Czwartek, 19 grudnia 2024

imieniny: Gabrieli, Dariusza, Urbana

RSS

Nie boję się kontrowersyjnych faktów

14.06.2011 00:00 red

Z podróżnikiem Andrzejem Kapłankiem rozmawiamy o wielkich budowlach, tajemnicach i nieścisłościach we współczesnej nauce.

Na co dzień szczęśliwy mieszkaniec otoczonego lasami Rybnika – Ochojca. Z wykształcenia inżynier, z zamiłowania podróżnik, alpinista, żeglarz. Po ukończeniu studiów na Akademii Górniczo–Hutniczej w Krakowie przez 30 lat pracował na eksponowanych stanowiskach w przemyśle, łącząc zawodowe zainteresowania z pasją poznawania otaczającego go świata i ludzi. W poszukiwaniu śladów dawnych kultur i zaginionych cywilizacji przemierzył Azję, Afrykę i Amerykę, podążając tropami archeologicznych zagadek, które pobudzają wyobraźnię, prowokują do tworzenia własnych hipotez i wywołują spory. Śledząc meandry ludzkich myśli, szuka odpowiedzi na wiele trudnych i niewygodnych dla „oficjalnej” nauki pytań. Jest autorem kilkunastu książek przetłumaczonych także na kilka języków europejskich. 

Szymon Kamczyk – Czy jest jakieś miejsce, które chciał pan odwiedzić, a z jakiegoś powodu się to nie udało?

Andrzej Kapłanek: – Dzisiaj nie ma takiego miejsca. Praktycznie są tylko dwa kontynenty, których nie znam, ale które mnie raczej nie interesują. Jest to Antarktyda, bo zimna nie znoszę i Australia, gdzie historia zaczęła się niedawno, a moje zainteresowania sięgają o wiele głębiej w przeszłość. Niekiedy ludzie pytają mnie, czy spełniłem swoje marzenia. Zdarzyło mi się parę razy odpowiedzieć szczerze, że zrealizowałem wszystkie młodzieńcze marzenia i spotkało się to z pewnym zdziwieniem i niedowierzaniem. Dlatego napisałem książkę „I ty możesz być szczęśliwy, zdrowy, bogaty”, w której zawarłem swoje doświadczenia zdobyte podczas włóczęgi po świecie i dzielę się przemyśleniami o prawach sterujących ludzkim losem. To dzięki nim zrealizowałem marzenia, wzbogaciłem swoje życie. Było piękne i niezwykłe, a uległo przyspieszeniu, gdy odkryłem wielki i niewykorzystany potencjał kryjący się we własnym wnętrzu. Każdy człowiek może pójść tym tropem i zrealizować swoje marzenia, chęci i potrzeby, jeżeli bardzo tego chce i włoży w to ogrom pracy. Od nas samych zależy obfitość dóbr, ilość wrażeń, jakimi obdarzy nas życie.

– Jakie miejsce najbardziej pan ceni i najlepiej wspomina?

– Mam taki cykl spotkań autorskich: „Moje cuda świata”. Na czele listy miejsc magicznych, niezwykłych, które zafascynowały mnie pięknem, bądź skrywanymi tajemnicami broniącymi się uparcie przed ludzką dociekliwością, umieściłem skryte w Andach Machu Picchu i kambodżański Angkor. Kiedy człowiek patrzy na te zaklęte w kamieniu cuda, czuje dumę z przynależności do gatunku, który stworzył takie arcydzieła.

– Czy po obejrzeniu dzieł starożytnych ludów nie wydaje się, że to czego obecnie uczymy się w szkole, jest nie do końca zgodne z faktyczną historią?

