Ćwierć wieku z Carrantuohill
Odsłona 5 – Seyda.
Zanim wpadniemy w wir koncertów, na scenach, w plenerach i dusznych pubach – słowem rozpoczniemy wędrówkę z głębi ćwierćwiecza Carrantuohill do dziś – czas bardziej szczegółowo przedstawić wszystkich po kolei muzyków, zdeklarowanych przedstawicieli mniejszości celtyckiej na Śląsku. Wymarzoną po temu okazją jest święto wszystkich kochających Zieloną Wyspę Irlandię, St. Patrick’s Day, przypadające na dzień 17 marca, kiedy to nawet rzeki i piwo w pubach płyną radosnym zielonym strumieniem. Zacznijmy podług metryki, albo ściślej według „stażu pracy”, zatem od twórców dawnego Eryś Group, rzec by można – głównych Celtów zespołu.
Zbigniew Seyda – Towdie – nadworny poeta
Koledzy nazywają go Towdie. Jest to pamiątka ze wspólnych koncertowych wojaży po Europie z muzykiem, o po części irlandzkich korzeniach, Bobem Balesem, który dla ułatwienia sobie kontaktów z Polakami „ochrzcił” każdego po swojemu.
Zbyszek to jest prawdziwie artystyczna dusza, co notabene dotyczy w zbliżonym stopniu i pozostałych kolegów. Od najwcześniejszych lat nie stronił od śpiewu i wiersza. Wychowywał się w rybnickich Boguszowicach, w prostej rodzinie – zgodnej i pracowitej. Podpatrując ojca, który z konieczności czasem w domu gotował, a nieco inaczej przyprawiał potrawy niż mama, sam zwolna posiadł zdolności kulinarne, wykorzystywane czasem podczas zespołowych podróży, albo okazjonalnie w domu. Pomimo zainteresowań stricte humanistycznych, jako etap edukacji zawodowej wybrał technikum budowlane. Względy praktyczne w tamtych trudnych czasach schyłku epoki socjalizmu kazały młodym ludziom kierować się bardziej rozumem niż sercem. Na szczęście nie on jeden w szkole średniej bujał w obłokach, spotkał kolegów o podobnych zainteresowaniach (Erwin Jaworudzki, Adam Drewniok, Darek Sojka), więc zaczęli dla pokrzepienia serc robić coś fajnego razem. Była już okazja o tym wspominać. Dziś skupmy się więcej na osobowości, innych pasjach i polach działalności – na pierwszy ogień rzucając Zbigniewa Seydę.
Jak przystało na zodiakalnego byka jest twardym graczem, stałym w uczuciach, znającym swoją wartość, ale zarazem i zmysłowym. Zawsze miał dość luźny stosunek do sztywnych reguł i konwenansów – odznaczał się nadzwyczajną przekorą. To, jak twierdzi Darek Sojka, jest może czasem uciążliwe, ale za to szalenie twórcze. Tym bardziej, że na koniec jak mało kto szanuje wypracowany kompromis.
Zbigniew jest wszechstronnie uzdolnionym człowiekiem, nie tylko zresztą muzycznie. Ucząc się sam, doskonale opanował kilka instrumentów szarpanych. Zaczynał od klasycznej gitary, śpiewu, potem wziął na warsztat mandolinę, bouzouki, citternę. Ma znaczący wpływ na linię melodyczną grupy.
Jako pierwszy z Tarantuli założył rodzinę. Jego wybranka Grażyna jest nauczycielką z zawodu, pochodzi z Nowin, tyle że nie tych rybnickich, ale Horynieckich na Roztoczu. Tworzą parę czułych kochanków, choć 20 kwietnia zamykają jubileusz 25 lat wspólnego pożycia. Owocem ich miłości jest wymodlony synek Paweł, dziś liczący sobie lat 10. Nikt, poza nimi samymi, nie potrafi wyobrazić sobie szczęścia rodziców, którym po 15 latach rodzi się syn. Pawełek tak rwał się na świat, że przyszedł dużo wcześniej niż przewidywano, ważąc tylko jeden kilogram. Rósł zdrowo w inkubatorze, a potem otulany matczynym ciepłem, dzięki czemu dziś chłopak na schwał idzie śladem ojca – idola i autorytetu. Jest utalentowany muzycznie – gra pięknie na skrzypcach. Kto miał przyjemność posłuchać duetu Seyda sr & Seyda jr ten wie o czym mówię. Niesamowite przy tym jest to, że po brawurowo odegranym kawałku, gdzie przynajmniej ucho laika nie wyczuwa żadnej skazy, mały Paweł potrafi powiedzieć: „No niestety, jeszcze nie wszystko wychodzi tak idealnie, jak by się chciało”.
Zbyszek całkowicie zasymilował się z Rybnikiem, ze Śląskiem, gdzie mieszka już całe swoje świadomie odbierane życie. Jest ojcem chrzestnym Kuby Jaworudzkiego, syna Erwina. Z innych powiązań wielkiej rodziny Carrantuohill – żona Zbyszka jest matką chrzestną dla pociechy Państwa Sochackich, Mikołaja. Dziś Seydowie żyją na Smolnej w Rybniku, mając za sąsiada m.in. słynnego bramkarza Realu Madryt Jerzego Dudka. Zbyszek godo jak stary dobry Hanys, ale bez trudu przechodzi, gdy trzeba na nienaganną polszczyznę. Z angielskim też nie ma problemu. Zawsze dużo pisał – wiersze, artykuły, teksty piosenek. Niestety, skupiony na zespole, rodzinie i pracy zawodowej, wykorzystywał to rzadko. Pożółkłe papiery skrywają cenne ślady dawnych przemyśleń, refleksji, licznych wierszy. Oby ujrzały kiedyś światło dzienne! Mało kto wie, że oprócz tego Towdie wykazuje zdolności plastyczne, czego liczne ślady rzucają się w oczy w domu, urządzonym ze smakiem. Na razie Towdie szykuje pewną indywidualną niespodziankę muzyczną, jak twierdzi, na srebrny jubileusz swojego małżeństwa. Umieramy z ciekawości.
W muzyce podkreśla swoje zafascynowanie gwiazdami wczesnego rocka, m.in. zespołami Deep Purple, Led Zeppelin, a z solistów Boba Dylana i Leonarda Cohena. Ale ponad tym jest jednak uwielbienie irlandzkich melodii – ballad i pieśni. Pytany kiedyś o wybór takiej a nie innej muzyki Zbyszek odpowiedział: „To pytanie zadawane jest najczęściej… A dlaczego Japończycy grają muzykę Chopina? Bo jest wspaniała, niepowtarzalna, jedyna, bo znajdują w niej brzmienie bliskie sercu, bo oddaje ponadczasowe wartości, umiłowanie wolności, patriotyzm, zachwyt nad pięknem ojczystej ziemi, miłość, radość narodzin, cierpienie i ból umierania… Dlatego pomimo wszystkich odrębności kulturowych, dzielących nas przestrzeni i poglądów… czujemy tak samo”.
Darek Sojka powiedział o Zbyszku:
„Jeśli 99 ludzi na coś powie, że jest białe, to on jeden, że to jest czarne. Jest zawsze w opozycji, ale takiej twórczej. Sypiąc ten piasek w trybiki każe nam często jeszcze raz się zastanowić, czy to, co robimy, jest już wystarczająco dobre. Sam świetnie opanował tych kilka ważnych instrumentów, jak ja to nazywam, drutowych, a jest przy tym czystym samoukiem. No i te jego teksty, bardzo dobre. Towdie to taki uzdolniony facet z przekorą”.
Stefan Smołka
Najnowsze komentarze