Sobota, 18 maja 2024

imieniny: Eryka, Aleksandry, Feliksa

RSS

Chciałam narysować Śląsk

28.09.2010 00:00 red
To wieloletnia zależność naszych ziem od innych narodowości czyni Śląsk tak barwnym i wielowymiarowym. O tradycji, człowieczeństwie i pracy z dziećmi opowiada Kazimiera Drewniok-Woryna.
Pani Kazia to niezwykła i bardzo skromna osoba, która skrywa wiele talentów. Wszystkie łączy jednak największa pasja – miłość do Śląska. Jej szkice i rysunki ozdobiły już cały szereg publikacji, a w naszym Tygodniku można je podziwiać przy okazji cyklu Andrzeja Kiełkowskiego „Ślonzoki lecom na Marsa”. Mieszka w Rybniku i często zasiada w jury regionalnych przeglądów.
 
– Jak to wszystko się zaczęło?
– Myślę, że tego bakcyla tradycji wyniosłam z rodzinnego domu w Radlinie, skąd pochodzę. Rysować zaczęłam już w dzieciństwie i jest to dla mnie pewien nałóg. Przez rysowanie trzeba z siebie wyrzucić wszystkie emocje. Kiedyś jak się dostało dwóję z matematyki, to od razu trzeba było narysować karykaturę nauczyciela. Czasem nawet rysunek taki był wręcz wyryty na kartce z nerwów. Moja rodzina z jednej i drugiej strony była pochodzenia śląskiego, jednak o różnych orientacjach. Jedni uczestniczyli w powstaniach, drudzy byli w wermachcie itd. Dlatego ten Śląsk jest bogaty. Przez całą wielką historię, która od każdego brała coś dobrego.
 
– Pani bardzo dużo rysuje...
– Kiedyś mnie naszło, aby ten Śląsk narysować, tylko jak? Na jednej planszy, którą często pokazuję w szkołach mam taki właśnie Śląsk, z jednej strony czesko-morawski, ze św. Janem Nepomucenem na czele, a z drugiej ten niemiecki, bardzo ułożony i techniczny. Uznałam, że nie warto się wadzić, tylko pokazać co zyskaliśmy od danej narodowości.
 
– Narysowała już pani cały Śląsk?
– Mam już kilkadziesiąt takich plansz, ale jeszcze wiele mi brakuje... (śmiech). Jeśli chodzi o szkice, to szczególnie interesują mnie drewniane kościółki naszego regionu. Mam wielki sentyment do tych zabudowań, bo w Nieboczowach, gdzie mieszkała moja babcia, był taki kościółek. Jako dzieci często do niego zaglądaliśmy i bardzo nas to interesowało.
 
– Często gości pani w szkołach, czy łatwo zainteresować młodzież tematyką regionalizmu?
– Dzieci zawsze były, są i będą takie same. Pragną, aby ktoś je przytulił, opowiedział bajkę, zagrał w wyliczankę... Kiedyś rozmawiałam z dziewczynami, które miały różne wyroki (nie wiedząc o tym). Kiedy opowiadałam, jedna z nich mnie przytuliła i powiedziała, że chciałaby abym była jej babcią. I staram się być taką babcią. Smutny jest fakt, że dzisiaj dzieci są takie opuszczone, nie mając babci czy dziadka, albo kiedy zastępuje ich się komputerem. Przez brak wrażliwości bardzo łatwo mogą wejść na złą drogę. Prowadzę czasem także warsztaty dla dzieci. Raz zdarzyło mi się, że jeden uczeń zasnął... (śmiech). Okazało się, że poszedł spać o 2, w nocy i było to dla niego normalne. Kazałam mu pozdrowić rodziców.
 
– Często Ślązak jest ukazywany jako głupek. Czy to nie boli?
– Bardzo. Na niektóre rzeczy nie mamy niestety wpływu. To, że ktoś nie lubi gwary i nie czuje sympatii do naszego regionu, wynika z nieznajomości historii. Są ludzie, którzy chcą Śląsk ukazać w pięknych barwach, ale niestety są tacy, którzy chcą ośmieszyć. Na szczęście tych pierwszych jest więcej.
 
– Czy talent plastyczny jest u pani wyuczony?
– Pod tym względem jestem samoukiem, choć szukam nowych technik. W warsztatach pod okiem pana Mariana Raka, w których uczestniczę, mogę jeszcze się rozwijać. Trzeba zaakceptować talent taki, jakim jest. Każdy człowiek jest inny i inaczej postrzega rzeczywistość. To jest niezwykle ludzkie.
 
Rozmawiał Szymon Kamczyk
  • Numer: 39 (203)
  • Data wydania: 28.09.10