Czwartek, 19 grudnia 2024

imieniny: Gabrieli, Dariusza, Urbana

RSS

Na scenie jak ryba w wodzie

20.07.2010 00:00 red
Z Łukaszem Wykrotą – Huherem break dancerem vel b–boyem rozmawia Robert Rybicki.
– Przez wiele lat utrzymywaliście, jako Azizi Hustlazz, status najlepszego zespołu break dance’owego w Polsce. Jak wygląda Wasza sytuacja jako golden team? Jest większy element crew czy indyvidual?
– Zacznę od tego, że hip–hop składa się z czterech elementów: dj’ing, MC, graffiti i b–boyig. Tak naprawdę to właśnie tylko my to reprezentujemy jako jedyni w Polsce. Zaczęliśmy od breaka, potem dopiero pojawiły się pozostałe elementy, jak graffiti, dj’ing czy MC. Każdy z nas idzie swoją drogą, ale nadal funkcjonujemy jako Azizi i nawzajem się wspieramy. W ciągu tych lat wiele zmieniliśmy na scenie, bo walczyliśmy o to. Było z powodu naszej walki wiele szumu i kontrowersji; jury wybierało to, co było dla nich właściwe, czyli trendy na rynku. A breakdance polega na tym, że to wszystko jest kwestią poszczególnych małych ruchów całego ciała, takich ruszków, dopasowanych do muzyki. W takich różnych pojedynkach – mówię to jako człowiek, który ma bardzo dobrze opanowaną gimnastykę akrobacyjną – czasami jurorami są osoby, które umieją zrobić jakieś cztery rzeczy i nie potrafią prawidłowo ocenić wysiłku wkładanego w poszczególne ruchy, na przykład czasami podniesiesz i wyprostujesz nogę w taki sposób, wiedząc, że ci jurorzy tak nie potrafią, a oni tego nie doceniają i dlatego też przegrywaliśmy kiedyś, na początku, z zespołami słabszymi od nas technicznie.
 
– Na co zwracasz uwagę przy własnym tańcu? Na czym się koncentrujesz?
– Tak naprawdę koncentrujesz się na wszystkim: od własnych reakcji, po otoczenie, przeciwnika, jeśli jest to pojedynek, jury, publiczność, czy samą scenę, bo zupełnie inaczej niektórzy reagują na większej scenie, nie są w stanie jej ogarnąć, bo są przyzwyczajeni do mniejszych przestrzeni, a dla mnie duża scena jest super, umiem się na niej świetnie odnaleźć. W ogóle ten taniec ma wyrażać charakter człowieka, jego wnętrze. Trzeba być naprawdę silnym pod każdym względem, żeby zostać dobrym b–boyem. Czasami wystarczy jeden gest kogoś z publiczności, żeby zmienić przebieg tańca. Trzeba mieć dużą wrażliwość na bodźce z zewnątrz. Jest taki koleś w Kalifornii, Maschine, który dwa lata temu uzmysłowił mi, jak ważne jest zgranie ruchu z muzyką, synchronizacja; on po prostu każdy ruch miał dopasowany do bitu, tak że razem z muzyką tworzył całość, jednego od drugiego nie szło oderwać. I teraz właśnie na tym się koncentruję. Na dopasowaniu ruchu do muzyki.
 
– Reprezentujecie też Polskę na przeglądach b–boyingu za granicą. Jakie są różnice między polskim b–boyingiem a światowym? Co chciałbyś zainicjować w Rybniku? Może jakieś nowe style?
– W 2004 jako Azizi wyjechaliśmy za swoją kasę do Francji na bitwę z teamem francuskim, oni mieli w ogóle bardzo wysoką pozycję na rynku breakdance’u. Bitwa trwała 45 minut, było 5 przepychanek, bo takie emocje były. My tacy byliśmy, że do końca walczyliśmy o swoje i mamy w charakterze to, że się nie poddajemy, jedziemy do końca. Na widowni byli praktycznie sami Francuzi, paru Amerykanów i paru Polaków. Tych Francuzów było 300 – 400? Nie było lekko, ale tym wyjazdem udowodniliśmy innym w Polsce, że można walczyć na arenie międzynarodowej i dobrze wypaść. Do dziś jest o tym głośno. Teraz rzadziej jeździmy, jesteśmy już starsi i czasami nie da rady pogodzić obowiązków z pasją.
 
– Prowadzisz liczne warsztaty, między innymi w Rybnickim Centrum Kultury. Robisz to regularnie w innych miastach Polski, bywasz jurorem. Na co zwracasz szczególną uwagę podczas swoich warsztatów tanecznych?
– Tak, prowadzę warsztaty w Żorach i Rybniku, jestem targany po Polsce. Warsztaty uzależniam od poziomu uczestników. Staram się, jako nauczyciel, indywidualnie, delikatnie podchodzić do każdego uczestnika z osobna, bo najważniejsze jest wydobyć to, co w nim jest najcenniejsze. To może być u niego szybkość, albo zwinność. Zresztą każdy, kto naprawdę chce to robić, dla mnie już jest utalentowany.
 
– Jak się czujesz, gdy wychodzisz na pojedynki indywidualne, a jak na grupowe? W czym się bardziej spełniasz?
– Na scenie czuję się cudownie, jak ryba w wodzie. A czy indywidualnie, czy z chłopakami – jeden pieron. W grupie jest ta świadomość, że chłopaki są z Tobą, a z drugiej strony trzeba też się więcej komunikować, żeby nie pogubić się, ale i tak to jeden pieron.

– Istnieją problemy terminologiczne w związku z b–boyingiem i breakdance’m. Jak wytłumaczyłbyś to słabiej zorientowanym? Do słabiej zorientowanych włączam też siebie.
– Breakdance to wytwór telewizji, jest to nazwa komercyjna tak naprawdę. B–boying to b–boying i koniec. B–boying jest nazwą pierwotną, wywodzi się z nowojorskiego undergroundu. I tyle.
 
– Dziękuję za rozmowę.
– Dzięki.
  • Numer: 29 (193)
  • Data wydania: 20.07.10