Zdecydowana większość przedwojennych rybniczan podczas wywiadów podkreślała, że dziadkowie bądź rodzice byli zdecydowanymi korfantczykami.
Po stronie chadeckiej optowała także główna polska gazeta w Rybniku i to nie tylko ze względu na właściciela Michała Kwiatkowskiego (który szczerze nie znosił Piłsudskiego) i redaktora naczelnego „Sztandaru Polskiego i Gazety Rybnickiej”. Z biegiem lat 30–tych ub.w. sanacja ograniczała wyraźnie wolność słowa. Dotyczyło to także rybnickiego organu prasowego. Poza tym swą rolę grała tzw. proza życia. Obawiano się być może nawet zamknięcia gazety, co skutkowało stępieniem ostrza chadeckiej obrony zwłaszcza, gdy cenzura likwidowała całe numery, bo jakiś artykuł był dla władzy nieprawomyślny. Pewnie nie jeden dziennikarz obawiał się nawet utraty pracy, a tym samym środków utrzymania. Niemniej w SzPiGR ukazywały się artykuły broniące śląskiej autonomii, acz obiektywnie wskazywano także na potrzebę likwidacji tzw. jej przerostów zawartych w statucie organicznym autonomicznego Województw Śląskiego. Zwolennicy stałego ograniczania autonomii dość pokrętnie argumentowali, że statut został uchwalony jeszcze zanim Śląsk przyłączono do Polski, zanim ukazała się Konstytucja RP, że pozwolono nań, bo trwała batalia z bolszewikami, powstania śląskie i szykowano się do plebiscytu, a Niemcy obiecywali Ślązakom szeroką autonomię.
Obywatelskie zaangażowanie
W Rybniku, jak na całym polskim Górnym Śląsku mieszkańcy starali się brać udział w wyborach do Sejmu Śląskiego. Bywało, że frekwencja oscylowała wokół 90% ! A dziś... Dochodziło czasem do przepychanek, przy czym można stwierdzić, że coraz bardziej agresywną stroną byli przedstawiciele obozu rządzącego, choć za pomocą propagandy starali się odwrócić kota ogonem. Przed wyborami do Sejmu Śląskiego po 1935 używali nawet zbrojonych bojówek. W Rybniku przykładem może być notoryczne zrzucanie banneru wyborczego Bloku Ludowego (chadecja) zawieszonego przez Alojzego Prusa (w Rybniku sprawował stanowisko przewodniczącego Rady Miejskiej) z inicjatywy innego znanego rybnickiego działacza tyle, że posła prorządowego. Prus wieszał banner na własnej kamienicy... W początku lat 20–tych ub.w. chadecy wsparcie mieli w „Katolische Volkszeitung” Artura Trunkhardta. Niestety później doszło do znacznego dysonansu pomiędzy tą niemiecką opcją, którą reprezentował a Wojciechem Korfantym. Pomiędzy nim a właścicielem rybnickiej gazety Michałem Kwiatkowskim. Trunkhardt doczekał się tylko tego, że polskie sanacyjne władze po 1933 permanentnie stawiały go (jak Korfantego) przed sądami przede wszystkim za to, że ostro krytykował Hitlera, a to była głowa „zaprzyjaźnionego państwa”. Mało tego – w Rybniku dla osiągnięcia swych celów politycznych czyli po prostu władzy sanacyjni radni bez zmrużenia oka wchodzili w sojusz z radnymi niemieckimi, których część po 1933 jawnie okazywała niechęć wobec wszystkiego co polskie, o czym donosiła nawet z oburzeniem prawomyślna prasa centralna.
W 1935 w SzPiGR pisano o nadchodzących „doniosłych zmianach w ustroju województwa śląskiego”. O tym, że wojewoda Grażyński nie będzie już rozmawiał z opozycją. Trudno się temu dziwić skoro dobrze wiedział, iż tego samego roku wchodzi w życie nowa – przygotowana przez sanację – konstytucja RP (tzw. kwietniowa, która zastąpiła demokratyczną konstytucję tzw. marcową z 1921). W „Polsce Zachodniej” Grażyński piórami wiernych sobie redaktorów wciąż intensywniej atakował chadecką opozycję. Korfanty był już po obozie w Berezie Kartuskiej, ale sanacji było mało. Grażyński osobiście ingerował w katowickim Urzędzie Skarbowym, aby spreparować przeciw Dyktatorowi III powstania śląskiego zarzuty o nadużycia. Fabrykowano je, bo dla ludzi miejsce pracy jest bardzo ważne. Podczas manifestacyjnego pogrzebu Wojciecha Korfantego dokonano włamania do kancelarii prawnej jego syna. Zniknęły wówczas jedynie dokumenty z wygranych przez Korfantego fingowanych procesów. Cenzura wiele razy konfiskowała (często gotowe już do kolportażu) numery „Polonii” (także rybnickiej gazety). Udowodniono to wszystko Grażyńskiemu już w czasie wojny w Londynie w procesie i zesłano na 2 lata na osławioną wyspę węży. Z pewnością ani w ułamku nie przeżył na niej takiego poniżenia, jakiego doznał Korfanty w Berezie, który jednego ze swych katów spotkał jako emigrant na placówce w Paryżu... Grażyński za granicę uciekł bardzo szybko, jak wielu jego sanacyjnych kolegów na stanowiskach. Pewnie nawet nie pomyślał, że mógłby o polski Śląsk walczyć w podziemiu równie skutecznie jak przed wojną. Rydz Śmigły przynajmniej wrócił.
