Czwartek, 19 grudnia 2024

imieniny: Gabrieli, Dariusza, Urbana

RSS

Co ma Afryka do Rybnika?

24.11.2009 00:00
Marta Ryborz powraca niezmiennie do ciepłych afrykańskich klimatów. Uwielbia atmosferę Nigerii, gdzie spędziła dwa lata. Mieszkała również w Ghanie i Kamerunie. Z każdej takiej wyprawy chętnie jednak wraca do rodzinnego domu w Rybniku.
Pytanie brzmi pewnie dla większości czytających irracjonalnie, bo w końcu: co ma piernik do wiatraka? Ale ja jakoś nie mogę nie myśleć o Afryce, będąc właśnie w Rybniku. I w trudny do zrozumienia dla mnie samej sposób, na co nie popatrzę, to kojarzy mi się właśnie z Afryką. Ponoć przeciwieństwa się przyciągają, natomiast w moim przypadku skojarzenia działają na zasadzie przeciwieństw, których w zderzeniu europejsko-afrykańskim jest całe mnóstwo i trudno byłoby je jednym tchem wyliczyć. Przytoczę zatem tylko te kwestie, które związane są z pogodą, zażyłością panującą wśród ludzi, podejściem do czasu, czy też układami obowiązującymi w rodzinie. 
 
Rybnik, listopadowe popołudnie, za oknami coraz chłodniej, chowamy się do środka, życie większości ludzi przenosi się na płaszczyznę ja – telewizor, ewentualnie: ja – internetowe portale społecznościowe. Zamykamy się w tzw. czterech ścianach, często zamykając również oczy na problemy ludzi mieszkających wokół nas. W typowej zachodnioafrykańskiej społeczności sytuacja raczej nie do pomyślenia i to z wielu powodów.
 
Po pierwsze klimat
 
Przenosząc się zatem wirtualnie na południe, w kierunku równika, wspominam to, co robiło na mnie na początku największe wrażenie. Po pierwsze, klimat. Zamiast czterech, dwie pory roku: sucha i deszczowa. Natężenie tych dwóch zjawisk zależy oczywiście od szerokości geograficznej. Przykładowo, na północy Nigerii w mieście Maiduguri, skąd bliżej do Sahary i klimat typowo sawannowy z olbrzymimi drzewami baobabu na horyzoncie, pora sucha kojarzy mi się z omdlewającym żarem w marcu i w kwietniu. Są to najgorętsze miesiące w roku, kiedy najlepiej schować się w cieniu mangowca i czekać spokojnie na zachód słońca. Ciemno, praktycznie przez cały rok, robi się koło godziny 18.00 i wtedy miasto budzi się do życia, ulice się zapełniają i można najeść się za grosze przepysznego grillowanego mięsa. Pora deszczowa, typowa dla tego regionu, jest nieporównywalnie łagodniejsza od tej z południa Nigerii, gdzie klimat i roślinność są zdecydowanie bardziej równikowe. Lipiec w Calabarze, w południowo–wschodniej Nigerii u wybrzeży Zatoki Gwinejskiej to czas, gdy dzięki tygodniowym tropikalnym deszczom wilgotność osiąga taki poziom, że wysuszenie prania wydaje się niemożliwe, za to wszystkie rośliny nabierają jeszcze soczystszej zieleni i mówi się nawet, że kij z miotły włożony w ziemię w krótkim czasie zapuściłby tam korzenie.
 
