Czwartek, 19 grudnia 2024

imieniny: Gabrieli, Dariusza, Urbana

RSS

Żużel uczy pokory – rozmowa w Dariuszem Momotem

21.09.2010 00:00 red
– Podoba się panu nowa nazwa klubu?
– Nie musi mi się podobać. Jasne, że wolałbym aby zawodnicy jeździli jako ROW, ale trudno też bić się z rzeczywistością. Aby przetrwać potrzebujemy pieniędzy. Nowy sponsor nam to gwarantuje. Pewnie przed kolejnym sezonem usiądziemy do rozmów. Nie wiem jeszcze jak będzie się nazywać drużyna, ale chciałbym żeby znalazł się tam ROW. Czas jednak wszystko zweryfikuje.
 
– Gdybyśmy cofnęli się o dwa lata i miałby pan doświadczenia, które zebrał w ciągu tego czasu – zdecydowałbyś się pan ponownie ratować żużel w Rybniku?
– Tak. Ale pewnie na innych zasadach. Już wtedy, gdy dzwonili do mnie i proponowali abym wstąpił do grupy inicjatywnej wiedziałem, że w Rybniku jest tzw. piekiełko. Nie zdawałem sobie jednak sprawy jak ciężko będzie budować ten klub. Nie wszyscy rozumieją, co to jest praca w teamie. Grupa ludzi, która chce coś zdziałać musi trzymać się razem. Szczególnie, gdy idzie pod górkę. Nie jest sztuką klepać nas po ramieniu gdy wygrywamy.
 
– Nie będę ukrywał, że zawsze myślałem o Darku Momocie jako o fanatyku futbolu. Z tego co pamiętam miał pan być piłkarzem.
– Dokładnie tak. Miałem być (śmiech). Można powiedzieć, że trochę byłem. Pierwszym klubem gdzie trenowałem był Górnik Radlin. Potem przeniosłem się do ROW-u Rybnik. Niestety, moją karierę przerwał wypadek na motocyklu. Wtedy były inne czasy. Przez złamane udo pauzowałem dwa lata. Dziś pewnie dzięki postępowi medycyny mógłbym szybciej wrócić i spróbować jeszcze poważnego futbolu. Stało się jednak inaczej. Grałem później jeszcze w A klasie. Teraz jak mam czas to kopię piłkę w amatorskiej lidze.
 
– Kiedy zaczęła się pana poważna przygoda z żużlem?
– W połowie lat osiemdziesiątych. Mój brat Wojtek zaczął chodzić do szkółki. Często przychodziłem do niego do parkingu i coraz bardziej zaczął mi się podobać speedway. Potem dostałem się do obsługi mistrzostw świata par w Rybniku i rok później mistrzostw indywidualnych w Chorzowie. Można powiedzieć, że do czasów Romana Niemyjskiego byłem związany z rybnickim klubem. Później poświęciłem się pracy zawodowej. Dużo podróżowałem. Na żużel chodziłem jako kibic.
Gdy byłem w Szwecji zacząłem obserwować ich ligę. Przez cztery lata pobytu w Skandynawii narodziło się wiele relacji z różnymi ludźmi. Tych żużlowych również. Dzięki temu doprowadziłem do tego, że Rafał Szombierski i Roman Chromik mogli rozpocząć starty w lidze szwedzkiej.
 
– Z żużlem związał się również pana syn.
– Marcin najpierw pracował dla Emila Lindqvista. Potem związał się z Antonio Lindbackiem. Ta współpraca trwa do dzisiaj. Obecnie w teamie przebywa również mój drugi syn Krzysztof. Mam nadzieję, że takie doświadczenia pomogą mu w przyszłości.
 
– Czego brakuje w Rybniku, aby klub żużlowy wrócił do ekstraligi?
– Pieniędzy. Moim zdaniem to klucz. Aby zawodnicy dobrze jeździli muszą być spełnione dwa warunki: żużlowiec musi być dobrze przygotowany psychicznie i fizycznie oraz musi mieć wypłacone wszystko co zarobił. Oczywiście od wielkości budżetu zależy kto będzie jeździł w drużynie. A to będzie decydowało o końcowym wyniku. Jeżeli jednak będą problemy organizacyjne, nawet dobrzy zawodnicy nie gwarantują sukcesu.
 
