Czwartek, 19 grudnia 2024

imieniny: Gabrieli, Dariusza, Urbana

RSS

Pobili ich za nic, a karetka nie przyjechała

17.01.2012 00:00 red

W sylwestrowy wieczór dwudziestolatkowie Marta oraz jej chłopak Andrzej wybrali się z rodziną na  zabawę do lokalu w Wielopolu. Wtedy jeszcze nie wiedzieli, że tę noc zapamiętają do końca życia. 

Po wybiciu północy złożyli współbiesiadnikom życzenia i bawili się w najlepsze. Raz tylko poczuli się niezręcznie, kiedy parę osób z zewnątrz chciało dołączyć się do zabawy, jednak zostały wyproszone przez właściciela lokalu. Ten mało istotny szczegół, jak się później okazało, pociągnął za sobą tragiczne skutki. Kiedy impreza trwała w najlepsze, na co dzień mieszkający w Radlinie 28–letni Michał, szwagier Marty, wraz z żoną postanowił zakończyć witanie nowego roku i wrócić do domu. Poinformowali o tym siostrę i wyszli z sali. Było to ok. 2.00 w nocy. Pół godziny później przewietrzyć się wyszli także Marta i Andrzej. – To nie wzbudziło mojego zaniepokojenia, ot wyszli trochę odetchnąć. Bawiłam się więc dalej – relacjonuje najstarsza z rodzeństwa Sylwia. Kiedy jednak dwudziestolatkowie długo nie wracali, pojawił się niepokój. – Minęło parę minut, ale ich nadal nie było. Trochę mnie to zdziwiło, ale nie przerywałam tańca. Z transu wyrwał mnie właściciel lokalu, który podszedł do mnie pytając, czy Marta to moja siostra. Trzymał jej zabrudzone buty. Serce podeszło mi do gardła – wspomina Sylwia. 

Pobici i skopani

Najstarsza z rodzeństwa szybko wybiegła wraz z kierownikiem restauracji na zewnątrz, gdzie na schodach siedzieli zbici i skopani przez grupę chuliganów Marta i Andrzej. – Wybiegłam z sali tak jak tańczyłam, na bosaka. W tym momencie nic się dla mnie nie liczyło, tylko zobaczyć ich żywych. Człowiekowi różne myśli w takiej sytuacji przechodzą przez głowę. Okazało się, że są potłuczeni, brudni i zmarznięci. Po bójce Andrzej na chwilę stracił przytomność. Podejrzewałam, że może mieć wstrząśnienie mózgu albo jakieś urazy wewnętrzne, więc postanowiłam wezwać pogotowie – mówi Sylwia. W tym czasie na miejscu zdarzenia byli już policjanci z KMP w Rybniku, którzy zebrali relacje pokrzywdzonych. Kiedy Marta i Andrzej wyszli na świeże powietrze, grupa ok. 6 osób zaczęła wyzywać dziewczynę od najgorszych. Andrzej chcąc przywrócić honor ukochanej,  zapytał „kto to powiedział”. Wtedy napastnicy zaczęli okładać go pięściami, a gdy już leżał,  kopać.  – Odnotowaliśmy interwencję o godzinie 3.08 na ul. Podleśnej. Zgłaszająca przekazała, że pod jej domem siedzi dwójka młodych ludzi, którzy padli ofiarą pobicia. Na miejsce udała się grupa policjantów, którzy zrobili  rekonesans w poszukiwaniu sprawców – informuje nadkom. Nowara z KMP Rybnik. 

To jest skandal

Podczas rozmowy telefonicznej najstarszej z rodzeństwa dyspozytorka pogotowia powiedziała, że ratownicy nie przyjadą, bo pogotowie nie jest dysponowane w przypadkach bójek. – Byłam w szoku. Jak pogotowie ratunkowe może odmówić udzielenia pomocy? To jest skandal. To przecież nie była jakaś pijacka bójka, ale pobicie. Nie mogąc uwierzyć w to co usłyszałam, poprosiłam, a wręcz błagałam jednego z policjantów, aby wykonał telefon na pogotowie. Jemu również dyspozytorka powiedziała, że nie przyjadą – oburza się zgłaszająca. Na szczęście na miejscu pojawił się ojciec rodzeństwa, który zabrał poszkodowanych swoim samochodem do szpitala w Rydułtowach. Na miejscu wykonano odpowiednie badania, w tym usg jamy brzusznej. Okazało się również, że 28–letni Michał, który wyszedł wcześniej z imprezy z żoną, również został zaczepiony na ulicy i pobity. Udało im się jednak dotrzeć do domu. – Tę noc zapamiętamy do końca życia. Wiemy też, że w naszym kraju na pomoc nie ma co liczyć – mówią poszkodowani.

Dlaczego nie pomogli?

Pytanie o to, dlaczego ratownicy nie przyjechali, aby pomóc ofiarom napadu, postawiliśmy  pracownikom rybnickiego pogotowia. – Według informacji od zgłaszającego,  poszkodowani byli przytomni, bez widocznych urazów i ran krwawiących, bez utraty przytomności, a na miejscu znajdował się patrol policji. Od oficera dyżurnego  policji, pełniącego dyżur w komendzie w Rybniku także nie otrzymałam informacji, że jest potrzebny wyjazd zespołu ratownictwa medycznego. Po przeprowadzonym wywiadzie poinformowałam zgłaszającego, że zespoły ratownictwa medycznego wyjeżdżają do stanów zagrożenia życia, a nie do wykonywania obdukcji. Przekazałam, że poszkodowani mają się udać do szpitala do izby przyjęć SOR (…) celem otrzymania obdukcji lub zaświadczenia – pisze w swoim stanowisku dyspozytorka Renata Głombica. O tym, że postępowanie dyspozytorki były prawidłowe zapewnia kierownik pogotowia. – Zespoły ratownictwa medycznego nie służą do wykonywania obdukcji, a w tym celu było ono wezwane. Pogotowie nie wyjeżdża do bójek, lecz do osób poszkodowanych, których obrażenia  zagrażają życiu lub uniemożliwiaja samodzielne uzyskanie pomocy – informuje Piotr Unger, kierownik zespołów wyjazdowych rybnickiego szpitala.  Policjantom nie udało się ustalić sprawców napadu, choć pokrzywdzeni stwierdzili, że sprawcami pobicia były osoby, które nie zostały wcześniej wpuszczone na imprezę. – Z sali padły nawet nazwiska. Widocznie chcieli się zemścić za to, że nie mogli wejść na salę. Dobrze, że wszystko skończyło się na kilku siniakach i obdarciach – podsumowuje Marta.

Szymon Kamczyk

  • Numer: 3 (271)
  • Data wydania: 17.01.12