Czwartek, 19 grudnia 2024

imieniny: Gabrieli, Dariusza, Urbana

RSS

Rodzina Doleżychów

12.02.2013 00:00 red

Ojciec Teodora miał prawdopodobnie na imię Szymon. Jego żona zmarła krótko po wojnie. Sam Teodor Doleżych urodził się 24.09.1895 w Markowicach. Zmarł  23.11. 1979 w Rybniku. Jeden z jego braci zginął na wojnie. Brat Alojzy urodzony w 1900 jakiś czas mieszkał we Francji, po czym powrócił w rodzinne strony. Była jeszcze Franciszka urodzona prawdopodobnie w 1892. Teodor przez całe swe życie związany był z koleją. Tak się złożyło, że w Raciborzu pracowała pewna panna z  Raszczyc. Chcąc nie chcąc musiała udawać się do Markowic na stację, by dojechać do Raciborza. W ten oto sposób Maria, bo tak miała na imię, poznała Teodora. Kto komu wpadł w oko dziś już nie wiadomo. Fakt, że poznanie na dworcu w Raciborzu czy na stacji w Markowicach zakończyło się wzajemnym pociągiem ku sobie i ślubem w maju 1920. A był to rok II powstania śląskiego.

 

Byli za Polską

Maria urodziła się 01.07. 1900 w Raszczycach. Z pośród jej rodzeństwa możemy wyliczyć: Julię, Emila, Wilhelma, wiemy też iż była jeszcze jedna siostra i brat. Mąż Marii po ślubie zdecydował, że w przyszłości osiedlą się w Rybniku. Znalazł tu dobrą posadę i wkrótce awansował na kierownika pociągu towarowego. Jako, że Rybnik przypadł Polsce Teodor z rodziną znalazł się poza granicami Prus. To, że Doleżychowie poza tym optowali za Polską świadczy fakt pozostawania w Raszczycach, a nie Markowicach. Stąd w 1925/26 już na stałe przenieśli się do Rybnika i zamieszkali w Paruszowcu (czy jak wtedy się mówiło Paruszowicach) u państwa Cyganów. Czas był sprzyjający. Województwo Śląskie zakupiło dla swych urzędników, a do nich zaliczali sie także wszyscy pracownicy PKP, domki zbudowane w dzielnicy Meksyk. Doleżychowie i ich sąsiedzi Kaczmarczykowie mieli wyjątkowe szczęście, bo dostali w przydziale pierwszy z wybudowanych domków czyli ten wzorcowy, więc najlepiej wykończony. W taki sposób zamieszkali we własnym domku z ogródkiem. Domek mogli spokojnie spłacać w dogodnych ratach.

Teodor z żoną spłacili swe gniazdko jeszcze przed wojną. Godziwe zarobki, do tego swoje owoce, warzywa, zwierzątka domowe. Żyło się dobrze przy Listopadowej 2.  Pojawiły się kolejne dzieci. Najstarszy Józef urodził się jeszcze w Raszczycach 07.06.1922. W Rybniku chodził do Szkoły Handlowej aż do wybuchu wojny. Pracował po wojnie jako księgowy. Zmarł 29.06.1987. Helena, po mężu Mrozek urodziła się także w Raszczycach 30.03. 1926.

W Rybniku urodził się już Maksymilian. Niestety nie było mu dane żyć dłużej (1924–1932). Ostatni na świat przybył 29.05.1929 Jerzy (zm. 03.05.1991).

Szkielet w łachmanach

Józef podczas wojny pracował na kolei. Kiedy jednak wojskom Hitlera zaczęło wieść się coraz gorzej brano nawet tak potrzebnych pracowników – jak tych z transportu – do Wehrmachtu. Znalazł się na froncie wschodnim. Ranny, przewieziony na leczenie do Francji. Po kuracji ponownie skierowany na wschodnie pola walki. Wszystko skończyło się niewolą sowiecką i dużym w tym wypadku, zwłaszcza dla Ślązaka, szczęściu, bo wrócił  do domu. Kiedy zobaczyła go w oknie jego matka powiedziała: Zaś jakiś szkielet w łachmanach idzie po chleb. Dopiero z bliska go poznała. Jerzy z wykształcenia był krawcem. Pracę znalazł jednak w bazie PKS. Helena przed wojną chodziła do szkoły powszechnej do klasy z Walterem Heidrichem i Ulą Nogówną. Jego ojciec był bardzo dobrym człowiekiem. Walter natomiast był po mamusi i trzymał takich jak Helena na dystans. Jego matka była drugą żoną Heidricha – właściciela znanego sklepu obuwniczego na rynku i kamienicy na Sobieskiego. Z pierwszego małżeństwa miał dwie córki. Dzieciństwo Helena wspomina jako sielskie anielskie. Jedynie do szkoły było bardzo daleko. Jej wychowawcą był M. Próchnicki. Przypomniała sobie, że miał bardzo donośny głos. W czasie wojny oficer, działacz podziemia. Uwięziony w Krakowie na Montelupich. Zginął w obozie w Auschwitz. Pamięta też kierownika „piątki” pana Dechowa, który mieszkał w willi tuż obok nowej rybnickiej szkoły powszechnej oraz księdza Riedla, który uczył religii i przygotowywał ją do I Komunii św. Po powrocie ze szkoły, obowiązkach domowych i odrobieniu lekcji te zabawy przy wieży wodnej ! Często zdarzało się stać przy cygańskim ognisku, bo Romów podobnie jak w Paruszowcu było tu sporo. Śpiewy, tańce. Później w czasie wojny pracowała u Nogi na rynku. Jednakże była to już firma–sklep prowadzona przez tzw. trauhaendera. Nie podobało jej się tu. Dzięki Uli – koleżance z klasy została przeniesiona do obuwniczego sklepu Heidricha, też na rynku. Po wojnie również pracowała w obuwniczym, który – co było mądrą zasadą – otwarto w tym samym miejscu, co przed i w czasie wojny. Warto wspomnieć, że Heidrich w czasie wojny pomagał Polakom, np. dawał buty „i to nie jakieś holcówy”. Natomiast jego syn jakoś nie przypominał sobie koleżanki z klasy. Smutne, ale często ludzi o dobrym sercu los tak „nagradza” – właściciel obuwniczej firmy zginął po wojnie w obozie. Jego syn Walter odwiedzał Rybnik już w wolnej Polsce tj. po 1990 r.

Czasy przedwojenne to inna epoka, inna rzeczywistość. Świat, który pozostanie, jak tamten Rybnik, tamten Meksyk tylko w wspomnieniach.

Michał Palica

 

  • Numer: 7 (327)
  • Data wydania: 12.02.13