Po drugie ludzie
 
Niezależnie jednak od tego, czy to północ, czy południe Nigerii, ludzie żyją zdecydowanie bliżej siebie. Gdzie się nie ruszyć, można z kimś pogadać, czy to taksówkarz, czy urzędnik w ministerstwie, czy sąsiadka w autobusie, czy pastor lokalnego kościoła, czy babka sprzedająca na targu pomidory, czy też dyrektor banku, znajdującego się za rogiem. A Nigeryjczycy są nie tylko bardzo rozmownym, ale też, zgodnie z międzynarodowymi statystykami, jednym z najszczęśliwszych narodów na świecie. Praktycznie z każdym, zaczynając od przyjętych w danym regionie pozdrowień, można wdać się w rozmowę, która nieraz może przekształcić się w wielogodzinną historyjkę. A to oznacza, że przy następnym spotkaniu tej właśnie osoby jestem już wylewnie witana, jak siostra z tego samego ojca i matki. Wątpię, by komukolwiek takie sytuacje zdarzały się w Polsce, nie ujmując niczego polskiej gościnności oczywiście. Skąd jednak tak bezpośrednie podejście do obcych? Może tajemnica serdeczności tkwi w energii płynącej ze słońca? Promienie słoneczne napełniają nas ponoć radością, a skądinąd wiadomo, że szczęśliwi czasu nie liczą, co również w Afryce jest jak najbardziej faktem potwierdzonym.
 
Po trzecie dystans
 
Poczucie czasu, a raczej jego brak, to właśnie jedna z wielu spraw, które tak bardzo uderzają przyjeżdżających do Afryki. Osławione i rzeczywiście prawdziwe są sytuacje, kiedy umawiamy się z kimś na konkretną godzinę, a on się nie zjawia ani o tej porze, ani nawet następnego dnia. A gdy spotykamy go przypadkiem po tygodniu na mieście, wypomnienie niepojawienia się mogłoby się spotkać ze sporym zdziwieniem. W końcu nikt nie opuszcza umówionego spotkania z czystej złośliwości, tyle spraw mogło się w międzyczasie wydarzyć. Mógł być pogrzeb kogoś z rodziny w mieście oddalonym o dzień drogi, mogła kuzynka przyjechać w odwiedziny, mogło nie być prądu i stąd rozładowana bateria w komórce albo milion innych podobnych powodów. Tego typu doświadczenia naprawdę pomagają w wyrobieniu w sobie zdystansowanego podejścia do świata, ludzi i czasu. Pomagają zrozumieć, że to nie my jesteśmy centrum wydarzeń i punktem odniesienia, a raczej elementem większego systemu, który rządzi się własnymi prawami, i albo mu się poddamy, albo zostaniemy przez niego pokonani.  
 
Po czwarte wspólnota
 
Bycie ogniwem to kolejna typowa cecha nie tylko dawnej, ale też współczesnej Afryki. Poczucie indywidualizmu, coraz to bardziej dominujące w świecie zachodnim, nijak się ma do idei społecznej w afrykańskich realiach. Dzieci są po to, by dbać o rodziców. W większości rodzin od najmłodszych lat mają wiele codziennych obowiązków, od „przynieś – podaj – pozamiataj” po zapewnienie dachu nad głową i wyżywienia, gdy starsze pokolenie przestaje pracować. Rodzina to nie tylko rodzice i dzieci, ale i kuzyni, ci bliżsi i dalsi, ciotki, wujkowie. Często zdarzają się układy poligamiczne, więc dochodzą dzieci z innych matek, a tym samym kolejna siatka wujków i pociotek. Gdy komuś się lepiej powodzi, nie powinien zapominać o kuzynie, któremu nie udało się skończyć szkoły i nie ma tymczasowo gdzie mieszkać. Zobowiązania finansowo-opiekuńcze często są tak skomplikowane i sięgają tak głęboko, że postronnej osobie ciężko się rozeznać kto, komu i za co powinien oddać.  
 
Jest to jeden z przykładów ukazujących to, że każdy system ma swoje plusy i minusy, i niezależnie od tego, czy jesteśmy w Rybniku czy w stolicy Nigerii, warto skupiać się na pozytywach i mieć świadomość tego, że z jednej strony ważne właśnie to, co tu i teraz, a z drugiej, że istnieje tak wiele innych ciekawych miejsc. I jeśli w danym miejscu czujemy się zaklinowani, to może warto zdać sobie sprawę z tego, że świat nie kończy się wraz z horyzontem, że na innym kontynencie też można ułożyć sobie życie, pomimo wielu różnic. A może właśnie dzięki nim...
 
Marta Ryborz
  • Numer: 47 (159)
  • Data wydania: 24.11.09