Węgiel to mój chleb
Bronisław Gańczorz z Popielowa przeszedł w swojej karierze górniczej prawie wszystkie stopnie hierarchii dozoru. Jest związany z KWK Rydułtowy–Anna, a wcześniej pracował w KWK Hoym–Ignacy, co bardzo dobrze wspomina. Szerzej jest jednak znany ze swojej pasji, jaką jest rzeźbiarstwo. Jego rzeźby posiada w domach wielu górników i nie tylko.
Ile lat pracuje pan już na kopalni?
Będzie ok. 30 lat. Przeszedłem prawie wszystkie stopnie w hierarchii dozoru górniczego, obecnie nadsztygar. Kiedyś pracowałem na kopalni Hoym–Ignacy i uważam, że były to moje najlepsze zawodowe lata. Zostałem tam zesłany, bo na zasłużoną emeryturę poszedł tam mój starszy kolega. Początkowo byłem zły na szefa, ale po tygodniu wszystko się zmieniło. To była kopalnia z odpowiednim klimatem, charakterem. Ludzie tam byli nauczeni starej śląskiej gościnności i obyczajów. Na każdym kroku człowiek mógł zauważyć życzliwość. Nikt nie wzbraniał się od pomocy, każdy od siebie chciał komuś coś dać, w przeciwieństwie do dzisiejszych czasów. Jeśli jeszcze raz bym się urodził, to chciałbym pracować w górnictwie z jednego względu. Tak ciekawych ludzi nie poznaje się chyba nigdzie.
Nigdy się chyba nie zmieniły priorytety górnika?
To racja. Zawsze był Bóg, rodzina, praca. Bóg i święta Barbara być może są tak bliscy górnikowi, bo ten codziennie zagląda śmierci w oczy. Dobrze jest, aby w karierze każdego górnika było tyle samo zjazdów ile wyjazdów. Nie zawsze tak jest, ale być może dlatego w każdym momencie górnik przygotowany jest na pojednanie z Bogiem, ze świętą Barbarą od niespodziewanej śmierci. Codziennie słyszy się na kopalni „szczęść Boże”. Uważam, że to najprostsze, najogólniejsze wychwalenie Boga i być może poddanie się jego woli. Praca to coś naturalnego, a rodzina to ta odskocznia na powierzchni.
Kiedy się u pana pojawiła pasja tworzenia?
Zawsze byłem nietypowym dzieckiem, co pojawiło się już w przedszkolu. Pierwsze dni, kiedy poszedłem do przedszkola, były ze łzami w oczach. Po jakimś tygodniu, kiedy mieliśmy kończyć o godz. 16.00, to nauczycielki chciały już iść do domu, a mały Bronek jeszcze coś rysował, lepił czy wyszywał. W latach szkolnych chodziłem do Ogniska Plastycznego w Rydułtowach. Kiedy jeździłem na kolonie, znajdywałem kawałek kory i scyzorykiem coś w nim skrobałem, podczas gdy inne dzieci miały inne zajęcia. W szkole średniej dwa razy startowałem na architekturę, ale stało się jak się stało i znalazłem swoje miejsce na kopalni. Teraz dziękuję Bogu, bo przynajmniej co miesiąc wpływa wypłata. Powstało już parę moich rzeźb, choćby przy okazji rybnickiej pielgrzymki, ponieważ od wielu lat staram się wprowadzić górniczy akcent w postaci ofiarowania na Jasnej Górze rzeźby w węglu lub graficie. Wysłałem też parę rzeczy do Watykanu, m.in. takie ogromne, wykonane z grafitu jajko z płaskorzeźbą. Teraz w wolnym czasie haftuję, rzeźbię, kiedyś też szydełkowałem. Często wykonuję rzeźby, które później są wręczane np. z okazji Barbórki. Nie lubię określenia „artysta”. Może „rzemieślnik”, ale artysta to w moim przypadku nie na miejscu. Moją drugą pasją są podróże, prowadzę Koło PTTK przy KWK Rydułtowy–Anna.
W jakim materiale rzeźbi się panu najlepiej?
Najlepiej w lipie, choć jest trudno osiągalna. Najczęściej rzeźbię w graficie, który jest pochodną węgla. Kiedyś był do zdobycia jeszcze węgiel, który nazywa się feta, łatwy do rzeźbienia. Teraz najprawdopodobniej małe pokłady są w Piekarach Śląskich, ale nie wiem, czy uda mi się go zdobyć. Węgiel zawsze był moim chlebem i jest. Przy okazji tego zawodu chętnie wykonuję rzeźby w tym materiale.
A jak to jest z tymi górniczymi legendami... Skarbnik istnieje?
Oczywiście, Skarbnik jest. Trudno, żeby go nie było, bo przy okazji na dole odczuwa się jego obecność, niekiedy dopiero po wyjechaniu na powierzchnię. Są takie sytuacje, że odczuwa się zarówno obecność skarbnika, jak i św. Barbary. Człowiek, kiedy dopiero ochłonie po pewnych zdarzeniach, po wyjeździe, to uświadamia sobie, że ktoś lub coś czuwało nad nim. Nie ukrywam, że podczas mojej pracy były różne sytuacje drastyczne, ale poważniejszych zdarzeń w postaci śmierci, czy kalectwa nie miałem u podwładnych. Zawsze twierdzę, że złamany palec, obita głowa to nie jest wypadek. To jest wliczone w ryzyko zawodowe.
Dziękuję za rozmowę.
Dziękuję również, dopijam kawę i lecę kończyć wystrój naszego kościoła na Barbórkę.
Rozmawiał Szymon Kamczyk
Najnowsze komentarze