Błąd urzędnika skłócił sąsiadów
Od kilku lat sąsiedzi przy ul. Pod Wałem w dzielnicy Rybnik – Północ prowadzą swoją lokalną wojenkę. – Kupiłam działkę, teraz urząd próbuje mi ją zabrać – mówi pani Barbara. Walka o sporny kawałek ziemi pomiędzy dotychczas spokojnymi sąsiadami rozpoczęła się po pomyłce urzędnika.
– Wszystko zaczęło się dwa lata temu. W październiku 2008 roku kupiliśmy od miasta działkę, leżącą tuż obok naszego domu. Żeby móc dojeżdżać do garażu, taki krótki pas – pokazuje pani Barbara Moj. Działka o wielkości 6 na 33 metry okazała się kością niezgody dla dwóch sąsiadujących ze sobą rodzin.
Zaraz po tym, gdy w Urzędzie Miasta podpisano akt notarialny, urzędnicy zdali sobie sprawę jaki błąd popełnili. Okazało się, że działka w latach siedemdziesiątych należała do państwa Siedlaczków, sasiądów obok. Potem miasto „zagarnęło” ją pod budowę drogi. Fragment działki wyznaczono, by móc dojechać do słupu energetycznego. Droga jednak nie powstała. Miasto o działce zapomniało i nie oddało gruntów właścicielowi.
– Ziemia ta z dziada, pradziada należała do naszej rodziny. W 1977 r. gmina wywłaszczyła część działki i przeznaczyła na dojazd do słupa wysokiego napięcia,ale nigdy z tego dojazdu nie skorzystała.Cały czas ta częśc była w naszym posiadaniu.Że tam jest inny numer działki, dowiedziałam się dopiero w 2007 roku jak zięć podłączał się do kanalizacji – opowiada pani Barbara Siedlaczek.
Strażnicy i donosy
Od czasu, gdy państwo Moj rozebrali stary płot przy ich działce, pomiędzy sąsiadami rozpętała się prawdziwa wojna. – Interwencje policji i straży miejskiej to była prawie codzienność – mówi pani Moj. Jednak sąsiedzi wzajemnie oskarżają się o donosy i zatruwanie życia. Tymczasem we wrześniu Sąd Rejonowy w Rybniku umowę zawartą pomiędzy państwem Moj a Urzędem Miasta uznał za nieważną. To samo stwierdził sąd apelacyjny w wyroku w styczniu tego roku. Zaraz po tym Michał Śmigielski, z–ca prezydenta Rybnika, zwrócił się do państwa Moj o wydanie zajmowanej działki, jednocześnie proponując zwrot poniesionych kosztów. Niestety, nie wszystkich. – A co z resztą? Zaciągnęliśmy z mężem kredyt na tę ziemię. Geodeta wyznaczył granice. Na działce wykonaliśmy już pewne prace. Posiadziliśmy drzewka, no i oczywiście cały czas płaciliśmy podatki – zaznacza Barbara Moj, która swe straty oszacowała dokładnie na kwotę 39 tys. 371, 13 zł.
Urzędnik potwierdził
Państwo Siedlaczkowie mają pretensje do sąsiadów, że ci doskonale wiedzieli, że działka prawnie należała się właśnie im.
– Czujemy się trochę oszukani, bo przecież z tego terenu zawsze korzystaliśmy. Błąd urzędnika i nadgorliwośc sąsiadów spowodowały, że gmina sprzedała ten kawałek państwu Moj, nie powiadamiając nas. Zaraz po stwierdzeniu tego faktu, złożyliśmy pismo do urzędu.Uznając swój błąd, urzędnicy chcieli zwrócic im pieniądz, lecz ci się na to nie zgodzili.Prawomocny wyrok doprowadził do rozwiązania umowy między państwem Moj a urzędem – przyznaje pani Barbara Siedlaczek.
– Nie mieliśmy zielonego pojęcia o tym. Gdybyśmy wiedzieli, że będą takie kłopoty z tego, to byśmy tej działki w ogóle nie kupowali. Jeszcze w 2004 roku mojej matce w urzędzie powiedziano, że działka należy do Skarbu Państwa i żadne osoby trzecie nie mają do niej prawa – zapewnia Barbara Moj. I rzeczywiście, taki fakt potwierdził nawet Jerzy Granek, naczelnik wydziału mienia UM Rybnik w akcie notarialnym. O tym, że sąsiedzi państwa Moj mają prawo do działki, nikogo nie poinformował. Niestety, nie udało nam się skontaktować z szefem wydziału mienia. Urzędnicy powiedzieli nam jednak, że robią wszystko, by do takich błędów nie dochodziło.
Nie widziałem, nie słyszałem
– Przecież jeśli korzystali z tej działki, to powinni płacić podatki. Teren należał do Skarbu Państwa, a nasi sąsiedzi w tym czasie wyrzucili nawet kamienie graniczne. Gdy powiedzieliśmy o tym na rozprawie, nikt z Urzędu Miasta nie zainteresował się. Nikt nie przyszedł i nie sprawdził. A przecież za coś takiego grożą wysokie kary – opowiada Barbara Moj i wskazuje na inne nieprawidłowości, do jakich doszło przy sprzedaży działki. – Nie ma nawet protokołu przekazania z 2008 roku. Nie był czytany przy akcie notarialnym.
– Faktem jest, że popełniliśmy błąd. Mieliśmy kilka takich na chyba 20 lat pracy urzędu. Jak tylko się zorientowaliśmy, że prawa do tej działki mają sąsiedzi, poinformowaliśmy państwa Moj, by nie prowadzili żadnych prac na tej działce, jednak zdecydowali się na to i ponieśli większe koszty. Miasto nie może zapłacić więcej niż koszty podpisania aktu, sądowe i zapłatę za samą działkę. Jeśli jednak byłby wyrok sądu w sprawie odszkodowania, to musielibyśmy się do niego dostosować. Robimy jednak wszystko, by naprawić ten błąd, ale ci państwo nie zdają sobie sprawy, że brną w kolejne koszty – tłumaczy Michał Śmigielski, z–ca prezydenta Rybnika.
Zdaniem Barbary Moj, sąsiadka razem z urzędem próbuje ją zniszczyć. – Pani radca prawny naszych sąsiadów wcześniej pracowała w urzędzie, poza tym pochodzi z rodziny. Z tego co się teraz dzieje, wynika, że to wszystko nasza wina, i my zapłacimy za błąd urzędnika – załamuje ręce. – Dużo kłamstw płynie z ust tej pani, ale ja tam nie zamierzam robić z tego afery. Zawsze wolałam załatwić to spokojnie. Przecież można się było dogadać wcześniej – odpowiada pani Barbara Siedlaczek.
Jak przyznają obydwie rodziny, małe są szanse na zgodę. – Trudno, stało się, ale dlaczego druga strona cały czas stwarza problemy? – mówi jedna. – Straciłam już tyle nerwów, że mogę i stracić kolejne – twierdzi druga.
Łukasz Żyła
Najnowsze komentarze