Ćwierć wieku z Carrantuohill
Odsłona 22 – Carrantuohill w Europie.
Mało jest kwestii równie bezspornych jak europejskość Carrantuohill. W 1987 roku, gdy jeszcze – słusznie miniona – epoka PRL miała się nieźle, a o Polsce w zjednoczonej Europie można było co najwyżej pomarzyć, trzech młodych muzyków (Zbyszek Seyda, Darek Sojka i Adam Drewniok) z rybnickiego technikum budowlanego założyło zespół folkowy, oparty na muzyce Celtów, starożytnych protoplastów zjednoczonej Europy. Młodzi twórcy świadomie skazywali się wówczas na pozostanie w komercyjnej niszy. Wiedzieli przecież, że folk jako taki jest muzyką dla bardziej wymagającego, zatem mniej licznego słuchacza. Nie bacząc na przemijające mody, Carrantuohill wzrastał na mocnych korzeniach Europy i nigdy nie zamierzał ich odcinać. Oto dlaczego z czasem stał się europejską marką samą w sobie.
Wybór, choć świadomy był w drugiej połowie lat 80. szalenie ryzykowny, królował bowiem wielobarwny rock i pop, a mocno napierała fala muzyki chodnikowej, z kiczowatym nurtem zwanym disco polo. I tak przez kilkanaście pierwszych lat Carrantuohill, trwając przy swoich celtyckich korzeniach, z uporem maniaka urabiał muzyczne gusta. Nie ustając wszakże w poszukiwaniach i rozwoju zespół dziś jest tam gdzie jest – w folkowej ekstraklasie.
Gdy już stało się jasne, że Polska będzie członkiem europejskiej wspólnoty, jeśli tylko zechcą tego sami Polacy, to ceniony już w Europie zespół polskich „Irlandczyków” w przekonywaniu rodaków miał do odegrania swoją rolę. Irlandia czyniła Europę powabniejszą, atrakcyjniejszą, bliższą polskiej duszy. Dodatkowym argumentem za był rozkwit gospodarczy Szmaragdowej Wyspy, zwanej wówczas „Celtic Tiger”, szczególnie intensywny w latach 1990–2003. Przed referendum akcesyjnym (czerwiec 2003 r.) politycy różnych opcji stawiający na Europę umiejętnie to wykorzystali. Skutek znamy: 77 procent głosujących w referendum Polaków powiedziało Europie tak.
W marcu 2004 roku Carrantuohill zjawił się w Szczawnicy–Jaworkach (to miało swoje brzemienne konsekwencje, ale o tym następnym razem). Poczytna „Gazeta Krakowska” nie omieszkała o tym poinformować używając interesującego tytułu: „Kultowa grupa polubiła Owczarnię”. Znamienne, iż łechtające próżność określenie padło w małopolskiej prasie (innym razem w pomorskiej, także kiedy indziej w warszawskiej) – a nie w regionalnej śląskiej, lub nawet bliższej, rybnickiej czy żorskiej. Nie znamy, nie cenimy, a może – w co śmiem wątpić – mamy więcej realizmu?
Po Świętach Zmartwychwstania Pańskiego 2004, tuż przed oficjalnym przyjęciem Polski do UE (przypomnijmy tę datę: 1 maja 2004 r.) doszło do czwartej z kolei wyprawy Ślązaków do ojczyzny serc. W agendzie był m.in. Londyn i Dublin. Irish Polish Society (Towarzystwo Irlandzko–Polskie) w Dublinie obchodziło swój jubileusz 25 lat. To był nobilitujący wieczór, podobnie jak koncert we wnętrzach kościoła anglikańskiego St Ann’s Church, czy w zamku Kinnitty, dalej w Galway (sesja w Busker Brownes Pub) i Cork, gdzie Carranci wystąpili w ramach „Cork Folk Festiwal”. W Galway śląscy muzycy odwiedzili Henry’ego McCullougha, znanego północnoirlandzkiego muzyka, współpracującego m.in. z Paulem McCartney’em, Joe Cockerem i Pink Floydami. Nasi odważni zdobywcy zagrali nawet razem z gwiazdą w jego domu.