– Skończyłem geologię i górnictwo. Geologię z zamiłowania, a górnictwo przez tradycje rodzinne. Przechodząc na emeryturę, mogłem oddać się hobby, które pielęgnowałem przez całe życie, ale uprawiany zawód trochę mi w tym przeszkadzał. Teraz nic nie utrudnia mi włóczęgi po świecie. Pasja ta zrodziła się przed trzydziestu laty, gdy wracając z Karaibów, awaria jachtu zmusiła nas do zawinięcia do Larache – jednego z portów na wschodnim wybrzeżu Maroka. Naprawa silnika trwała parę dni i włócząc się po wybrzeżu trafiłem do Lixus. Tam zobaczyłem niesamowite ruiny. Fenicjanie, którzy w roku 1000 p.n.e. również trafili w to miejsce, nie potrafili ustalić tożsamości budowniczych kamiennego miasta. Mnie zafrapowała pewna analogia z budowlami, które widziałem w Ameryce Środkowej. Ale przecież Afrykę od amerykańskiego kontynentu dzieli 6000 mil. Szperanie po bibliotecznych półkach niczego mi nie dało. Jedyne co łączyło te dwa kontynenty, to Prąd Kanaryjski. Ale nauka odrzuca przecież możliwość odbywania oceanicznych podróży w tak odległych epokach. Cechą inżyniera jest dociekliwość i w ten sposób zaczął się mój romans z archeologią, który trwa do dzisiaj. Nie odrzucam dorobku archeologii, ale im bardziej obrastałem w fachową literaturę, zgłębiałem dyskusje specjalistów, tym więcej dostrzegłem luk w rozumowaniu, sprzeczności, uciekania od niewygodnych tematów. Niektóre teorie wręcz obrażały mój inżynierski pragmatyzm. Podam jeden tylko przykład. Nad jeziorem Titicaca w Boliwii leży prastare miasto Tiahuanaco. Tam każdy może zobaczyć niezwykłe konstrukcje kamienne ważące od kilkunastu do kilkuset ton o skomplikowanych kształtach: przenikające się płaszczyzny, otwory od kilku milimetrów do kilkudziesięciu centymetrów. Niezwykłe, bo wykonane z najtwardszych skał wylewnych: granitów, sjenitów i diorytów. Archeolodzy twierdzą, że jest to dzieło tubylców: Ajmarów i Inków. Ale ci sami archeolodzy przyznają, iż Indianie ci z metali znali złoto, srebro i miedź. A za pomocą narzędzi z miedzi nie da się obrabiać granitu, a tym bardziej diorytu. Dziesiątki takich przykładów naukowej beztroski w kreowaniu dziwnych hipotez znalazłem podczas moich wędrówek po świecie. Nie jest możliwe w krótkim wywiadzie rozwinięcie tego tematu. Zainteresowanych zapraszam do moich książek: „Śladami Pierzastego Węża” i „Tropami Synów Słońca”. 

– Przejdźmy teraz do pańskiego zaangażowania w projekty archeologiczne Fundacji „Dar Światowida”, która pracuje w Egipcie.

– Z Fundacją i jej założycielem Andrzejem Wójcikiewiczem przygoda rozpoczęła się ciekawie. Miałem spotkanie autorskie w Warszawie i jednocześnie nagrano audycję ze mną w telewizyjnej Dwójce. Andrzej włączył przez przypadek tę audycję i zobaczył, jak mówię o tym, co frapowało go od jakiegoś czasu. Tak wciągnął mnie w badania fundacji oraz współpracującej z nim polsko–amerykańskiej fundacji „Mysteries of the World”. Świadomość, że mógłbym wejść ze swoimi badaniami na teren Gizy, była fascynująca. Opracowałem bezinwazyjną metodę, „prześwietlania” każdego obiektu budowlanego, także piramidy, bez ingerencji w jego strukturę. Po 10 latach badań i dociekań, jestem pewien, że ok. 10 proc. Wielkiej Piramidy jest pustką. Współpracujemy w tej sprawie z Katedrą Archeologii Uniwersytetu w Kairze i czekamy na odpowiednie zezwolenia na przeprowadzenia badań. Mamy sprzęt, sponsorów, technologię. Niestety, teren płaskowyżu w Gizie strzeże osławiony Zachi Hawass, który z nikim nie chce dzielić się ewentualnymi sukcesami.

