Czwartek, 19 grudnia 2024

imieniny: Gabrieli, Dariusza, Urbana

RSS

Do wojska trudniej niż na dobre studia

14.08.2012 00:00 red

W tym roku wypada 20. rocznica ustanowienia 15 sierpnia świętem Polskich Sił Zbrojnych. O zainteresowaniu ludzi wojskiem, opiniach o żołnierzach polskich w Afganistanie jako okupantach, zarobkach, skutkach zniesienia poboru rozmawiamy z ppłk Andrzejem Sygulskim, komendantem Wojskowej Komendy Uzupełnień w Rybniku.

 

– Tomasz Raudner – Czy pana zdaniem w świadomości Polaków 15 sierpnia już na dobre zadomowił się jako święto Wojska Polskiego?

– Ppłk Andrzej Sygulski – Myślę, że wszyscy Polacy popierają tę datę. To rocznica cudu nad Wisłą, wydarzenia, które powinno się pamiętać i które zasadnie kojarzy się z Wojskiem Polskim. Wszyscy, którzy uczyli się historii wiedzą, że wojna polsko–bolszewicka to nie był łatwy okres. Dużo krwi żołnierza polskiego i obywateli wówczas przelano. Myślę, że cały naród powinien o tym pamiętać. Wolność nie została nam dana na zawsze, ale czasy się zmieniły. Dziś Wojsko Polskie wykonuje szereg misji pokojowych i zadań za granicami kraju.

– Dziś żołnierze służący w misjach pokojowych, np. w Afganistanie, też niestety przelewają krew. Niestety też giną. Nie denerwują zatem pana opinie, wpisy, że nasi żołnierze niepotrzebnie angażują się w te misje, a w dodatku odbierani są przez miejscowych jako okupanci?

– Na pewno są to opinie drażniące. Jeśli ktoś mówi, że ktoś jedzie w roli okupanta i agresora, to nie jest to zbyt przyjemne. Wiemy, że jesteśmy w NATO, że mamy pewne zobowiązania i wiemy również, że na całym świecie jest masa przemocy związanej z terroryzmem. Jeżeli ktoś podjął decyzję, chyba zgadzamy się, że słuszną, że trzeba z tym walczyć, to trudno mówić, że jest to niepotrzebne. Łatwo nam się tutaj Polakom wydaje takie opinie, bo prawdziwy terroryzm na szczęście nas nie dotknął. Ale gdybyśmy znaleźli się w takiej sytuacji, jak obywatele innych państw, to pewno zmienilibyśmy zdanie. Mnie się wydaje, że wszystkie te misje związane są z walką z terroryzmem. Pewno całkowicie nie zlikwidujemy terroryzmu, ale trzeba go ograniczać. A że przelewana jest krew, to nie ma się co czarować – to nie turnus wczasowy, a działania zbrojne. Na naszych żołnierzy i siły sojusznicze urządza się wręcz polowania. Jeżeli jest zagrożenie, wkraczamy do akcji. Jeśli zagrożenia nie ma, żołnierze wykonują codzienną pracę operacyjną, obserwują teren. Trzeba być czujnym, ale nie możemy powiedzieć, że to my jesteśmy stroną atakującą. Mieliśmy co prawda do czynienia z jednym atakiem na wioskę Nangar Kel w 2007 roku. Sprawa budzi jednak wiele wątpliwości. Po takim okresie łatwo oceniać, czy trzeba było użyć broni, czy nie.

– Pan brał udział w misjach?

– Nie. Gdybym służył w jednostce liniowej, to pewno bym pojechał. Kiedy służyłem w jednostce wojskowej, to takich misji jak Afganistan czy Irak nie było. Teraz pracuję w administracji. Tu też trzeba wykonać robotę.

– Spośród ludzi wywodzących się z WKU w Rybniku są żołnierze biorący udział w misjach?

– Oczywiście, kiedy był jeszcze pobór, to z Rybnika i okolic, co rozumiem przez Jastrzębie, Wodzisław, Racibórz, powoływaliśmy najwięcej osób w kraju do służby zasadniczej. Procentowo ludzie pozostawali w służbie nadterminowej, kontraktowej, przechodzili do służby zawodowej. Służą w jednostce w Bielsku–Białej, Gliwicach, wyjeżdżają na misie. Ostatnio powołaliśmy nawet panią z Rybnika do Batalionu Powietrzno–Desantowego w Gliwicach. Jako jedyna przeszła wszystkie badania i testy. Mamy już też weteranów, osoby poszkodowane w misjach. Niedawno był pan, któremu mina urwała nogę w Afganistanie.

– Armia się zmienia, co widać. Zamiast poboru do zasadniczej służby wojskowej jest coroczna kwalifikacja 19–latków. Nie jest panu szkoda poboru? Spotkałem się z opiniami, że pobyt w wojsku działał na młodych mężczyzn wychowawczo.

– Wie pan, dążymy do tego, aby armia była zawodowa, sprawna, dobrze uzbrojona i niezbyt rozbudowana. Niemniej jednak służba z poboru miała pewien sens i do dziś słyszy się głosy „wzięlibyście synka do wojska, nauczyłby się trochę dyscypliny”. Co by nie mówić, przez okres służby każdy żołnierz uczył się dyscypliny, obowiązkowości. Nie było mamusi pod ręką, nie było wylegiwania się do południa, tylko pobudka o godz. 6.00, zaprawa, obowiązki. Nie było to takie złe. Ustawowo obowiązek poboru nie został zniesiony, a tylko zawieszony. Być może zostanie odwieszony. Na razie mamy dobrowolność, każdy może zdecydować czy chce iść do wojska, czy nie.

