Czwartek, 19 grudnia 2024

imieniny: Gabrieli, Dariusza, Urbana

RSS

Ćwierć wieku z Carrantuohill

27.03.2012 00:00 red

Odsłona 8 – Wita

Wita Bogdan – serdecznie! Bob Bales nazwał go Phil White, ale przyjęło się to raczej średnio. Podobnie jak Roman Sidło (pisane razem dawało zlepek całkiem niezamierzony: romansidło), pod którym skrywał się redaktor naczelny, wkładający kij w mrowisko na łamach Nowej Gazety Żorskiej.

Zodiakalny Strzelec w realizacji swoich planów trafiał bez pudła. Parł konsekwentnie do przodu, wciąż szukając nowych wyzwań. I tak do dziś. Przynosi to pożądany za wszech miar skutek dla zespołu, na którego użytek nazywany jest czasem Dyrektorem, choć formalnie podobna funkcja przecież nie istnieje. Nikt nie kwestionuje zdolności przywódczych i zmysłu organizacyjnego Bogdana Wity, który na swoim sztandarze ma wyniesioną z domu wiarę w Boga i ludzi.

Urodzony w Rybniku żorzanin wyrastał w śląskim domu, pełnym ciepła i poszanowania dla tradycyjnych wartości. Od dziecka rozpierała Bogusia twórcza energia. Został aktywnym harcerzem, a tam, wiadomo – „płoną ogniska w lesie, wiatr smętną piosnkę niesie”. Pierwszą gitarę kupił w szóstej klasie podstawówki. Gdy udało mu się uzbierać na SKO 923 zł., to za 910 kupił w katowickim sklepie muzycznym pierwszą gitarę Defil, z której był dumny jak paw. Harcerstwo, zespół szantowy, liceum, studia – wszystko przeszedł spacerkiem, z pewnym epizodem na głębsze poszukiwanie siebie.

– Doświadczenie seminarium duchownego trwało u mnie niecały rok. To było na zasadzie sprawdzenia siebie. Młody człowiek zaczyna myśleć o pewnych rzeczach, nie jest do końca niczego pewien. Czy to jest ten Głos, czy to ta droga w życiu? Czy może nie, czy tylko mu się tak wydaje? Życzyłbym każdemu, żeby u progu wejścia w dorosłe życie zafundować sobie taki rok, takie rekolekcje, żeby określić się do końca, co w życiu naprawdę chce się robić. Wyciszenie i modlitwa mogą tylko w takim podejmowaniu decyzji pomóc. To niezwykle cenne i ważne – podkreśla dziś nasz bohater.

W końcu wybrał drogę, na której pozostał. Założył firmę, ożenił się i skończył studia. Firma funkcjonuje, a ma już 20 lat (dokładnie 5 maja br.). Małżeńskie dwudziestolecie domyka się w sierpniu, a rocznica obrony pracy na studiach w listopadzie 2012 roku. Same jubileusze.

Rodzina w życiu Bogdana jest podstawą. Żona Mariola jest żorzanką, która wybrała zawód nauczycielki, wyspecjalizowanej w nauczaniu początkowym, w kształtowaniu najmłodszych charakterów. Podobnie jak Bogdana tak i jego małżonkę cechuje szczególny typ wrażliwości dla osób (w tym zwłaszcza dzieci) wymagających szczególniejszej troski. Mariola wyraża to w pracy zawodowej i zaangażowaniu pozaszkolnym, Bogdan zaś w wielu inicjatywach koncertowych zespołu Carrantuohill. Obie córki państwa Witów śpiewają w młodzieżowym żorskim chórze mieszanym Voce Segreto, u Andrzeja Marcińca. Ponadto starsza Hania, uwielbiając muzyczne klimaty Stinga czy Petera Gabriela, pięknie rysuje. Swoją przyszłość wiąże raczej z naukami ścisłymi. Zafascynowana jest mikroskopijnymi nanotechnologiami. Młodsza Kasia dopiero zaczęła gimnazjum, ale już oprócz śpiewu, pod opieką Anety Antosiak działa w grupie teatralnej przy żorskim MOK. 