– Czy jest szansa, aby w najbliższej przyszłości rybnicki klub nie miał problemów organizacyjnych?
– Bardzo w to wierzę. Jeżeli tylko znajdą się środki, aby w Rybniku jeździła drużyna, którą mam już w głowie – to obiecuję, że będziemy się bić o powrót do ekstraligi. W przyszłym sezonie bezpośrednio awansują dwie ekipy. To duża szansa. Teraz musimy się jednak skupić na utrzymaniu w I lidze. Widząc jak jeżdżą obecnie nasi zawodnicy nie powinno być z tym problemu. Szkoda, że w początkowej fazie sezonu prześladował nas pech.
 
– Wielu kibiców twierdzi, że to nie tylko pech.
– Ja bardzo chętnie porozmawiam z każdym kibicem, ale tylko na argumenty. Moim zdanie nie przegraliśmy ani jednego meczu ze względu na złą taktykę. Po prostu przez długie tygodnie nie mieliśmy drużyny. Zawodnicy jeździli w kratkę. A ostatnie spotkania pokazały, że w tej ekipie jest potencjał. Do tego dochodziły kontuzje. Cały czas było jakoś pod górkę. Ale być może tak właśnie miało być. Trudne chwile pokazują na kogo naprawdę można liczyć. My z Michałem Pawlaszczykiem bardzo dużo nauczyliśmy się w przeciągu tego roku. To na pewno zaprocentuje. Potwierdziło się też to, co kiedyś powiedział mi Tony Rickardsson, że żużel uczy pokory. Szkoda, że nie wszyscy to rozumieją.
 
– Mimo problemów zostaje pan na kolejny sezon w klubie?
– Nie mam zamiaru uciekać z tonącego okrętu. Już pracujemy nad tym, aby w przyszłym roku było zdecydowanie lepiej. Idzie to wszystko w dobrym kierunku. Z prezesem rozumiemy się bez słów. A łaska kibica na pstrym koniu jeździ. Jak będą wyniki – będą za nami stali murem.
 
– No właśnie. Pana relacje z kibicami nie zawsze układały się najlepiej.
– Ja nie boję się złych opinii na swój temat. Nauczyłem się z tym żyć. Chciałbym jednak żeby rozliczano mnie uczciwie. Sytuacja, która miała miejsce na początku sezonu, czyli moje okrzyki w stronę jednego z kibiców były niepotrzebne. W pewnych momentach adrenaliny jest jednak tak dużo, że trudno się opanować. Całe zajście miało miejsce podczas wypadku Rafała Flegera. Zarzucono mi wtedy, że źle przygotowałem tor. A przecież mnie w tym dniu nie było w klubie przed meczem. Na nic nie miałem wpływu. Z perspektywy czasu żałuję, że wtedy dałem się ponieść emocjom. Przykre są również sytuacje, gdy np. w knajpie słyszę opinie na swój temat, które są kompletnie wyssane z palca.
 
– Czy w pana życiu jest miejsce na coś innego niż żużel?
– Staram się czasem zajmować czymś innym. Ale trudno jest wygospodarować wolny czas. Może jak organizacyjnie, czyli finansowo będziemy stabilniejsi będzie o to łatwiej. Dobrze jest czasem w domu skosić na spokojnie trawnik. Pogadać z synami jak są akurat w Polsce. Chociaż z nimi to akurat głównie o żużlu. Mogę za to zdradzić, że niedługo zostanę dziadkiem. Nasz team się powiększy (śmiech).
 
– Na stadionie zawisł baner: w 2012 trzynasty tytuł dla Rybnika.
– To może się spełnić. Musimy tylko działać razem. Nie mogą nas zrażać porażki, które będą się zdarzać. Ja zawsze daję z siebie wszystko, staram się pracować na maksa. Nie istnieje dla mnie stwierdzenie, że czegoś się nie da. Musimy wyznaczyć sobie cel i do niego dążyć. Mam również nadzieję, że miasto będzie nas jeszcze bardziej wspierać no i że pozyskamy sponsorów, którzy zagwarantują nam spokojną pracę.
 
– Gdyby miał pan podsumować mijające dwa sezony, co zapisałby pan na plus a co na minus?
– Na plus na pewno emocje, jakie przeżywaliśmy po pierwszym meczu wygranym na wyjeździe. Do tego ściągnięcie do Rybnika Ronniego Jamrożego i Adrieja Karpova. Plus to również doświadczenie jakie zebrałem oraz fakt, że spotkałem wielu super ludzi. Największe rozczarowanie? Chyba problem z przekonaniem firm, że warto zainwestować w nasz zespół. Bo ja uważam, jestem pewny, że to wszystkim się opłaci.
 
Rozmawiał: Marek Pietras
  • Numer: 38 (202)
  • Data wydania: 21.09.10