– Patrząc na WKU w Rybniku ludzie chcą iść do wojska?

– Kandydatów mamy dużo, ale miejsc mało. Na wrzesień mamy do obsadzenia 8 miejsc do służby przygotowawczej, a w kolejce czeka około 150 osób. Wyjaśniam, że służba przygotowawcza powstała w miejsce służby poborowej. Trafiają tu ochotnicy, którzy chcą zostać żołnierzami zawodowymi. Po odbyciu służby przygotowawczej przechodzą kompleksowe badania zdrowotne, psychologiczne, egzamin fizyczno–sprawnościowy, rozmowę kwalifikacyjną. Jeśli procedurę zaliczają, zasilają zawodowy korpus szeregowych. Do jednostek specjalistycznych, np. komandosów wymogi są jeszcze ostrzejsze. Jeśli zdaje 2 na 10 kandydatów, to jest dobrze.

– Są różnice w zainteresowaniu wojskiem między Śląskiem a innymi regionami kraju?

– Zainteresowanie jest wszędzie na podobnym poziomie, jednak jeśli chodzi o Narodowe Siły Rezerwowe, to większym wzięciem cieszą się w województwach o większym bezrobociu, czyli np. okolice Lublina, Białegostoku. Tam też jest łatwiej dostać się do wojska, bo jednostki potrzebują ludzi mających różne kwalifikacje. Na Śląsku z powołaniem jest o tyle kłopot, że posiadamy jednostki specjalistyczne, np. chemiczną w Tarnowskich Górach czy gliwicki Agat, jednostka Wojsk Specjalnych RP.

– Z czego wynika tak duże zainteresowanie wojskiem?

– Po pierwsze jest dużo hobbystów, którzy tworzą grupy paramilitarne. To fanatycy, których ciągnie do munduru. Kolejną grupę tworzą osoby szukający sposobu na życie. Pracy nie ma, a w wojsku pensja pewna, może nieduża, ale szeregowy 2,5 tys. zł na rękę dostanie. A po szkole to niekoniecznie ktoś tyle zarobi. Są firmy, gdzie ludzie pracują za 1200 – 1500 zł. W wojsku nie ma wyzysku, jest przepis, regulamin, co się żołnierzowi należy, to dostaje. Jeżeli ma 40–godzinny tydzień pracy, to tyle pracuje. Jeśli jest potrzeba dłuższej pracy, otrzymuje godziny wolne. Wiadomo, że w firmach bywa z tym różnie. Jeśli żołnierzowi należy się woda, bo temperatura jest za wysoka, to ją ma. Jeśli żołnierz wysyłany jest np. na szkolenie, jedzie służbowo, a koszty są rozliczone. Tu nie ma sytuacji, że ma zaliczyć kurs, a jak dojedzie, to jego zmartwienie. Te wszystkie sprawy wokół pensji też są ważne.

– Kobiety też chcą iść do wojska?

– Oczywiście, choć nie jest ich zbyt dużo, stanowią około 12–14 procent ogółu chętnych. Mogą ubiegać się o jakąkolwiek specjalizację – do czołgu, marynarki wojennej, jednostek desantowych. Przechodzą tę samą rekrutację co mężczyźni. Jednostki robiąc nabór są już przygotowane od kilku lat do przyjmowania pań. Wcześniej było z tym trochę kłopotów, chodziło o kwestie oddzielnych pokojów i toalet. W WKU Rybnik akurat nie pracuje żadna kobieta w mundurze, za to panie w cywilu stanowią większość pracowników.

– Wydawało się, że głównym zadaniem WKU jest pobór. Czym zajmujecie się państwo, skoro poboru nie ma? Może należało zmniejszyć wojskową administrację?

– W tamtym roku już zmniejszono liczbę komend ze 146 do 83, np. w Warszawie, Wrocławiu, Poznaniu, Lublinie było po 2-3 komendy. Teraz w każdym mieście jest jedna. Decydenci myślą o dalszym ograniczaniu struktury. Przy czym brak poboru nie oznacza, że nie mamy co robić. Powiem nawet, że znacznie przybyło nam obowiązków. Kiedyś sprawa była prosta – jest pobór, trzeba go przeprowadzić i już. Praca była na miejscu. Po zmianach musieliśmy przestawić się na inny tok myślenia. Dziś musimy wychodzić do społeczeństwa, reklamować służbę, zajmować się marketingiem, monitorować sytuację. WKU zajmuje się służbą przygotowawczą, Narodowymi Służbami Rezerwowymi, szkoleniem rezerw, pomocą w sytuacjach kryzysowych. Kiedy cywilne służby nie radzą sobie np. ze skutkami powodzi, komendant WKU na prośbę danego wójta czy prezydenta wchodzi do sztabu kryzysowego. To on ma wiedzę, jakimi służbami wojsko dysponuje, skąd wziąć ludzi, sprzęt, np. amfibie, koparki.

 

  • Numer: 33 (301)
  • Data wydania: 14.08.12