Czwartek, 19 grudnia 2024

imieniny: Gabrieli, Dariusza, Urbana

RSS

Z Krzanowic na alpejskie szczyty

12.06.2012 00:00 red

Góry pokochał w dzieciństwie i nie mogło być inaczej, skoro ojciec Patryka Zabrzewskiego pochodzi z Podhala. Prawdziwą miłość wszczepił mu dziadek, który pokazał mu malownicze Gorce.

– Co roku, gdy zbliżały się wakacje, rodzice „pakowali” nas do samochodu i zawozili do Ochotnicy, a stamtąd już rzut kamieniem było w Pieniny, Beskid Sądecki, Gorce i oczywiście w Tatry. Zawsze cieszyłem się, jak miałem możliwość pójścia w góry z moim dziadkiem. To on zaszczepił mi pasję, za co jestem mu wdzięczny – wspomina Patryk Zabrzewski.

Tatry z bliska zobaczył jednak po raz pierwszy dzięki swojej matce chrzestnej Kryśce z Poronina, z którą chodzili do Doliny Kościeliskiej, na Giewont, a potem zdobywali wyższe szczyty typu Świnica czy Rysy.

Patryk Zabrzewski po ukończeniu Technikum Budowlanego w Raciborzu, uzyskał indeks na Politechnikę Śląską w Gliwicach, gdzie studiował budownictwo w filii uczelni w Rybniku, a następnie zdobył tytuł magistra na politechnice w Gliwicach. Właśnie w czasie studiów poznał kolegów Piotrka Lillę, Jacka Kozika i Marcina Widucha, z którymi dzieli swą fascynację górami. Będąc jeszcze w szkole średniej, a potem już na studiach, przeszedł całe Tatry polskie i słowackie.

Wszedł na „Dach Europy”

Z kolegami ze studiów zaczął bardziej poważnie myśleć o górach. W 2008 r. wspólnie wyjechali w Alpy, by zdobyć najwyższy szczyt – Mont Blanc, zwany potocznie „Dachem Europy”. Ponieważ wcześniej chodzili tylko po Tatrach, był to pierwszy tak poważny wypad. Dlatego przez trzy miesiące przygotowywali się do niego kondycyjnie, dwa, trzy raz w tygodniu biegając po kilka kilometrów. Kupili też niezbędny sprzęt, odzież termoaktywną, odpowiednie buty i kurtki.

– To był spory wydatek finansowy, gdyż sprzęt do najtańszych nie należy. Jeszcze dziś wspominamy z Piotrkiem, nasz pierwszy wspólny zimowy wypad w Beskid Śląski, na drugim roku studiów. Od taty, który pracował w Straży Granicznej, miałem twarde wojskowe buty – opinacze, zwykłą zimową kurtkę i ciężki plecak. Brnęliśmy na Baranią Górę po pachy w śniegu, ale udało się – śmieje się pan Patryk.

Każdy następny poważniejszy wyjazd w góry wiązał się z sukcesywnymi zakupami: kurtki, butów, plecaka. Dziś młody alpinista skompletował już potrzebny sprzęt, a większy problem pojawia się jedynie, gdy musi zorganizować pieniądze na dojazd lub przelot.

– Mont Blanc był moim marzeniem. W bardzo starej kapliczce, którą mijaliśmy wracając z Piotrkiem Lillą z Turbacza ukryliśmy kartkę z obietnicą, że 2007 r. wejdziemy na ten alpejski szczyt. Niestety, tego marzenia nie udało się nam zrealizować wspólnie, gdyż kolega rok przede mną wszedł na Mont Blanc. Teraz gdy idziemy w Gorce zastanawiamy się, czy karteczka jeszcze tam jest – opowiada pan Patryk.

Pamięta wakacje, które spędzał u dziadków. Pewnego razu Piotrek napisał, do niego czy nie czas, aby porwać się na „większą górkę”, zachęcał, aby w ciągu dwóch, trzech lat spróbować wejść na Mont Blanc. Wydawało się to wtedy nieosiągalne. Dopiero na piątym roku studiów pojawiła się okazja na wyprawę w Alpy, na Mont Blanc. Przesądził telefon od kolegi Krzyśka Popardowskiego, który zaliczył również wiele ekstremalnych wypadów (m.in. pojechał na rowerze do Medjugorie do Chorwacji). Informacja, że grupa, która wybiera się do Chamonix we Francji, by wejść na Mont Blanc, potrzebuje jeszcze jednej osoby zelektryzowała pana Patryka. Podjął decyzję natychmiast.

– Zrobiłem rozeznanie czego mi brakuje. Koszty nie były wysokie, bo zdecydowaliśmy się pojechać do Francji samochodem. Pomimo, że zacząłem pracę w nowej firmie w Gliwicach, udało mi się uzyskać urlop. O swej decyzji nie od razu powiedziałem rodzicom, choć zawsze mówię im prawdę. Dowiedzieli się później, jak już wszystko było zorganizowane. Myślę sobie czasem, że bardziej martwi się tata, mama natomiast cieszy się i każe sobie od razu pokazywać zdjęcia, jest ze mnie dumna – opowiada.

Na Mont Blanc pojechał na początku lipca z kolegami z Łazisk. Ponieważ był to pierwszy ich tak poważny wypad, podchodzili do niego z rozwagą. Na miejscu zrobili rekonesans, znaleźli pole namiotowe. Postanowili wejść uczęszczaną, klasyczną drogą, którą wchodzili pierwsi zdobywcy Mont Blanc.