W domu Witów liczy się także aktywność fizyczna – pływanie czy narty. Bogdan z Adamem stwierdzili kiedyś, że dla gitarzystów bezpieczniejsza będzie piłka nożna niż siatkówka, którą kiedyś preferowali. Sam Bogdan oprócz sportu ma zacięcie motoryzacyjne, jest świetnym kierowcą („Jak Bogdan kieruje, to śpię w podróży jak suseł” – mówi Darek)

Biorąc na siebie trud organizacyjny, Bogdan w dużym stopniu wyznacza, a gdy trzeba prostuje wijące się nieraz ścieżki rozwoju grupy. Mówią o tym inni członkowie zespołu, m.in. Zbyszek Seyda: – To dusza-człowiek. Zajął się tymi naszymi sprawami, trzyma to wszystko w ryzach, odnalazł się w tym wyjątkowo. Takiego menadżera zazdrości nam większość zespołów. Robi to świetnie, nie boi się iść naprzód, choć swoje obawy też czasem ujawnia. Z racji tego, że musi to ogarnąć, twardo stąpa po ziemi. Jest bardzo wrażliwy, ale najmniej wybuchowy, najbardziej z nas opanowany – ocenia przyjaciela Zbychu. Natomiast Adam Drewniok dodaje: – Boguś ma taki wrodzony talent organizacyjny. Może ma to po ojcu, niestety nieżyjącym. Pan Wita to był wzór „Ślązaka poczciwego”, a przy tym „złota rączka”. Jak był problem – awaria, komuś coś się zepsuło, akumulator w aucie wysiadł, czy cokolwiek innego? – tylko z tym do pana Wity. Zawsze był chętny i na wszystkim się znał. Synów wychował na porządnych ludzi, przy Bogdanie marzył o jego karierze w dozorze kopalni. No i Boguś studia skończył, ale na nasze szczęście pozostał przy muzyce.

Bogdan jest ojcem chrzestnym małego Krzysia – najmniejszej pociechy wielkiej rodziny Tarantuli – młodszego z synków Agnieszki i Maćka Paszków, z którymi zresztą są sąsiadami. Mariola jest matką chrzestną Magdaleny Drewniok, zaś dla Hani matką chrzestną jest Basia – żona Adama.

– Te nasze więzy przekładają się na zespół, traktowany jako rodzina. Jesteśmy taką specyficzną rodziną. Często podkreślam: – Chłopcy, jesteśmy jak rodzina, każdy z nas osobno lepszym muzykiem już raczej nie będzie, więc cała nasza siła tkwi w grupie, w zespole, w naszym związaniu. Mamy taką a nie inną glinę i tylko z niej możemy lepić, oby coraz lepsze kształty – innej mieć nie będziemy. Może by ktoś tam z zewnątrz lepiej zagrał, lepiej od nas wyglądał, ale jako zespół mamy swój poziom folkowej pierwszej ligi, nic nam więcej nie trzeba. Budujmy na tym, co mamy i trzymajmy się razem, jak dobra rodzina! To nie znaczy, że nie może być tarć. Czasem ktoś na kogoś warknie. Ale to też chyba świadczy o nas dobrze, bo w każdej rodzinie są różnice zdań. To jest wartość… – mówi z przekonaniem menadżer Carrantuohill. (cdn).

Stefan Smołka



Bogdan parę tygodni temu powiedział: „Skoro wszystko jest coraz szybsze, samochody, telefony,  komputery, wszystko co nas otacza, to powinniśmy mieć coraz więcej czasu dla siebie nawzajem. A jest dokładnie odwrotnie. Świat to jest taka rozpędzona kula, a każdy z nas to pyłek na brzegu, który zatrzymać wirującej kuli nie może w żaden sposób, oderwać się też nie, bo wypadnie w przepaść, więc wirujemy jak szaleni. Dlatego, uważam, potrzebny jest czasem taki mały reset. Zostawienie wszystkiego na boku i wyciszenie wewnętrzne. Świetnie to realizuje się w trakcie pieszych pielgrzymek. Tak zostałem wychowany, w poszanowaniu do religii, miłości do Boga. Niesamowitą radością jest dla mnie, jeśli uda się, mimo dalekiego wyjazdu i konieczności wczesnego wstawania, że wszyscy meldujemy się na porannej mszy. Nie wszędzie się to udaje, ale jest naprawdę budujące, że my nie tylko razem potrafimy podróżować, grać, zarabiać pieniądze, ale mamy nad tym wszystkim jeszcze świadomość boskiej obecności. Serce rośnie, po prostu, na samą myśl”.

  • Numer: 13 (281)
  • Data wydania: 27.03.12