Czwartek, 19 grudnia 2024

imieniny: Gabrieli, Dariusza, Urbana

RSS

Nie lubię zarządzać przez konflikt

07.07.2009 00:00
Rozmowa z Michałem Pawlaszczykiem, prezesem RKM ROW Rybnik.
– Od kilkunastu dni zastanawiacie się nad przyczynami spadku formy zawodników i słabszych wyników osiąganych przez zespół. Postawiliście już pierwsze diagnozy?
– Gdybyśmy wiedzieli gdzie tkwią przyczyny spadku formy, od razu ten element zostałby wyeliminowany. Być może jest to zbieg rozmaitych czynników, począwszy od sprzętu, po wytrzymałość zawodników i ich przygotowanie do sezonu. Być może to również sprawa złamanego obojczyka Ronniego Jamrożego i jego absencji w kliku kolejnych spotkaniach.
 
– A zmiana nawierzchni na rybnickim torze, o której wiele ostatnio się mówiło?
– Taką teorię chciałbym ostro zdementować. Tor jest równy i jednakowy dla wszystkich. Zawodnicy drużyn przyjezdnych  radzą sobie na tym torze, a wręcz chwalą go mówiąc, że już dawno w Rybniku nie było takiego komfortu jazdy. Owszem, jest inny niż na początku sezonu, ale zmiana przecież nie była wynikiem naszych fantazji lecz koniecznością stworzenia toru bezpiecznego do walki na nim.
 
– Trudno nie oprzeć się wrażeniu, że destabilizująco na wyniki drużyny wpłynęła długa przerwa w rozgrywkach ligowych.
– Jesteśmy przed spotkaniem z Główną Komisją Sportu Żużlowego, na której prezesi klubów I i II ligi przedstawią swoje pomysły na usprawnienie rozgrywek. Ta trzytygodniowa przerwa rzeczywiście nie najlepiej wpływa na przebieg ligowych rozgrywek. A ponadto zawodnicy mają za dużo wolnego czasu i np. łamią sobie obojczyki.
 
– Początek sezonu był znakomity. Spodziewaliście się w ogóle tak dobrego startu?
– Budowaliśmy zespół w sposób przemyślany, nie odbywało się to na zasadzie losowania z koszyka nazwisk zawodników i składania im propozycji kontraktowych. Na dziś możemy powiedzieć, które z decyzji były mniej lub bardziej trafne. To jest sport i każda drużyna w swoim stadku czarną owcę może sobie znaleźć. My nie próbujemy jednak nikogo w ten sposób szufladkować. To drużyna zupełnie nowa i wspólnie z zawodnikami chcieliśmy pokazać wszystkim, że jednak można zbudować solidny team. Tym bardziej, że w jego skład wchodzą ludzie, którzy mają mnóstwo do udowodnienia, nie tylko sobie, ale również znajomym czy włodarzom innych klubów. Poza tym – kim musielibyśmy być, by nie wierzyć w sukces drużyny. Skład budowaliśmy od grudnia i właściwie byliśmy pewni, że musi się udać.
 
– A jednak w pewnym momencie coś się zacięło, zawodnicy zaczęli jeździć poniżej poziomu, który prezentowali w pierwszych pojedynkach.
– Każdy zawodnik w naszym teamie miał jakąś przerwę w startach: Ronnie przymusową, z kolei Marcin Rempała dostał czas na przemyślenie kilku spraw. W tej chwili Ricky Kling musi poukładać swoje żużlowe życie. Proszę zauważyć, że na początku sezonu prezentował się zupełnie inaczej, a w tej chwili nie jeździ już nigdzie. Wiemy, że jego słabsza postawa nie jest spowodowana sprzętem, dlatego, że maszyny ma najwyższych lotów. Coś niedobrego się z chłopakiem stało i być może trzeba nim wstrząsnąć i wszystko wróci na dobre tory. Jednak to on sam musi sobie zadać pytanie, czy żużel jest naprawdę tym, co chce robić. Przerwę miał również Mariusz Węgrzyk w Daugavpils, choć to pewnie był mój błąd, bo nie uświadomiłem sobie, że niebawem bierze ślub i jego myśli są na pewno gdzieś indziej niż przy walce na łokcie z Łotyszami na torze.
Stąd tak chyba musi już być, bo są to przecież ludzie a nie cyborgi.
 