– Czym według pana jest Wielka Piramida?

– Łatwiej przyjdzie mi odpowiedzieć na pytanie „czym nie jest”. Otóż w książce „Tropami Synów Słońca” udowadniam kontrowersyjną tezę, że Wielka Piramida, nie mogła być grobowcem Cheopsa. Argumentów dostarczają mi odkrycia największych egiptologów (np. Marka Lehnera), które wsparłem zimnym inżynierskim spojrzeniem i logiką. Zdaję sobie sprawę, że taka teza wywraca wszystko to, czego uczymy dzieci w szkołach. Podeprę argumentację prostym przykładem, którego prawdziwość każdy może sprawdzić za pomocą kalkulatora. Oblicza się, że dla zbudowania piramidy potrzebnych było około 2,3 miliona kamiennych bloków o przeciętnym ciężarze 2,5 tony. Według Herodota (którego zdanie cenią sobie również współcześni archeolodzy) piramidę budowano przez 20 lat, pracując przez 100 dni w każdym roku. Łatwo wyliczyć, że chcąc zmieścić się w harmonogramie budowy, należało codziennie wykuć w odległych o 15 kilometrów kamieniołomach, przetransportować i ustawić 1150 monolitów. Przyjmując dziesięciogodzinny dzień pracy, na precyzyjne ustawienie każdego kamienia w wyznaczonym miejscu wypadałoby około 31 sekund! Liczba ta jest i tak zawyżona, gdyż w 20–letnim cyklu inwestycyjnym nie przewidzieliśmy czasu potrzebnego na przygotowanie terenu budowy, wykonania dróg transportowych, przerw w pracy związanych z podnoszeniem wysokości ramp transportowych, zbudowania ramp ceremonialnych, świątyń kultowych i przywrócenia terenu do stanu pierwotnego po zakończeniu prac. Dzisiaj normy przy budownictwie wielkopłytowym przy pomocy dźwigu wynoszą 15 minut na ustawienie jednego elementu. Ten jeden trywialnie prosty przykład pokazuje, jak egiptolodzy mijają się z obiektywną prawdą. A moją tezę wspieram dziesiątkami innych, o wiele cięższymi gatunkowo argumentami.

– Jakie ma pan plany na najbliższy czas?

– Przygotowywana jest do wydania książka odwołująca się do moich korzeni. „Górnośląska saga” jest próbą pokazania losów trzech pokoleń śląskiej rodziny na tle burzliwych przemian ostatnich sześćdziesięciu lat ubiegłego wieku. Pokazuje ludzi mieszkających na tej ziemi oraz kierujące nimi priorytety, wynikające z ciężkiej pracy, która była dla nich wszystkim. To opowieść o śląskim rozgoryczeniu, o poczuciu historycznej krzywdy ludzi żyjących tu od wielu pokoleń. Obywateli drugiej kategorii, którym założono chomąto i goniono do katorżniczej pracy. Także o ich radościach, obyczajach, tęsknotach, smutkach i górniczej tradycji. To opowieść o przyjaźni, miłości, o młodzieńczych fascynacjach, o ludzkich radościach i dramatach w mikro– i makroskali. Całość, oparta na realiach, przeżytych doświadczeniach, zdarzeniach, w których uczestniczyłem, bądź byłem świadkiem. Jest świadectwem czasu, który zaczyna ginąć w mrokach niepamięci, może stać się, szczególnie dla młodego pokolenia, zbiorem informacji, dykteryjek, kroniką prawd czekających jeszcze na opracowania historyków, wsparciem dla każdego, kto szuka swoich korzeni. Lingwistów i językowych smakoszy „Górnośląska saga” zainteresuje zapewne gwarowymi wtrętami i zabawnymi powiedzonkami, które, eliminowane z codziennego języka, ulegną niechybnemu zapomnieniu.

  • Numer: 24 (240)
  • Data wydania: 14.06.11