Refundowane leki nie dla każdego?
Aptekarze biją na alarm – rozporządzenie ministerstwa zdrowia, które ma wejść w życie w przyszłym roku, może spowodować znaczący regres na rynku leków refundowanych.
Wszystkiemu winne są – według farmaceutów – znaczne obostrzenia w projekcie rozporządzenia.
Karać za błędy
Projekt zakłada m.in. karę sięgającą 5 – 10 proc. kwoty refundacji dla apteki, która sprzedała lek w oparciu o błędnie wypisaną receptę. Wysokość kary sięgnie więc od kilku do nawet kilkudziesięciu tysięcy złotych, co w praktyce oznacza ogromne kłopoty finansowe dla placówki, która lek wydała. Aptekarze zaś tłumaczą, że lwia część tych błędów to drobnostki, jak niepełny adres wpisany na recepcie. – My nie mieliśmy na szczęście takiego przypadku, że obarczeni zostaliśmy karą – mówi pracownica w jednej z aptek w ścisłym centrum Rybnika. – Zwracamy na to szczególną uwagę, bo słyszy się tu i ówdzie, że kary są ogromne – dodaje. Nikt z pracowników aptek nie chciał rozmawiać z nami otwarcie, proszono o anonimowość lub unikano odpowiedzi. – Tylko poza protokołem powiem panu, że źle wypisane recepty zdarzają się praktycznie co chwilę – mówi jedna z aptekarek pracująca niedaleko rybnickiego rynku. – A kontrole są bardzo rygorystyczne – kończy lakonicznie.
Sprawa nabierze rumieńców, jeśli nowe rozporządzenie minister Ewy Kopacz wejdzie w życie. Wtedy refundowane leki sprzedawać będą mogły tylko te apteki, które podpiszą z NFZ stosowną umowę. A umowa ta, oprócz warunków refundacji, zawierać też będzie wachlarz obostrzeń i kar. Istnieje więc realne ryzyko, że część (mówi się nawet o znacznej części) aptek takiej umowy nie podpisze. Jak na to zareaguje rynek leków? Według naszych ustaleń już reaguje.
Zakupy na zapas
– Oczywiście zauważalna jest zwiększona ilość zakupu leków refundowanych, jednak można to powiązać z rozpoczynającym się „sezonem”, zbliża się koniec roku, idzie jesień i zima. Taki wzrost obserwujemy cyklicznie – tłumaczy jedna z rybnickich aptekarek. Co innego jednak zdają się mówić pacjenci – w wielu miastach naszego regionu powoli zaczynają się pojawiać głosy, że należy czym prędzej robić zapasy. Na receptach pojawiają się zwiększone ilości leków refundowanych, pacjenci chcą się jakoś zabezpieczyć na wypadek, gdyby okazało się, że ich apteka, bądź apteki w okolicy stosownych umów z NFZ nie podpisały. Czy jednak groźba takiego scenariusza jest realna? – Samorząd aptekarski nigdy nie godził się i nie zgodzi na takie rozwiązania – tak całą sprawę drastycznej formalizacji recept oraz nałożenia na apteki „drakońskich kar” komentuje w swym piśmie skierowanym do ministerstwa prezes Naczelnej Rady Aptekarskiej, dr Grzegorz Kucharewicz. – Kuriozalne jest przerzucenie odpowiedzialności z lekarza na farmaceutę, który może ponieść karę niewspółmierną do winy – dodaje. Sytuacja na linii aptekarze – ministerstwo zdrowia jest napięta, problem jednak w tym, że w ogień krzyżowy wzięci zostali tak naprawdę pacjenci.
(mark)
Najnowsze komentarze