Carrantuohill na zdobyciu Irlandii nie poprzestał, w lipcu dodatkowo podbił Francję. W Rochetaillee koło St Etienne miał miejsce doroczny festiwal „Roches de Celtiques”. Prasa miejscowa pisała, iż Polaków uznano za najlepszy z występujących zespołów. Boguś Wita powiedział potem dla Nowin: „Mieliśmy okazję zobaczyć na scenie kilka dobrych zespołów, m.in. z Irlandii i Bretanii. W czasie naszego koncertu zachowanie publiczności było inne od tego, do którego jesteśmy przyzwyczajeni. Okazało się, że wynika to z innego sposobu przyjmowania muzyki. I choć Francuzi wydawali nam się nieco zimnokrwiści, udało nam się w końcu porwać ich do tańca, co organizatorzy festiwalu uznali za spory sukces”.
Kopiując dawnych Celtów rozlewających swą ekspansję wiele wieków przed Chrystusem, nasi spadkobiercy celtyckiej muzy po drodze z Francji wpadli do Czech, a konkretnie do Ostrawy, gdzie odbył się festiwal „Colours of Ostrava” z udziałem wykonawców z całego świata. Wystąpili m.in. Bob Geldof & The Bobkatz, a ponadto urodzona w Belgii Brytyjka arabskiego pochodzenia – Natacha Atlas i Francuz o algierskich korzeniach Rachid Taha.
Wcześniej, na powitanie Europy, 2 maja 2004 roku, na płycie rybnickiego Rynku Carrantuohill dał koncert w ramach szerszego projektu pt. „Bawmy się z Europą”. Zaśpiewał tam Robert Kasprzycki, a na koniec publiczność bawiła Majka Jeżowska.
Tajemnicę popularności zespołu na europejskim rynku folkowym wyjaśniają słowa samych wykonawców. Adam Drewniok mówi: „[…] Irlandczycy wierzą, że muzyka odpędza złe duchy, smutek i zło”. Wypowiadając się dla Katowickiego Informatora Kulturalnego w 1998 roku na temat obranej drogi, Zbigniew Seyda zwrócił uwagę na źródła: „[…] jako muzycy wychowaliśmy się na angielsko–amerykańskim rocku, bluesie czy muzyce pop. Skoro więc teraz gramy irlandzkie jigi i reele, to po prostu wracamy do własnych korzeni – korzeni rocka, popu, country, korzeni Deep Purple, Led Zeppelin, The Beatles, U2 i wielu innych…”. Darek Sojka w tym samym miejscu (tytuł tekstu: „Duszą Irlandczycy”) zbliżył się do istoty rzeczy: „[…] Jest to muzyka pełna życia, bardzo integrująca, bo przy jej dźwiękach jednakowo dobrze bawią się ludzie różnych środowisk. Wielokrotnie spotykaliśmy się z opinią naszych słuchaczy twierdzących, że wyczuwają w tych rytmach luzacki feeling”.
Mając takich orędowników europejska integracja dla Polski nie mogła zakończyć się fiaskiem.
Stefan Smołka
Srebrne Urodziny w Rybnickim Centrum Kultury
Jak już wspominaliśmy, w najbliższą sobotę, 3 listopada, na scenie RCK nastąpi oczekiwana kulminacja wielkiego jubileuszu 25 lat śląskich Celtów. To urasta do wydarzenia kulturalnego roku w regionie.
Następnego koncertu porównywalnej rangi możemy się spodziewać za… 25 lat, na 50-lecie zespołu. Czas szybko biegnie – już teraz zapraszamy serdecznie! Wtedy zapewne kurtyna zasłużonego Teatru Ziemi Rybnickiej ociekać będzie złotem, a z wieży bazyliki św. Antoniego zapieje złoty kur. Z małym wszak zastrzeżeniem kożdego starego Ślązoka: jak yno Pon Bóg do! Na razie wróćmy do jubileuszu ćwierćwiecza.
Tarantule mają się dobrze. Wciąż tkają magiczną muzę. Zwyczajnie się nie starzeją! Ich muzyka wciąż niezmiennie porywa, emanuje świeżością zielonych łąk sennej irlandzkiej prowincji okolic Limerick, Tralee i Galway. Porywa do tańca i… następnego Guinnessa w pubach Dublina, Kilkenny, Belfastu.
Jesteśmy tam – dzięki tej muzyce! – nawet, gdy nigdy tam nie byliśmy. Odkrywamy, że od biedy nie potrzebujemy tam być, żeby ją wszystkimi zmysłami czuć – wyspę naprawdę zieloną – Irlandię. Takie klimaty dominują w świeżo wydanym dziele – nowym albumie Carrantuohill, zatytułowanym po prostu „25”.
Szukając sensu istnienia, pomimo wszystko, promyka radości w codziennym znoju – sięgnijmy do muzyki zaczerpniętej u źródeł. A nuż odnajdziemy tam siebie, tylko… ciut lepszych?
Najnowsze komentarze