– Wejście na szczyt zajęło nam trzy dni. Pogoda, która początkowo była nie najlepsza, znacznie poprawiła się, bezchmurne niebo, słońce – trudno lepszą sobie wymarzyć. Realizowało się moje marzenie z dzieciństwa, to pchało mnie do góry. Myślałem wówczas o swoim dziadku, który rok wcześniej odszedł – wspomina krzanowicki alpinista.

Pan Patryk zapewnia, że pokonywanie Alp, to dużo większy wysiłek niż wędrówki w polskich górach. Ludzki organizm inaczej zachowuje się w miarę zwiększania wysokości. Więcej wysiłku trzeba było też włożyć w kondycyjne przygotowanie. Jednak góra okazała się łaskawa.

Alpejski trekking

Potem posypały się kolejne wyprawy w Alpy m.in. na drugi co do wielkości masyw Monte Rosa we Włoszech, gdzie w ciągu dwóch dni pan Patryk z kolegami wszedł na dziewięć szczytów powyżej 4 tys. metrów. Stamtąd przy pięknej pogodzie zobaczył górę „symbol” – Maternhorn. Następnie były wypady w Alpy austriackie i szwajcarskie.

– W ubiegłym roku zdobywaliśmy najwyższy szczyt Niemiec Zugschpitze w Alpach bawarskich. Przy okazji w Garmisch-Partenkirchen zwiedziliśmy piękny zamek Neuschwanstein. Każdy, kto będzie w tej okolicy obowiązkowo powinien go zobaczyć, bo jest naprawdę co oglądać – zachęca.

W listopadzie 2010 r. pokusili się o najwyższy szczyt Austrii. GrossGlockner. Zła pogoda pokrzyżowała plany, zawrócili 30 m przed szczytem. Wtedy wydarzyło się coś, co pozostawia ślad w pamięci do końca życia.

– Oprócz nas na szczyt planowały wejść dwie grupy Polaków z Jeleniej Góry i Wrocławia. Grupa z Jeleniej Góry podzieliła się. Niestety jeden z zespołów (trzyosobowy) nie był w stanie wrócić do schroniska, gdyż przyszło gwałtowne załamanie pogody. Następnego dnia, gdy grupa ta nie pojawiła się w żadnym z mijanych schronisk, ich koledzy wezwali austriackie pogotowie górskie. Rozpoczęła się akcja ratunkowa. Kilka dni później, po powrocie do Polski, dowiedzieliśmy się, że wszyscy zginęli. W czasie załamania pogody zgubili drogę i zamarzli. Takie sytuacje uczą pokory i dystansu. Pogoda w górach jest nieprzewidywalna. Gdy przyjechaliśmy było pięknie, natomiast kiedy zaczęliśmy wychodzić na szczyt nagle przyszło gwałtowne załamanie pogody, wiatr wiał w prędkością 180 km na godzinę – to był orkan. Następnego dnia schodząc w totalnej mgle i śnieżycy w dół, śnieg wbijał nam się w twarz jak igły – mówi Patryk Zabrzewski.

Przygoda pod Elbrusem

Kolejnym wyzwaniem był Elbrus. Ten kaukaski szczyt zaliczany jest do tzw. Korony Ziemi, czyli najwyższych szczytów sześciu kontynentów. Zimą panują tam warunki dużo trudniejsze, a temperatury na tyle niskie, że górę tę należy już na samym wstępie poważnie traktować. Trzeba mieć dobre przygotowanie kondycyjne oraz odpowiedni sprzęt i odzież puchową.

– Na Elbrusa pojechaliśmy 10-osobową ekipą. Przygoda, która mnie spotkała, postawiła pod dużym znakiem zapytania moje wejście na szczyt na samym wstępie. W momencie przelotu z Moskwy do Mineralnych Wód zaginął bagaż, w którym miałem ponad połowę wyposażenia, w tym tak potrzebne rzeczy, jak: ciepłe łapawice, czekan i raki. Na moje szczęście jakoś wybrnąłem z tej sytuacji. Sprzęt pożyczył mi Rosjanin Walery, u którego zamieszkaliśmy. Musiałem jedynie dokupić jedzenie. Pomimo, że miałem przestarzały sprzęt, udało się. Na szczyt wyruszyliśmy o 2.00 w nocy, a zdobyliśmy go ok. 11.00 przy temperaturze ok -30 C. Po Alpach był to kolejny poważny wypad. Bagaż też odzyskałem, gdy wracałem do domu czekał na mnie na lotnisku – wspomina Patryk Zabrzewski.

Godzenie pasji i pracy może być trudne, ale z drugiej strony pan Patryk nie zamierza rezygnować z chodzenia po górach.

– Nie będzie to łatwe, jeśli jednak człowiek wyznaczy sobie jakiś cel, to jest w stanie bardzo dużo zdziałać. Moim marzeniem jest zobaczenie gór wysokich Himalajów, a także miejsc dzikich i  niedostępnych, takich jak np. Alaska. Obecnie z kolegami robimy również inne rzeczy, jak np. uczestniczymy w maratonach górskich, jeździmy na ski-tourach, czyli chodzimy po górach na nartach, a w prawie każdy weekend organizujemy wypady w góry – wymienia Patryk Zabrzewski.

Ewa Osiecka

  • Numer: 24 (292)
  • Data wydania: 12.06.12