– A kwestia sprzętu?
– Wiadomo, że po części sezonu silniki muszą być serwisowane. Każdy zawodnik widząc swoje niepowodzenia na torze, przyczyn takiego stanu rzeczy szuka w swoich motorach. Rafał Fleger jest jednak najlepszym przykładem, że ustawienie silnika u jednego tunera spowodowało natychmiastową metamorfozę. To sytuacja analogiczna do właściciela samochodu – jeśli skaczemy od mechanika do mechanika, każdy z nich będzie powtarzać o swoim poprzedniku, że ten nie zna się na rzeczy. I nagle okazuje się, że najlepiej jeździ ten samochód, nad którym pracuje jeden mechanik. Na początku zaproponowaliśmy chłopakom, by sami wybrali tunera, i postawili na specjalistę ze Szwecji, którego silniki na przyczepnym torze sprawowały się fantastycznie. Silniki w trakcie sezonu się zużywają. Jednak wszyscy zawodnicy są zawodowcami i my nie możemy na siłę zmuszać ich do wizyt u tunera A, a odradzać wizyt u tunera B.
 
– Kiedy pojawił się pomysł by zakontraktować Pawła Hliba?
– Być może popełniłem błąd w zarządzaniu, lecz nie lubię zarządzać przez konflikt. Zawodnicy mieli dość duży komfort, bowiem przed zawodami tylko jednej osobie trzeba powiedzieć „słuchaj, nie jedziesz”. Uznałem, że wewnętrzna rywalizacja nie powinna być kolejnym czynnikiem stresującym ich w pracy. Jednak chyba i naszym chłopakom ta rywalizacja okazuje się potrzebna. Bo gdy dowiedzieli się, że Paweł Hlib będzie u nas jeździć, mieliśmy od nich mnóstwo telefonów. Jestem od niedawna w światku żużlowym i wydawało mi się, że jeśli nie będą mieli naturalnej selekcji, to atmosfera będzie optymalna. Doświadczenie mnie jednak szybko nauczyło, że rywalizacja jest po prostu niezbędna. Stąd pomysł z Pawłem.
 
– I za nim już pierwsze zawody w barwach RKM ROW. Drużyna go zaakceptowała?
– On zdaje sobie sprawę, że wszedł do drużyny w trakcie sezonu, i grupa może go zaakceptować bądź też nie. Jednak znakomicie wszedł do teamu, przez cały mecz potrafił utrzymać power i napięcie meczowe, po startach podbiegał do zawodników i motywował do dalszej jazdy. Zresztą po meczu w Grudziądzu przeskoczył przez bandę, podszedł do kibiców, przeprosił ich. Mam wrażenie, że będziemy z tego chłopaka mieć jeszcze dużo pociechy.
 
– RKM ROW ma w tym sezonie realne szansę pa pierwszą szóstkę i walkę w play offach?
– Mecz w Grudziądzu pokazał, że w chłopakach jest ogromny duch walki. Przed nami trudny mecz z Ostrowem, później wyjazdy do Tarnowa i Rzeszowa, a na finał Gniezno. I niemal wszystkie zespoły będą o tą „szóstkę” walczyć. Mam nadzieję, że najgorsze już za nami. Odczuwaliśmy na początku duży spokój, nikt jednak nie przypuszczał, że przegramy dwa mecze z Poznaniem i Daugavpils. Stąd trochę nerwowości.
 
– Po meczu z Daugavpils pojawiło się oświadczenie na stronie klubowej, adresowane do kibiców. Skąd ta strategia komunikowania się z fanami zespołu?
– Od samego początku mówimy, że jest to nasz klub. Nie Michała Pawlaszczyka, Dariusza Momota czy ludzi z zarządu. Nasz w znaczeniu – wszystkich. Jeśli komuś jednak wydaje się, że prowadzenie klubu polega na zakontraktowaniu 12 zawodników, wybraniu 8 z nich do kadry meczowej, nalaniu im metanolu do motorów, to jest w błędzie. Problemów, z którymi trzeba się uporać  jest bez liku. Staramy się to wszystkim uświadamiać.
 