O autonomii śląskiej w rybnickiej gazecie
Rybnicka gazeta w 1936 wracała do tematu autonomii. Analizowano plusy i minusy statutu organicznego. Sugerowano przemianę autonomii w samorząd wojewódzki i podkreślano, że jedno musi pozostać niezmienne – Skarb Śląski. Zyskał bowiem na nim nie tylko Śląsk, ale cała Polska. W 1937 SzPiGR na pierwszej stronie donosił o wielkiej manifestacji zorganizowanej w Katowicach przez ChD i Narodową Partię Robotniczą. 10000 ludzi wznosiło okrzyki na cześć Korfantego, Hallera, Paderewskiego i metropolity krakowskiego Sapiehy. Ten ostatni naraził się sanacji w związku z tzw. konfliktem wawelskim związanym z prochami marszałka Piłsudskiego. Manifestanci żądali zachowania autonomii, zmiany konstytucji, demokratycznych wyborów, uwolnienia więźniów brzeskich. „Żądamy samorządu dla wszystkich województw Polski!” Na innym transparencie napisano „Dobrobyt Śląska to potęga Polski”. Ponadto domagano się bezpiecznego powrotu Wojciecha Korfantego do Polski. W maju 1936 w Rybniku odbył się rejonowy zjazd ważnej organizacji polskiej z wielkimi tradycjami – delegaci Zjednoczenia Zawodowego Polskiego jednoznacznie wyartykułowali, iż optują całkowicie za utrzymaniem autonomii śląskiej, którą sanacja pragnęła odpowiednimi ustawami doprowadzić do zerowego znaczenia korzystając z upływu w lipcu konwencji genewskiej.
Korfanty wiele razy podkreślał, nie tylko z trybuny Sejmu Śląskiego, że Śląsk jest częścią Polski. Oto co możemy przeczytać w rybnickiej gazecie komentującej obrady śląskiego parlamentu podczas omawiania sanacyjnego projektu nowej ustawy autonomicznej dla województwa. „Autonomia Województwa Śląskiego nie była nigdy, nie jest i nie będzie czemś w rodzaju samodzielnego państwa... Województwo Śląskie stanowi nierozerwalną część Państwa Polskiego, podlegającą jego suwerenności...” podobnie jak inne województwa. Autonomia nadana przez Państwo Polskie spełnia lojalnie wszelkie wobec niego obowiązki „sprzeciwiając się tylko kurateli biurokratycznej”. Dalej mówił: „ Dla nas państwo nie jest samo w sobie celem, tylko środkiem do celu, którym jest dobro wszystkich obywateli.” Podkreślił jednak, że dyktatura jednej partii, która ma monopol na wiedzę czym jest państwo, nie ma nic wspólnego z demokracją. Wreszcie zwrócił uwagę na „... smutny fakt, że nasz samorząd komunalny jest fikcją i znajduje się pod kuratelą biurokracji, że nasz samorząd powiatowy wciąż jest karykaturą, że jest nią też samorząd instytucji ubezpieczeniowych, że nawet związki i zrzeszenia prywatne poddaje się pod kuratelę biurokracji”. Autonomię próbuje się zdegradować do „rzędu związków samorządowych, do roli samorządu wojewódzkiego.” Argument, że nadano autonomię tylko ze względu na walkę plebiscytową obraża i poniża nie tylko Ślązaków, ale cały naród polski.
Po wojnie nowa władza oparła swą konstytucję nie na przedwojennej demokratycznej konstytucji marcowej, ale na tej z 1935. Tak powstaje ambiwalencja uczuć i myśli. Utworzono dzięki temu unikalny chyba w skali światowej ustrój – demokrację ludową.
No cóż, lud prosty nie musi znać greki. Wystarczy, że jego reprezentanci są świetni w udawaniu greka.
Michał Palica
Najnowsze komentarze