Sobota, 15 czerwca 2024

imieniny: Jolanty, Wita, Wioli

RSS

Jestem muzykantem

15.06.2010 00:00 red
Wywiad z perkusistą jazzowym z Rybnika, Jerzym „Kalim” Wenglarzym. Rozmowę prowadzi Robert „Ryba” Rybicki.
– Twoim życiem jest gra na bębnach. Grasz już wiele lat, koncertujesz, a mimo to nie osiadasz na laurach i nadal ćwiczysz. Co doradzałbyś początkującemu perkusiście?
– Moim życiem jest życie, a muzyka jest moją pasją. Początkującemu perkusiście nic nie doradzałbym, bo mi też nikt nie doradzał. Bębny to ciężki kawałek chleba, ale jest satysfakcja z grania na tym instrumencie i zdecydowanie rekompensuje cały wysiłek, jaki trzeba podjąć, żeby móc się tym pobawić.
 
– Jak określiłbyś specyfikę perkusji jazzowej w odróżnieniu od innych modułów grania na bębnach?
– Muzyka jazzowa ma taką scecyfikę w czymś, co można określić mianem jak „granie razem”. Perkusista jazzowy musi reagować na to, co gra solista, a także na akompaniament i reakcje wszystkich muzyków zespołu. Jazz tradycyjny, gatunek, który uprawiam, jest tego najbardziej jaskrawym przykładem, ponieważ występuje tam tak zwana improwizacja zbiorowa – są chorusy, kiedy cały zespół improwizuje. Wtedy właśnie trzeba specjalnie uważać i reagować na to, co grają koledzy z zespołu.
 
– Współpracujesz i jesteś emocjonalnie związany z rybnickim zespołem South Silesian Brass Band, istniejącym na scenie od 35 lat. Może parę słów o Was?
– Tutaj mam udawać dostojnego jubilata? (śmiech) SSBB to moje oczko w głowie. To zespół, z którym jestem związany od lat 27 lat!!! Tam są moi najlepsi przyjaciele, mój mister&master Czesław Gawlik – i jest muzyka. Moim zdaniem jest to najbardziej witalny gatunek jazzu, gdzie nie ma napinania się, ale jest spontaniczna zabawa. W ubiegłym roku obchodziliśmy – jako zespół – jubileusz 35–lecia grania na scenie. Spojrzałem wstecz i stwierdziłem, że ten zespół to całe moje życie.
 
– Jak oceniasz kondycję rybnickiego jazzu i jego perspektywy rozwoju w regionie? Są jakieś nowe talenty Twoim zdaniem?
– Ogromnie ubolewam, że my „dziadkersi” (SSBB), nadal nie doczekaliśmy się, żeby w Rybniku powstał zespół jazzowy. Jeżeli się mylę i gdzieś taki jest, to z góry przepraszam i mam nadzieję, że spotkamy się na jam session. Jest w Rybniku paru dobrych muzyków, którzy grają jazz, ale oni grają gdzie indziej; nie zjednoczyli się po to, by powołać zespół.
 
– Ostatnio graliście na United Europe Jazz Festiwal w mieście Hradec Kralove. Jak wspominasz atmosferę tej imprezy? Jak oceniasz jej poziom?
– Szczerze zazdroszczę Czechom organizacji imprez jazzowych. Nie wiem, jak to robią, ale na dixielandowych festiwalach zawsze mają full ludzi. Myślę, że Czesi mają duży sentymant do tej muzyki. Byłem w szoku, kiedy nasza kapela instalowała się na scenie w Hradec Kralove, po drugiej stronie „ludożerki” grali chłopcy z Liceum Jazzu Tradycyjnego I Choreografii, bo tak nazywa się ta szkoła (sic!), chłopaki z wielką energią grali standardy dixielandowe, odwracając uwagę słuchaczy od rozgardiaszu na scenie. Chciałbym to  ciekawe rozwiązanie przeszczepić na rybnicki Międzynarodowy Festiwal Jazzu Tradycyjnego, który się odbędzie w ostatni weekend sierpnia. Dyrektor teatru, Adam Świeczyna, jest sprawcą – pomysłodawcą – MFJT w Rybniku. Cieszy mnie fakt, że w moim mieście ma miejsce taka impreza. Mam nadzieję, że – jak w Hradec Kralove – doczekamy się publiczności, która ma ochotę na tego typu muzykę. Wiele jest pomysłów, żeby tę zabawę dla rybniczan uatrakcyjnić.
 
– Grasz również z innymi zespołami. Z którymi z nich określiłbyś współpracę jako udaną? Grywasz też z cenionym akordeonistą, Franciszkiem Prusem.
– Ze wszystkimi zespołami współpracę określam jako udaną, ponieważ z zespołami, z którymi współpraca nie byłaby udana, nie grywam. Współpracuję mniej więcej z dziesięcioma zespołami (ta liczba się zmienia) i wszędzie mam przyjaciół, z którymi lubię sobie pograć. Co się tyczy Franka Prusa, to wreszcie miałem okazję, grając w jego zespole, uzupełnić braki w zakresie muzyki klasycznej. Wreszcie mogę zagrać kawałki, które podobają się mojej mamie. Moja mama jest fanką Frank Prus Trio (sic!)! Trafiłem tam przez Andrzeja Kocybę – nomen omen byłego basistę Czesława Gawlika. Zawsze będę podkreślał, że ukończyłem Wyższą Szkołę Muzyczną im. Czesława Gawlika (Czesiek to masakra). Wiesz co, ja się ładuję w każdą sytuację muzyczną i w każdej się odnajduję – stara dobra szkoła Czesława Gawlika.
 
– Pracujesz w Domu Kultury Chwałowice, a wiadomo też, że od wielu lat animujesz życie kulturalne Rybnika. Na jakie plusy i minusy w rybnickiej kulturze zwróciłbyś uwagę?
– Pracuję w Domu Kultury Chwałowice, który, moim zdaniem, jest najlepszą dzielnicową placówką kulturalną tego miasta. Tam pojawia się Mirek Ropiak, Jarek Hanik, gość od muzyki. Dla mnie nie bez znaczenia jest fakt, że dyrektorem placówki jest saksofonista. Lubię tę robotę.
 
– Jakie są Twoje plany na przyszłość? Wydaliście płytę ostatnio.
– Napieprzać na bębnach. (śmiech)
 
– Dziękuję za wywiad. Wielkie dzięki.
– Dzięki. Ryba! To jest mój pierwszy wywiad – tłukę się na tych bębnach i nie myślałem, że trzeba o tym pisać.
  • Numer: 24 (188)
  • Data wydania: 15.06.10