Czwartek, 19 grudnia 2024

imieniny: Gabrieli, Dariusza, Urbana

RSS

Rybnik Mexico City

19.07.2011 00:00 red

Jeszcze we wczesnej podstawówce dowiedziałem się, że Rybnik to największa aglomeracja na świecie, bo ciągnie się od Meksyku do Maroka. Wtedy nie wiedziałem, że zahacza także o Kanadę. Kanada to Jankowicka, zaś Maroko, to Zebrzydowicka. Będzie jeszcze kiedyś o nich mowa, jak mniemam. Dziś o Meksyku. Domki Meksyku skupione są głównie na ulicy majora Mażewskiego, nb. przedwojennego komendanta rybnickiego garnizonu.

Ogólne wiadomości o osiedlach uroczych rybnickich domków dla przedwojennych urzędników miałem od lat. Jednak brakowało mi czegoś najbardziej istotnego – opowieści kogoś, kto mieszkał w takim domku już przed wojną. Starym wypróbowanym sposobem spytałem w jednym z nich osobę w średnim wieku. Szybko wskazała domek, gdzie mogę znaleźć kogoś, kto mieszkał tu już przed wojną. Tą sympatyczną i bardzo kontaktową osobą okazała sie pani Hilegarda ur. 01.10.1919 r. Wkrótce skończy 92 lata!  Jej córka zaprezentowała zdjęcia domku sprzed wojny i oryginalną polisę PZU z 1929.

Z tego co wyczytałem w przedwojennych materiałach, domki stawiała w latach 20-tych ub.w. firma „Ślązak” (podobnie na Zebrzydowickiej). Są one usytuowane na całej długości ulicy Mażewskiego oraz Dąbrowskiego – krótkim łączniku z ulicą Prostą, gdzie również postawiono kilka tego typu domków. Idea była bardzo podobna do tej jaka przyświecała Gieschemu. Tyle, że rybnickie osiedla nie miały tak dobrego zaplecza gospodarczego (łaźnie, piekaroki etc.) jakie stworzył Giesche, wcielając dla swych pracowników  w życie angielską ideę miasta – ogrodu.  W 1928 „Ślązak” oddał do użytku 20 domków przy drodze Świerklańskiej. Zaś 10 przy Zebrzydowickiej. Jak poinformowała nas pani Hildegarda, ulica majora Mażewskiego nosiła przed wojną nazwę Listopadowa. Domki dla swych urzędników i zasłużonych z czasów powstańczych walk patriotów zakupiło województwo śląskie. Podobnie jak na Zebrzydowickiej najwięcej zamieszkało tu kolejarzy, bowiem w międzywojennym Rybniku stanowili oni bardzo pokaźną grupę zawodową. Poza tym w tego typu domkach zamieszkiwały rodziny urzędników skarbowych oraz innych przedstawicieli „budżetówki” przedwojennego autonomicznego województwa śląskiego, jak chociażby pocztowcy czy pracownicy różnych działów rybnickich Miejskich Zakładów Technicznych. 

Domki jeszcze dziś wydają się urocze. Niektórzy właściciele z sercem dodali im piękna, inni swoje „zaklockowali”.

Każdy z nich miał ogródek, gdzie właściciele sadzili drzewa owocowe, mieli swe warzywniaki, kurki trawkę skubały, z czego i króliki w klotkach miały pożytek. Każdy z tych domków – bliźniaków miał swe niewielkie zaplecze gospodarcze. I choć przedwojenny dziennikarz narzekał na ich funkcjonalność „...gdy ktoś w takim domu umrze, to nie da się nawet trumny wynieść”, to pani Hildegarda stwierdziła, że bardzo przesadził. Cóż przed wojną klasa średnia była przyzwyczajona do innego metrażu niż dziś obowiązujący w betonowych mieszkankach po 100 tys.

Pani Hildegarda z domu Dudek, ciotka znanego w Rybniku muzyka – pedagoga u Szafranków i wieloletniego  organisty, jest córką przedwojennego powstańca, a potem policjanta, który jednak ostatecznie odnalazł się (decyzja władz wojewódzkich)  jako pracownik rybnickiej oświaty. Emil Dudek, bo o nim mowa ur. 1888 wykształcenie miał rolnicze, jednak pierwszą pracę znalazł na „Emie” („Marcel”) w Radlinie. Później już jako policjant stacjonował w niewielkim domku, który stał w miejscu dzisiejszego Wydziału Oświaty. Emil Dudek odznaczony przed wojną Krzyżem na Śląskiej Wstędze Waleczności i Zasługi oraz Medalem Dziesięciolecia Odzyskania Niepodległości w uznaniu zasług otrzymał klucze do domku na ul. Listopadowej. Radość rodziny była ogromna. I to, że miesięczna rata wynosiła sporo, bo 40 zł, w niczym nie mąciło tej radości. Poza tym raty tzw. amortyzacyjne rozłożone były na wiele lat, a dodatkowo pracownicy kolei, jako śląscy urzędnicy mieli przed wojną bardzo dobre płace. Nawiasem mówiąc, mogliśmy się dowiedzieć, że mieszkańcy nieco mniejszych domków u początku ul. Listopadowej płacili 37 lub 38 zł na miesiąc.

Zdarzało się co prawda, że czasem jakaś rodzina (głównie w latach wielkiego kryzysu) nie wytrzymywała opłat związanych także z ubezpieczeniem i mediami i rezygnowała ze swego domku. Z tego co pamięta pani Hildegarda w sąsiedztwie mieszkali Markiefkowie – kolej, Marcolowie – reemigranci z Francji i Wystupowie (Wystup był z zawodu pielęgniarzem). Ojciec pani Hildegardy do wybuchu wojny pracował na Hallera u inspektora szkolnego Stokłosy po wrześniu 1939 mawiał, że nie będzie się ukrywał, bo w życiu nikomu nic złego nie zrobił.  Zginął w maju 1941, w rok po aresztowaniu, w Mauthausen Gusen. Pamięć o nim przetrwała nie tylko na Meksyku, nie tylko w uroczym przedwojennym domku. Nawiasem mówiąc w domkach na przedwojennej Listopadowej wciąż mieszkają jeszcze osoby pamiętające przedwojenny czas, czas dzieciństwa, czas często najlepiej zapamiętany.

Michał Palica

  • Numer: 29 (245)
  • Data wydania: 19.07.11