Jesteśmy jednak transparentni i zakładamy postawę otwartości względem kibiców – stąd to oświadczenie. Jesteśmy w stanie przyznać się do błędów, przyjmujemy konstruktywną krytykę, jeśli ktoś ma dobre pomysły to zawsze chętnie będziemy o nich rozmawiać. I jeśli ktoś chce pomóc – tutaj  nigdy drzwi nie są zamknięte.
 
– W oświadczeniu dementowaliście również domniemany konflikt na linii trener – zawodnicy.
– Jesteśmy grupą osób, która pewne funkcje pełni pierwszy raz w życiu. Adam Pawliczek dopiero zadebiutował jako trener zespołu żużlowego i czasami w parkingu maszyn zachowuje się jak zawodnik, potrafi użyć mocnego słowa, by po prostu zmotywować chłopaków. I nagle pojawia się taka informacja, że trener kłóci się  z zawodnikami, bo ktoś gdzieś usłyszał jakieś brzydkie słowo. Żużel to sport, w którym  nie zawsze łatwo jest okiełznąć emocje i utrzymać nerwy na wodzy. A przede wszystkim to są twardzi faceci, stąd od czasu do czasu trzeba mocno i zdrowo nimi wstrząsnąć. Nie ma żadnego konfliktu w zespole.
 
– Klub przejmowaliście w grudniu z całym dobrodziejstwem inwentarza, m.in. ogromnymi zaległościami finansowymi
– Na dziś całe zadłużenie klubu spłaciliśmy w 60 procentach. Zostało nam jeszcze dziesięciu wierzycieli, najczęściej firm. I to największa bolączka, gdyby nie zadłużenie, zawodnicy byliby spłacani na bieżąco, co do grosza tuż po meczu, a my mielibyśmy jeszcze kolejne pieniądze do zainwestowania. A tak naprawdę czasami wygląda to tak, jakbyśmy prowadzili dwa kluby.
 
– Jest Pan od niedawna w „żużlowym światku”. Przeżył Pan już pierwsze rozczarowania?
– Rozczarowały mnie jakieś wewnętrzne, idiotyczne układy. I nie mówię tu o swoim podwórku. Wciąż rozczarowują mnie  nieprzemyślane decyzje, jak choćby trzytygodniowa przerwa w rozgrywkach, logicznie nieuzasadniona. Nie rozumiem kwestii reprezentowania barw naszego kraju na arenach międzynarodowych, gdzie koszty udziału zawodników pokrywa klub. Nie potrafię też zrozumieć spraw związanych z licencjami, gdzie np. mamy licencje FIM, a wyjazd choćby na Łotwę sprawia, że musimy dokupować kolejne.
 
Tych absurdów jest więcej: zawodnik z nr 6 może pojechać trzy razy, irytującą kwestią jest również przepis związany z Jokerem, gdzie można wypaczyć zawody.
 
Teraz o własnym podwórku: nie potrafię zrozumieć faktu, że nikt nie myśli o kibicach naszej drużyny, którzy przecież, jak wszyscy ludzie, są konsumentami. Myślę tu o sklepach wielkopowierzchniowych, firmach, których pracownicy są kibicami naszej drużyny, a  które nie chcą podnieść rękawicy i przyłączyć się do współpracy. Utarło się przekonanie, że żużel jest potwornie drogą dyscypliną. A wystarczy popatrzeć za miedzę, do Zabrza, Gliwic czy Wodzisławia, gdzie kluby są wizytówkami miasta. I mają potężniejsze budżety niż wizytówka Rybnika, czyli klub żużlowy. Wierzę jednak, że z czasem się to zmieni i RKM ROW Rybnik będzie prawdziwą wizytówką naszego miasta.
 
Rozmawiał: Marcin Mońka
  • Numer: 27 (139)
  • Data wydania: 07.07.09